Gastrofaza na trasie Lublelszczyzna - Śląsk

Się podróżuje się i się próbuje różnych przysmaków regionalnych. Tym razem w celach zawodowych dotarłem na Śląsk. Na ten brzydszy Śląsk - nie ten koło Wrocławia. W jednym z przydrożnych sklepów dostrzegłem stojący na ladzie Sok Z Kapusty Kiszonej. Nie byłem pewien czy to to do picia jest, ale na etykiecie napisane było "spożyć przed 30.08.2009". Wydedukowałem więc, że mogę wypić. Wydedukowałem również, że muszę wypić to natychmiast, gdyż ważność kończy się za 12h. Delikatnie przekręciłem nakrętkę: zapieniło się, zagazowało, a od kolegów usłyszłem: "wypierdalaj z tym smrodem! idziesz na piechotę!" Wystawiłem to więc za okno i dak dojechałem te 10km do celu. Tam, już na spokojnie otworzyłem do końca. Faktycznie nie pachniało to wiosenną łąką, chyba że po wypasie bydła indiańskiego. Łyknąłem raz, drugi, przed oczami pojawiła mi się perspektywa nadchodzącej nocy której musiałem być dyspozycyjny z w miare świeżym oddechem conajmniej do 3, zamknąłem i wyrzuciłem. Może gdyby to schłodzić... Może gdyby zagryść... Może byłoby dobre. Najbardziej martwił mnie ten gaz, zwłaszcza, że w składzie nie było o nim słowa. 
Niemniej jednak ciesze się, że pozostało jeszcze troche elementów regionalnych w przemyśle spożywczym i to nie tylko w branży nabiałowej czy alkoholowej. Jak znajdę to gdzieś w Lublinie, to już na spokojnie zabiore się do tego napoju. Ważne w tej hisotrii jest to, że zatrucie pokarmowe pojawiło się u mnie (w tej lżejszej wersji, ale jednak) ok godziny 22. Nie wiem czy to przez sok, czy może przez to, że w podróż wyruszyłem o 3 rano po wieczornym paleniu i niezaspokojonej gastrofazie przez co zjadłem: 5 rano - naleśniki, 0d 6 do 11 - 2 paczki dużych czipsów, paczkę orzeszków z karmelem, litr coli, 12 - pierogi ruskie ze śmietaną (na Śląsku nie wiedzą że to się je ze śmietaną),  ćwiarę wyżej wspomnianego nektaru, od 15 masę przekąsek zimnych, frytki, kluski śląskie, hektolitry  coli, 1 browar, 25gr wódki... od 22 piłem już tylko wodę...