Tak, tak to jest książka dla Moreiry. Jakoś rozczarowany byłem literaturą ostatnio, nie mogłem trafić na nic dobrego już od paru zimnych miesięcy (nie licząc Lęku i odrazy... oczywiście ale to predestynacja była). Trzeba dodać, że dobrego na mój sposób a nie obiektywnie dobrego.
Po pierwsze dynamika. Wizualnie książka wygląda na średnio obszerną, ok. 250 stron to mój ulubiony przedział właśnie ale jak się czyta to normalnie srrru. Odkładałem z obawy, że ubywa jej tak szybko, że może coś tracę mimo, że nie była to prawda. W cztery dni łyknąłem chociaż spokojnie można skończyć szybciej i się zadowolić bo chwila to wszystko czego możemy oczekiwać od doskonałości.
Po drugie odpowiedź na nieuniknione pytanie o jej zbieżność z ekranizacją, która poruszyła wiele umysłów i serc. Jest inna. Jeśli twórca filmu próbował skopiować książkowy sposób prowadzenia narracji to wyszło mu słabo - generalnie cenię ten film i wyszło dobrze ale jeśli miało być bliskie adaptowanemu materiałowi to nie daje rady. Niepowtarzalne przeplatanie się urywanego monologu wewnętrznego i popapranego następstwa sytuacji, bardzo dobrze. Z drugiej strony film dosyć swobodnie potraktował całą historię często inspirując się nią a nie tylko przenosząc tekst na ekran tym bardziej przygoda z książką jest emocjonująca. Jedna tylko sprawa: w filmie jest lepsze zakończenie, znacznie lepsze.
Mam do siebie żal. Być może gdybym przeczytał Fight Club trzy lata temu to znacznie
wcześniej byłbym tym kim teraz jestem a lubię teraz. Chodzi o to, że myśl aktywistyczna dojrzewała we mnie zbyt długo szukając spustu jakim mogła być ta książka. Nie to, że jara mnie terroryzm. Nie wierzę ani trochę w bojówki, czy to lewackie czy prawicowe, chociaż rozumiem ich romantyzm. Najważniejsze, że dzielę z nimi wroga, podobnie go identyfikuję i podobnie identyfikuję siebie w jego obliczu. Po za tym kręci mnie chaos. To pojęcie jest traktowane zdecydowanie po macoszemu i od lat moje intuicja filozoficzna podpowiada, że można na tym ukuć
teorię światopoglądową. Libertas Indiferentiae in acto - rzucić coś w kocioł żeby zawrzało i zobaczymy co się stanie, na siłę zaangażować nieodkryte możliwości nie decydując się na określenie celu itd, itp, a dalej dla zainteresowanych: stoczyć się tym samym na dno poprzez ekstrema i odkryć siebie na nowo - dodaje Chuck Palahniuk. Jak odkryć się na nowo? Poprzez fundamentalną rekonstrukcję kontekstu. Rzucenie w świat (Palahniuk czytał Heideggera więc se pozwalam, a co) umieszcza nas w określonych już kontekstach, w których większość możliwości jest zaledwie napoczęta a ich użytkownicy nie mają pojęcia jak daleko można je jeszcze pociągnąć i wtedy pojawia się Tyler Durden i robi to ukazując fakt, że powierzchownie wykorzystane, możliwości te są gówniane i upośledzające: Jesteśmy średnimi dziećmi historii, wychowanymi w przekonaniu, że kiedyś zostaniemy milionerami, gwiazdami filmowymi i idolami rocka, ale nie zostaniemy. I właśnie się o tym dowiadujemy więc lepiej z nami nie zadzieraj.
Mam kurde wrażenie, że za słabo tą recenzję piszę, że niepotrzebnie robię to na gorąco i że nie przyłożyłem się dostatecznie ale mam też nadzieję, że wpływ tej książki będzie ujawniał się w przyszłości niebezpośrednio i uczynię jej tym samym zadość.
Trzeba jeszcze powiedzieć, że popełniono to dzieło w roku 1996. Jest to według mnie zawsze bardzo ważna informacja na temat tworu kultury.