O niespodziankach. Czyli sobota, która wyglądała na niedzielę

Jeszcze tylko jutro. Ten weekend trwa już od środy. Właściwie to od poniedziałku z przerwą na wtorek. Kiedy już myślałem, że po wczorajszym nic się nie wydarzy, bo wszystko co powoduje wydarzenia się skończyło, dziś rano niefortunnie odebrałem telefon. Po drugiej stronie był on. Spodziewałem się, że po tym jak wystawił mnie i Moreirę w piątek, odezwie się, ale nie myślałem, że tak szybko. 
-Może piwko? - usłyszałem.
- Jest rano. Właściwie to która godzina? Wiesz stary, uczę się - było to prawdą. Właśnie mijała druga godzina, w której starałem się skupić nad "Principia ethica" Moora. Oczywiście po dniu poprzednim nie wychodziło mi to najlepiej, jednak wiedziałem,  że muszę próbować. 
- Sorry za wczoraj ziomek. Wyszło chujowo, ale wiesz jak to jest z kobietami- wiedziałem. Mało kto wie to lepiej ode mnie. Mało kto też tak jak ja, poddaje w zwątpienie wartość rozumu w momencie konfrontacji z tą "potężną siłą".  - Może więc buszka? - podsumował.
- Masz coś? - wiedziałem że już jest po mnie. Każde tłumaczenie się było marną próbą samooszustwa. - Wiesz piwo mnie rozleniwia, ale jak coś zapalimy to jeszcze będe mógł poczytać - bredziłem.
- Skocze na osiedle i będe za godzinę. Za to Cię właśnie lubię stary. 
"Ja się wręcz przeciwnie" - pomyślałem. 
Miałem godzinę. Spróbowałem oddać się dalszej lekturze. Z marnymi skutkami. Godzina dłużyła się w nieskończoność. W mojej głowie pojawiały się obrazy: to co działo się wczoraj, przedwczoraj, w środę, zlewało się w jedno. To co miało się wydarzyć dzisiaj, przerażało mnie: dzień miał należeć do mnie, jednak wieczorem, znowu miało wydarzyć się to, w obliczu czego ciężko mi nie zrobić z siebie pajaca. Setki pomysłów, planów, próby racjonalizacji pewnych zachowań, a to, przerywane koncentracją uwagi nad analizą błędu naturalistycznego. 
W końu przyszedł. Nareszcie! Dalej poszło już jak po maśle: kupe dymu,  troche wspomnień, hip-hop w głośnikach. Później: zakupy, próba, znowu dym, pizza, dużo jazzu, próba skupienia się. Potem: sprzątanie, gotowanie, kolacja, kolejna konfrontacja z tą "potężną siłą", kolejna porażka, kilka drinków, dwa filmy noir. 
Wnioski? To co bylo niezrozumiałe, pozostało niezrozumiałe, to co kopało, kopie dalej, to co bawiło, niezmiennie bawi, to co dymiło, dym powoduje, a to co kusiło, kusi wciąż. Jednym słowem, w takiej rzeczywistości nic już nie powinno zaskakiwać, a jednak wszystko to ciągle zaskakuje.