Gastrofaza na trasie Lublelszczyzna - Śląsk

Się podróżuje się i się próbuje różnych przysmaków regionalnych. Tym razem w celach zawodowych dotarłem na Śląsk. Na ten brzydszy Śląsk - nie ten koło Wrocławia. W jednym z przydrożnych sklepów dostrzegłem stojący na ladzie Sok Z Kapusty Kiszonej. Nie byłem pewien czy to to do picia jest, ale na etykiecie napisane było "spożyć przed 30.08.2009". Wydedukowałem więc, że mogę wypić. Wydedukowałem również, że muszę wypić to natychmiast, gdyż ważność kończy się za 12h. Delikatnie przekręciłem nakrętkę: zapieniło się, zagazowało, a od kolegów usłyszłem: "wypierdalaj z tym smrodem! idziesz na piechotę!" Wystawiłem to więc za okno i dak dojechałem te 10km do celu. Tam, już na spokojnie otworzyłem do końca. Faktycznie nie pachniało to wiosenną łąką, chyba że po wypasie bydła indiańskiego. Łyknąłem raz, drugi, przed oczami pojawiła mi się perspektywa nadchodzącej nocy której musiałem być dyspozycyjny z w miare świeżym oddechem conajmniej do 3, zamknąłem i wyrzuciłem. Może gdyby to schłodzić... Może gdyby zagryść... Może byłoby dobre. Najbardziej martwił mnie ten gaz, zwłaszcza, że w składzie nie było o nim słowa. 
Niemniej jednak ciesze się, że pozostało jeszcze troche elementów regionalnych w przemyśle spożywczym i to nie tylko w branży nabiałowej czy alkoholowej. Jak znajdę to gdzieś w Lublinie, to już na spokojnie zabiore się do tego napoju. Ważne w tej hisotrii jest to, że zatrucie pokarmowe pojawiło się u mnie (w tej lżejszej wersji, ale jednak) ok godziny 22. Nie wiem czy to przez sok, czy może przez to, że w podróż wyruszyłem o 3 rano po wieczornym paleniu i niezaspokojonej gastrofazie przez co zjadłem: 5 rano - naleśniki, 0d 6 do 11 - 2 paczki dużych czipsów, paczkę orzeszków z karmelem, litr coli, 12 - pierogi ruskie ze śmietaną (na Śląsku nie wiedzą że to się je ze śmietaną),  ćwiarę wyżej wspomnianego nektaru, od 15 masę przekąsek zimnych, frytki, kluski śląskie, hektolitry  coli, 1 browar, 25gr wódki... od 22 piłem już tylko wodę...

Kretyn

NIe poganiaj mnieeeee

Z dedykacją dla wszystkich którzy muszą zdać jeszcze sesję, przetłumaczyć artykuł, skończyć artykuł, zrobić kilka bitów, zagrać gdzieś daleko wesele, a to wszystko na wczoraj. 

