FIGHT CLUB, Chuck Palahniuk, War. 2006, tłum. Lech Jęczmyk

Tak, tak to jest książka dla Moreiry. Jakoś rozczarowany byłem literaturą ostatnio, nie mogłem trafić na nic dobrego już od paru zimnych miesięcy (nie licząc Lęku i odrazy... oczywiście ale to predestynacja była). Trzeba dodać, że dobrego na mój sposób a nie obiektywnie dobrego. 
Po pierwsze dynamika. Wizualnie książka wygląda na średnio obszerną, ok. 250 stron to mój ulubiony przedział właśnie ale jak się czyta to normalnie srrru. Odkładałem z obawy, że ubywa jej tak szybko, że może coś tracę mimo, że nie była to prawda. W cztery dni łyknąłem chociaż spokojnie można skończyć szybciej i się zadowolić bo chwila to wszystko czego możemy oczekiwać od doskonałości.
Po drugie odpowiedź na nieuniknione pytanie o jej zbieżność z ekranizacją, która poruszyła wiele umysłów i serc. Jest inna. Jeśli twórca filmu próbował skopiować książkowy sposób prowadzenia narracji to wyszło mu słabo - generalnie cenię ten film i wyszło dobrze ale jeśli miało być bliskie adaptowanemu materiałowi to nie daje rady. Niepowtarzalne przeplatanie się urywanego monologu wewnętrznego i popapranego następstwa sytuacji, bardzo dobrze. Z drugiej strony film dosyć swobodnie potraktował całą historię często inspirując się nią a nie tylko przenosząc tekst na ekran tym bardziej przygoda z książką jest emocjonująca. Jedna tylko sprawa: w filmie jest lepsze zakończenie, znacznie lepsze.
Mam do siebie żal. Być może gdybym przeczytał Fight Club trzy lata temu to znacznie
wcześniej byłbym tym kim teraz jestem a lubię teraz. Chodzi o to, że myśl aktywistyczna dojrzewała we mnie zbyt długo szukając spustu jakim mogła być ta książka. Nie to, że jara mnie terroryzm. Nie wierzę ani trochę w bojówki, czy to lewackie czy prawicowe, chociaż rozumiem ich romantyzm. Najważniejsze, że dzielę z nimi wroga, podobnie go identyfikuję i podobnie identyfikuję siebie w jego obliczu. Po za tym kręci mnie chaos. To pojęcie jest traktowane zdecydowanie po macoszemu i od lat moje intuicja filozoficzna podpowiada, że można na tym ukuć 
teorię światopoglądową. Libertas Indiferentiae in acto - rzucić coś w kocioł żeby zawrzało i zobaczymy co się stanie, na siłę zaangażować nieodkryte możliwości nie decydując się na określenie celu itd, itp, a dalej dla zainteresowanych: stoczyć się tym samym na dno poprzez ekstrema i odkryć siebie na nowo - dodaje Chuck Palahniuk. Jak odkryć się na nowo? Poprzez fundamentalną rekonstrukcję kontekstu. Rzucenie w świat (Palahniuk czytał Heideggera więc se pozwalam, a co) umieszcza nas w określonych już kontekstach, w których większość możliwości jest zaledwie napoczęta a ich użytkownicy nie mają pojęcia jak daleko można je jeszcze pociągnąć i wtedy pojawia się Tyler Durden i robi to ukazując fakt, że powierzchownie wykorzystane, możliwości te są gówniane i upośledzające: Jesteśmy średnimi dziećmi historii, wychowanymi w przekonaniu, że kiedyś zostaniemy milionerami, gwiazdami filmowymi i idolami rocka, ale nie zostaniemy. I właśnie się o tym dowiadujemy więc lepiej z nami nie zadzieraj.
Mam kurde wrażenie, że za słabo tą recenzję piszę, że niepotrzebnie robię to na gorąco i że nie przyłożyłem się dostatecznie ale mam też nadzieję, że wpływ tej książki będzie ujawniał się w przyszłości niebezpośrednio i uczynię jej tym samym zadość.
Trzeba jeszcze powiedzieć, że popełniono to dzieło w roku 1996. Jest to według mnie zawsze bardzo ważna informacja na temat tworu kultury.