Był sobie Raj...

Dzień trwa dziwnie krótko: wstaję, sprawdzam poczte, gg, poczte, bloga, gg, poczte, pisze posta, ide na miasto, coś tam, coś tam, jaram, spać, koniec. NIe żeby było źle, czemu? Jeśli można grać, słuchać muzy, spotykać się z ziomami, jarać, poczytać, jest ok. Jest szmal, jest czas... Ale kiedy trwa to już miesiąc czujesz, że to Twoje miejsce, Twój dom, Twoje miasto, coś dziwnie się to wszystko zachowuje. Może nie tyle ono, co Ty dziwnie reagujesz na nie. To tak jakbyś nagle się znalazł w klubie pełnym Dupeczek, albo w haszbarze, albo - gorzej - w haszbarze pełnym Dupeczek - skupisz się? Wtedy dopiero czujesz brak i potrzebę pozbycia się go. Pojemnik Czasu jest duży, ale wypełniony w większości trocinami, przesteń bezkresna ale bardziej jak pustynia.
Ok, myślisz sobie, sprawdźmy inny wariant: pakujesz co trzeba, autobus, godzina, jesteś. Wszystko jasne.... Nagle czas płynie wolniej. Przestrzeń się zamyka. Zmysły się uspakajają. Ukojenie.... Przyjmując to co Cię koji czujesz, jakby to coś wracało na swoje miejsce. Jakby wracało do siebie. Nie wiadomo skąd pochodzi, ale wiesz że wczoraj tego nie było. Nie jesteś już wśród Dupeczek w klubie, tylko obok Żony. Nie jesteś w haszbarze, tylko siedzisz na kanapie z jednym, dużym, dobrze skręconym jointem. Nie ma już braku. Jesteś totalnie trzeźwy, skoncetrowany, syntetyzujesz całość. Czasu nie masz dużo, ale w rzeczywistości okazuje się, że każda chwila ma treść. Jesteś totalnie sam. W końcu chcesz się tym z kimś podzielić. Wiesz, że tego dobrze nie opowiesz. Nie jesteś jebanym Goethem. W przyszłym tygodniu wrócisz tu z Kimś. Pokażesz palcem...