Semantyka światów możliwych

Umówmy się na wstępie, że poczynając od poniedziałku a na środzie kończąc, nie był to przyjemny tydzień. Gówno, które codziennie leci z nieba równie dobrze mogłoby być pierwszymi płatami popiołu opadającymi na Pompeje. W związku z tym, dosyć spontanicznie postanowiliśmy się wczoraj z Tichym udać na wycieczkę do drugiej realności, tej pastelowej. Wszystko co mogło być zrobione z ochotą, zostało zrobione a reszta otwierała się na nas alternatywami, które jeśli poddamy się instynktowi poprowadzą nas ścieżką wyluzu. 
      Sam nie wiem jak znaleźliśmy się na bankiecie w filharmonii otoczeni przez jaszczury. Po krótkiej kłótni z szatniarzem, który okazał się portierem Tichy kupił trzy żony w zamian za polędwicę i szynkę. To nie było mądre ponieważ wkrótce przycisnęło nas gastro w związku z czym nie poszliśmy na kebaba tylko ojebaliśmy całą paczkę przeterminowanych o rok sucharów. Na szczęście w kieszeni miałem jeszcze zkitrane dwa cukiereczki zabrane z punktu xero. 10 gr. za stronę to kradzież w biały dzień więc nie miałem cienia wyrzutów sumienia. Tichy nie lubi piwa pod cuksy więc miałem fart. Tichy ma za to zdrowsze zęby co udowodnił młócąc suchary jak lodołamacz na Odrze. Nabrał tym samym energii i zdecydował, że zagra jakiegoś bluesa jeśli tylko w dymie i ciemnicy znajdzie scenę i jakichś znajomych, przez których można dostać angaż. Trochę wtedy odleciałem bo pomieszczenie było małe i ciemne i wiele bym dał żeby odzyskać tamte myśli. Tichy grał The Smiths za dobrych przyjaciół, którzy są predestynowani żeby źle skończyć chyba, że uwierzą w kłamstwa. Tego było za wiele dla profesora Religi, który osunął się tylko nieznacznie na krześle i minęło sporo czasu zanim zorientowaliśmy się że on poluje już na jelenie jeżdżąc nago na jednorożcu z łukiem w jednej i sześciostrunowym basem w drugiej ręce. Zrobiło się trochę ciasno i gdyby nie przestrzenne brzmienie Elvisa byłoby wręcz niekomfortowo. Taki tłok musiał być aż zanadto wyzywający dla rzeki zdarzeń bo do knajpy wpadł nagle uzbrojony po zęby nastolatek i zaczął walić na oślep pakując kolejne magazynki w tłum. Gdy kończyły się naboje odrzucał jeden pistolet by z pod płaszcza wyciągnąć następny. W końcu został mu już tylko gaz paraliżujący. Wpadł z nim między ludzi prując na prawo i lewo aż wszyscy na około zaczęli rzygać, srać i szczać pod siebie zaślinieni i zasmarkani w konwulsjach. Ja i Tichy siedzieliśmy spokojnie bo obczajamy się co nieco w hiphopie i gimnazjaliści nas nie ruszają przez szacunek. Generalnie ludzie ze środowiska kultury ulicznej do nas lgną i dlatego chyba zostaliśmy zaproszeni do jury w eliminacjach hiphopowej bitwy o Lublin. Spóźniliśmy się nieco i mogliśmy ocenić tylko sety Dj'skie gdzie przyznaliśmy same pierwsze nagrody. Kameralny klimat porwał nas do tańca. Parkiet rozgrzany był prawie do czerwoności ale w powietrzu zaczęły latać tak ostre cut'y, że musieliśmy się ewakuować. Coś było jednak nie w porządku bo ochrona opóźniała nasze 
wyjście odmawiając wydania wiolonczeli ale skróciliśmy ich szybko jakąś rezerwową ripostą i zaraz znaleźliśmy się na deptaku gdzie trwają już prace przy 
pokrywaniu całości dachem w celu stworzenia największej dyskoteki  w Polsce. Przez chwilę chcieliśmy wizytować naszą nową filię ale Tusior może jeszcze nie być gotowy na taką kurtuazję. Wracałem do domu marząc o kolacji gdy minął mnie pierwszy poranny bus wiozący ludzi pracy z Tomaszowa do Warszawy. Zwieńczeniem tych bezsennych szesnastu godzin mogła być tylko wspaniała maślanka mrągowska o smaku pieczonego jabłka z płatkami i muesli, posypana cynamonem ale w sumie zjadłem twarożek z porem.