W miejscu Meliny 16

Wracam do domu po kilkudniowej nieobecności a tu jebie gorzej niż we wszystkich schroniskach i na wszysctkcih szlakach razem wziętych. Nie było tu człowieka tyle ile mnie nie było, a wali jakby przez tydzień żyło tu stado Indian. W panice pootwierałem okna i zapaliłem kadzidełka - może i sprzeczne czynności ale działałem nagle. Nadal czułem się nieswojo, więc jedyna szansa to uciekać. Wiem, że powinienem posprzątać, ale niezwykłem robić sobie z gęby kibla i jak powiedziałem, że posprzątam po sesji to posprzątam po sesji, czyli mniej więcej za miesiąc. Ale nie o tym miał być ten post. Otóż na szczęście wcześniej ustawiłem się ze Stukosem. Ziomek zmyka spowrotem na Wyspy, więc to ostatnia szansa żeby zobaczyć jego przepitą mordę i opasłe od kebabów bokserskie cielsko, a przy okzaji wziąć DVD z wesela. Piwko, pizzucha, i gdzie dalej? Otóż moja propozycja, to tam, gdzie kiedyś była Melina 16. Wiem, że otwarte, widziałem z zewnątrz ale bałem się tam wejść. Dziś, pewniejszy siebie po górach i u boku starego druha mogłem spróbować. 
Pierwsze wrażenie: jasno!!! Jasno tak, że mrużyłem oczy a nie paliłem wcześniej wcale. Ściany jasne, dużo światłodajnych światłonadajników. Podłoga wyciklinowana i polakierowana na bezbarwny. Od razu dopadła nas klenerka - blondyneczka ubrana w białą bluzeczkę i czarny dół, identycznie jak jej koleżanka, też blondyneczka - i pyta czy dla palących czy nie dla palących. My nie dla palących, więc na górę proszę. Na górze otwarte pomieszczenie w którym w Melinie był składzik i kiedyś grało się też w CSa i pozostałe dwie sale. Kanapy nie uświadczysz, podobnie zresztą jak na dole. Nasrane stolików jeden obok drugiego i też chorobliwie jasno. Postanowiliśmy więc jednak posiedzieć na dole w dymie. Przynajmniej bliżej żeby spierdalać. Piwko Leżajsk po 6zł. To ciekawe, bo opiłem się tego w górach i mi bardzo smakowało a tu prosze... Dobre było. Karta bogata, wymyślne nazwy potraw w kontekście nazwy knajpy, ceny nawet nie straszące jak na restauracje. Świeczuszka się pali na stoliku, więc Stukos od razu zaczął się bawić i zgasił. Na 5 zajętych stolików na dole, 2 byli to znajomi kelnerek, 2 to obcokrajowcy, i my. Stukos po powrocie z kibla oświadczył, że gorszący jest brak zamknięcia. Mi natomiast sanitariaty przypadły do gustu, bo odwrotnie niż w domu - czysto. Dziwnie mi się też wchodziło po lśniących schodach. Ze starej Meliny został bar, lustra, drewno na ścianach i krzesła barowe - poduszki wymienione. Niby wszystko ok, niby wszystko bangla ale zgodnie ze Stukosem stwierdziliśmy, że to nie da rady za długo. Mi tam nie może się podobać z wiadomych względów. Przez pierwsze 10min łza kręciła mi się w oku. Czułem się, jakbym kochał się ze swoją dziewczyną po długim rozstaniu, ale ona byłaby taka odświeżona, taka opalnoa i utleniona, taka czysta i ekstremalnie zadbana, taka prefekcyjna i przemyślana, ale sex z nią byłby daleki od tego co było przed przemianą, gdyż przed rozstaniem miała duszę. Tęsknię za Meliną... 

