z pamiętnika magistra filozofii

Matka wszystkich nauk jest dla swoich adeptów bardzo surowa w polskiej rzeczywistości akademickiej. Dzisiaj od 21.00 do 7.00 będę zapierdalał w znanym hipermarkecie sportowym - jazz, zioło, dupeczki wszystko to ma swoją cenę i gówno prawda, że lepiej smakuje za ciężko zarobione pieniądze. Nie podoba mi się to. Nie mam nic przeciwko pracy fizycznej ale trochę się już w życiu namachałem i nie wydaje mi się żebym mógł wyciągnąć z tego jeszcze jakieś korzyści. Trzeba robić to co się lubi rzetelnie i z pożytkiem ale jak do chuja z tego wyżyć?