Ze wschodu na północ i ze wschodu na południe, czyli tam i z powrotem.


Wesele skonczyło się o 4. O 5 poszedłem spać, 2 godzinki i w Polske idiemy drogi Tichonie“. Od Lublina PKSem wschodnią ścianą na północ. Bez kitu, ta ściana to taka, że można się pod nią odlać. Miejscami chatynki, że aż żal. Ale jade, śpie, czytam, śpie, czytam, jem, śpie, czytam. Po 9h Olsztyn!!! Przewodnik czekał już na mnie: "siemka, siemka" "cześć, cześć", "co tam?" "co tu?" "jak mama?" "jak tata?" wporzo, wporzo" "chcesz się przebrać czy ciśniem w miasto?" "ciśniem w miasto" "to ciśniem..." 

Po 4h pobytu w Olsztynie: zjadłem obiad, wypiłem 3 browary, jedną kawę, spaliłem jointa na trzech na terenie katedry, posłuchałem koncertu organowego, funkowego zespołu z tym dziadkiem od "Zielono mi" i "Do zakochania jeden krok", Rysia Rynkowskiego, i zespołu My Ex. To ostatnie to jakiś kosmos był wogóle. Kiedyś napisze o tym oddzielnie bo wgniotło mnie w krzesło i długo pozostawało mnie wgniecionym. Miałem farta, bo w Olsztynie trwa właśnie Bohema Jazz Festiwal. Dużo za darmo i dużo wyjebanego: http://www.bohemajazzfestival.pl/program

Czas do miejsca spoczynku i znowu wielkie JAAAAA. "Ja mam tu spać? Masa." Z całym szacunkeim dla Miliardalatświetlnych 15, ale mógłbym tam spać codziennie. Miszkanko na Osiedlu Tranformerów, 15min. od jeziora, dwa pokoiki, balkonik, cisza, spokój i moja kochana samotność. Przewodnik popierdolił do siebie a Tichonek spać.

Rano skromne śniadanko i nad jeziorko. 9rano, pusto, pływanie, książeczka, pływanie, książeczka, reszta śniadanka, książeczka, pływanie - kurwa raj. 

Dobra, czas sprawdzić ten Alensztejn za dnia. Starówka dużo mniejsza od lubelskiej: 5 ulic na krzyż, na środku Rynek ze starym Ratuszem, ładny zamek, wkoło fosa w której jest amfiteatr i namiot z jazzem, knajpy dają rade ale bez szału, dupeczki wszystkie na mase opalone (15 jezior w granicach miasta) ale z ich dupeczkowością to różnie. Nie byłbym Tichy z JZD gdybym nie sprawdził pizzuchy, pizzeria na Starym Mieście, pizza - dała rade: cienkie ciato, dobry sos, owoców morza mało - jak mawia Moreira: "oddech płetwonurka". Długo nie da się tam chodzić bo małe to wszystko. Na szczęście Przewodnik skończył robote. "Co teraz?" "To może kajaki?" "Proszszszsz":

Jezioro Krzywe, oczywiście w granicach miasta, plaża miejska oprócz tegp dużo lasu, dużo jebanych skuterów, dwuosobowy kajaczek 6 zeta za godzine - jak za darmo. Wzięliśmy se dwie godzinnki. Zadaliśmy szyku na kilku dzikich plażach popatrzyliśmy na dupeczki na rowerkach wodnych i do domku. Piweczko, filmik, spać, Przewodnik na rano do roboty a i ja padłem z przyjemnóścią po sportach wodnych.

Przedpołudnie takie same. Mógłoby tak zostać po wsze czasy. Później obiadek w Green Wayu. Olsztyński Green Way jest dwa razy tańszy niż lubelski, a tak samo dobry. I czynny dłużej. Nieźle, co? Potem na dworzec i podróż do Krainy Morzem i Miodem Płynącej

Na północ od Olsztyna zaczyna się Warmia: nie ma jezior, lasów więcej, architektura też czysto niemiecka. Smutny to region, gdyż widać jak Polak potrafi. To co przed wojną postawili Niemcy komuna ropierdoliła, choć nie do końca. Teraz to jeszzcze stoi, a raczej się chwieje tak ku chwale mentalności Polaka, by ten Polak mógł tam mieszkać. Bezrobocie gigantyczne bo turystyka taka sobie a tęsonta za PGRem cora większa. Tuż pod Bezledami (przejście do Obwodu Kaliningradzkiego, źródło utrzymania okolicznych wsi) znajduje się właśnie ta Kraina. Z całym szacunkiem dla Raju, ale mógłbym tu mieszkać w wakacje. Dom poniemiecki, murowany, stawik, pszczoły, las za płotem, żurawie piłują morde wokoło, w zasięgu wzroku żadnego sąsiada no i mój Wuj Prawdziwy - człowiek przegościnny, przesympatyczny i megadziwny. "O Tichooon, wódeczki? piwka? kawki? rybki? herbatki?" "A jakże!!!". Następny dzień grzyby, browar, prowadziłem starego mercedesa po warmińskich drogach - bezcenne, zwiedzanie Świętej Wypierdzianej Lipki po raz 10, z organami na ktorych gra się 15minutowe sety (szlagiery ziomów pokroju Bacha czy Oginskiego) dla turystów niemieckich - bleah. Potem miasteczko Reszel: zamek, browar, wieża, kościół, rynek, klimat, masa, bezrobocie, garstka turystów, browar, potencjał, wszystko poniemieckie, i do domu. Znowu jedzenie, picie, gadki szmatki, akordeon. Potrafie się bawić ze starszymi ludźmi. Przez cały pobyt w Krainie Miodem i Mlekiem Płynącej miałem złe sny. Tak ostatnio mam jak nie jaram. Koszmary takie straszne.

Rano pobudka bo trzeba grać w szachy. 2:1 nie dla mnie. Do Olsztyna z powrotem. Przez cały wypad na Warmie ani jednej dupeczki nie widziałem. Lubelszyzna jest boska. Może w Olsztynie coś jeszcze się  wyhaczy. 

Ostatni dzień, więc po rytualnym kąpaniu melanż. Poznałem Przedstawiciela Antyglobalistów tamtego regionu. Przemiły człowiek, więc: piwo w plenerze na wiadukcie dla pociągów, koncert Funk De Nite - taki sobie, klub z saslopodobną muzyką, baka, tańce, dupeczki (olsztyniankom wydaje się, że jestem atrakcyjny), baka, gastro, baka na przystanku czekając na autobus nocny, spacer, spać

Ostatni dzień, jak codzień jeziorko, busy i Refleksje: Lublin jest kobietą ale bardziej matką, Olsztyn jest troche za mały, nie znalazłem sklepu z dopaczami, za rok wbijam z ekipą, słaby ten turecki pisarz noblista, dobry sprzęt był wczoraj, dużo ludzi wyjeżdża, fajny wyjazd mi się udał, kurwa będe jechał jeszcze długo, jaaaaa a dziś do Behemota, ciekawe czy u Moreiry coś się zmieniło..