CWC w Bieszczadach, sam jak samiec z Ustrzyk do Cisnej

"Weź jakieś dupy" te wulgarne słowa byłyby moimi ostatnimi słowami do jakiejkolwiek bliskiej mi osoby gdybym nie wrócił. Prawdopodobieństwo, że nie wrócę było niewielkie ale postanowiłem się tak skupić by wrócić na bank. Wróciłem.
Ujaranie się na podróż było pomysłem świetnym. Nie wiem co się działo kiedy Mc Raper ode mnie wyszedł. Wiem, że długo stałem na PKSie i czekałem na 00.45. Z jej nadejściem nadzedł też autobus. Zapakowałem się i jechało mi się nawet fajnie oprócz tego, że z braku miejsc musiałem siedzieć na 2 siedzeniu za kierowcą. 
O spaniu nie było więc mowy, za to przekrój polskiej muzyki jaką funduje Radio Zed w godzinach nocnych, pełny. Około Rzeszowa okazało się, że jest lepiej niż myślałem. Wsiadając do autobusu robiłem to w przekonaniu, że jadę do Sanoka, a tam przesiąde się w jakiś transport do Cisnej albo dalej. Autobus ten jechał jednak do Cinsej a nawet dalej. Dokupiłem więc bilet do Ustrzyk Górnych i w ten cudowny sposób po ok 7h dotarlem spod mojego domu na Koniec Świata. 
Ostatnio byłem tu z Moreirą 5 lat temu. Na pierwszy rzut oka oprócz
tego zajebistego połączenia (Panie pobłogosław PKS) nic się nie zmieniło. Od razu skierowałem się do kwater prywatnych za kościołem (hotel PTTK w Ustrzykach kosztuje 95zł od osoby!!!) tam, gdzie przed laty zadawaliśmy szyku z Moreirą, Asią i Globusem. Nie wiem czy to świeże powietrze, czy niewyspanie, czy może joint po 8 godzinach jeszcze hulał mi po bani, ale
zamiast miejsca w stodole wynająłem sobie pokój. Bez pościeli 20zł w pokoju dwuosobowym, podczas gdy w stodole 5zł - opcja gites. Przynajmniej tej nocy nikt nie musiał słuchać dźwięków starego Ursusa wydobywającego się ze środka mnie. Tylko się rozpakowałem, przebrałem, zszedłem przed dom na tu prosze (dodać należy, że pojechałem tam by odpocząć od tego, co ostatnio mnie bardzo niszczyło, czyli od alkoholu, marihuany, ziomów i wszelkiej odmiany dupeczek i żon) dupeczki. "Siemka, siemka, Tichon, tak, tak, podróżuję sam, a co... a Wy? Poważnie we dwie? Tak, imprezuje się tutaj? to ciekawe, okej, wróce to pogadamy". I poszedłem. A one zostały ze swoim młodym, nastoletnim wiekiem. 
Dzień pierwszy to busik do Wołosatego, Tarnica (1346), Halicz(1333), czyli kółeczko spowrotem do Wołosatego. Tarnica jest najwyższym szczytem Bieczszad. Leży na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego w tzw. Worku Bieszczadzkim. Jest to najdalej wysunięty na wschód masyw górski w Polsce - prawdziwy koniec świata. 
Dzień wcześniej padało, więc nie zdążyło się jeszcze dokładnie wypogodzić na przyjazd Padre Tichona. Cholerne chmury, i po raz 3 będąc na Tarnicy nic nie zobaczyłem. Nic, poza tablicą upamiętniającą pielgrzymkę świętego Karola w to miejsce - bez komentarza...
Trasa bardziej na rozgrzewkę. W sumie zajęło mi to niedługo - nie pamiętam ile, byłem nie wyspany, ale rozruszało mi to troche mięśnie nierozruszane podczas jazdy na bajku. Z Wołosatego wróciłem stopem: niemiecko-polskie małżeństwo, któro nie mogło zrozumieć dlaczego nie da się wjechać samochodem pod samą górę i jakim cudem, skoro jest 14, ja już byłem tam i wróciłem. Jaszczury. Ale pomocne Jaszczury.
Z powrotem na kwaterę a tam już tłoczniej. Za jednym razem poznałem buddystę, barda bieszczadzkiego trudniącego się zbieraniem jagód, goprowca i grzybiarza (ju noł łot aj min...) - przemili ludzie. Naprawde dziwnych ludzi przyciągają Ustrzyki. Posłuchałem opowieści o buddyźmie, zadałem szyku grą na gitarze, podżemowałem z Buddystą i Bardem-Jagodziarzem, zostalem zaproszony na przyszłoroczny występ z wyżej wymienionym na Bieszczadzkich Aniołach i dopiero wtedy przyszedł wieczór. Melanż tam, gdzie kiedyś z Moreirą. Leżajsk, menele, dupeczki, i leżajks. "Musisz mieć powodzenie u kobiet, taki gitarzysta." "...." "Masz dziewczynę?" "NIe mam." "Czemu?" "Bo kobiety są tym co sprawia mi najwięcej problemów." "Może powinnam Ci pokazać, że nie jesteśmy takie złe." "Pokaż..."
Dalej zmiana knajpy: okazało się, że nawet w Ustrzykach jest gdzie potańczyć. Bard-Jagodziarz postawił mi Lubliniankę. (Przepis na Lubliniankę: 50gr wódki, połowa cytryny, którą przyciskamy środkiem do wierzchu kieliszka, przytrzymujemy mocno i uderzamy kilka razy o bar. To się pieni, pijemy i jest git. Podobne to jest do dzięcioła, któregośmy przywieźli keidyś z Tusiorem z Bolesławca.)
Rano nawet nie miałem kaca i chwała, bo czekał mnie trudny dzień.  
Plan: Połonina Caryńska (najwyższy punkt 1297m) i Połonina Wetlińska (1253m). Nigdy jakoś nie udało mi się zrobić dwóch połonin jednego dnia. To dużo jest, zwłaszcza z plecakiem. 5 lat temu, na Wetlińskiej złapał nas śnieg i musieliśm schodzić.  
Pogoda piękna. Caryńską poginałem sobie radośnie sapiąc i wypacając wczorajszy wieczór. Wyszedłem rano, więc długi czas było pusto. Połoniny są zajebiste, bo jak już osiągnie się wysokość to długo idzie się w miare równym poziomem - Caryńska ma 5km długości, czyli 5 km nad światem. Jaja zaczęły się przy zejściu. Była godzina 11 więc Stonka zdążyła się już przebudzić. I zaczęło się: "dzień dobry, dzień dobry, daleko na szczyt? a pan tak rano już schodzi? to jest dopiero młodość... ja chyba zawału dostanę. ale pan szybko idzie." A Wasz oddany narrator siostrzyczki i braciszkowie moi tylko uśmiechał się łagodnie i odpowiadał: "już niedaleko, jeszcze troche, ale naprawde warto, jest piękny widok. prosze nie przesadzać, wygląda pani bardzo młodo. jakie rano, jest 11 a ja jeszcze na Wetlińską idę. miłego dnia". A mamuśki robiły maślane oczy, a dupeczki zapominały o swoich zjaszczurzałych chłopcach, bo po szlaku rozchodził się zapach spoconego, brodatego Padre Tichona.
Brzegi Górne i znowu pod Górkę. Tu przyznam, że nie było łatwo. Słoneczko już wysoko a ja już troche zmęczony i Ci cholerni ludzie. Lepiej mi się zrobiło przy moim kolejnym spotkaniu, a było to spotkanie z ziomami znaczącymi szlak: "Siema, widzieliśmy Cię w Ustrzykach wczoraj i dzisiaj." "A możliwe, możliwe, i co?" "Kurwa, ta Twoja koszulka. Myślałem że to koszulka Cracovi. Wczoraj mi się spieszyło więc się nie zatrzymałem, a dziś dopierdo doczytałem, że to nie Cacovia. Wiesz, kurwa, jestem za Wisłą. Miałeś farta." "hehehehhe, dam za to na tacę. Cracovia w pasy!!! 3majcie się" "Ty również na siebie uważaj".   
Nareszcie Chatkakurwapuchatka. Schronisko na Wetlińskiej - masara. Stonki w chuj. Dzieci skaczą, krzyczą, babcie gadają, ktoś gra na gitarze metalikę, zapach perfum jak na Mąciaku, a wszystko dlatego, że da się tam prawie samochodem wjechać. Nawet się nie zatrzymywałem. Wetlińska jak deptak, ale ja starałem się oddać pięknu widoków, a było czemu. Wkońcu spoktałem dupeczki, z którymi umówiłem się rano. Tu godzininka przerwy, gadka, szmatka, hihihihi,hahahaha, papapa. Jeszcze troche, jeszcze Smerek (1222) i do Wetliny. 
Schronisko PTTKu bez zmian. Sala zbiorowa 16 zł, wrzątek za darmo, wszystko fajnie, łóżka skrzypiały, biedni ludzie nie pospali, bo tej nocy napewno zadałem szyku z gęby mojej.
Oczywiście po prysznicu do Bazy Ludzi z Mgły. Tam spotkałem zioma z dziewczyną. Popiliśmy wina z kija, powspominaliśmy, pożartowaliśmy i spać. Ciesze się, że ich spotkałem.
Rano śniadanko z owym ziomem pod ich namiotem. Grzanki z zupką chińską - bezcenne. I w drogę.
Ostatni dzień: ze wsi Smerek na Fereczatą (1102m) przez Okrąglik i Jasło(1153m) do Cicnej. I pocisnąłem do CIsnej znowu sam jak samiec. Pogoda znowu rewelacja, ludzi mało bo to już nie deptak, piękny bukowy las. Na Okrągliku szlak dochodzi do granicy ze Słowacją. Dalej idzie na Jasło gdzie rozciąga się widok z rodzaju "o ja pierdole". Tu też byłem wcześniej ze 3 razy ale zawsze mgła  była. Zczilałtowałem się troche z książką, bo okazało się że znowu jestem ponad godzięn przed czasem .
Po Jaśle dosyć długie zejście do Cisnej. Ta mieścinka pomieniała się niedopoznania. Wogóle Bieszczady się bardzo "ucywilizowały" od mojego ostatniego w niich pobytu, ale Cisna to kurort normalnie. Zakrwaterowałem się w schroniku Pod Honem. Tam Brunetka Anioł w roli recepcjonistki, kucharki, i barmanki. Żona normalnie taka, że dla mnie i już. Ta szarlotka.... jaaaaa.... 
Znowu sala zbiorowa - 18zł - i znowu mogłem się popisać dźwiękonaśladonictwem, i to przez sen. Wcześniej jednak podreptałem do Siekierezady, zjadłem pierogi z bryndzą - takie sobie, i wypiłem 2 leżajski. Nie chciało mi się już zawierać znajomości więc zakupiłem sobie jeszcze dwa piwka w sklepie i wieczór dokończyłem w schronisku czytając książkę, gadając z jakiś turystą i brzdąkając na gitarze - miły wieczór.
No i nadeszło dziś. Niestety zabrakło mi dnia na dojście do Komańczy, a szkoda. Szlak ten znam i wiem, że byłoby bardzo samotnie i męcząco, ale obowiązki... 
Troche na raty, ale dotarłem do Rymanowa (to za Sanokiem, z Sanoka nic nie jechało) a z tamtąd busikiem do domciu. I znowu powrotne refleksje: "qrwa mam jeszcze sesję do zdania" "ciekawe, czy przysłali mi już Prousta z allegro" "za rok znowu jadę sam" "jaaaa, już ze 2 tygodnie nie piłem kawy" "za tydzień bankiet JZD w Raju!!!" "ciekawe jak tam miłostki Moreiry-Romea :]"

Joni Mitchell, A Case Of You

Nie wiem dokładnie kiedy wraca kolega Tichon ale wygląda na to, że osierocimy bloga na parę dni bo i ja mam parę spraw do załatwienia daleko od domu. W związku z tym, korzystając z mojego lirycznego nastroju chciałem wypościć coś naprawdę mocnego, być może zbyt mocnego nawet w sensie intymnym ale ludzie gorsze rzeczy na blogach piszą. Do refleksji:

Skrzynka Ciebie

Nim przepadła nasza miłość mówiłeś:
jestem jak Gwiazda Polarna, trwam
A ja:
trwać w ciemności? Nie wiem gdzie to jest
Będę w knajpie jeśli mnie zechcesz.

Na podkładce
w niebieskim świetle telewizora
rysuję mapę Kanady
a na niej Twoją twarz

Krążysz w mojej krwi jak wino mszalne
cierpki i słodki za razem
mogłabym wypić całą skrzynkę
i pewnie stać na nogach
pewnie stać

Taki ze mnie samotny malarz
żyję w pudle farb
przeraża mnie diabeł
a przyciągam tych którzy nie boją się go wcale
I pamiętam gdy mówiłeś:
miłość dotyka dusz
Ty dotknąłeś mojej to fakt
Od czasu do czasu część Ciebie
sączy się jeszcze ze mnie na kartki bo

mam Cię we krwi jak mszalne wino
cierpkiego i słodkiego zarazem
i mogłabym wypić całą skrzynkę
i stać pewnie na nogach
wciąż stać

Spotkałam kobietę
miała Twoje usta
znała demony
znała czyny
Powiedziała:
Idź, zostań z nim jeśli możesz
ale bądź gotowa uronić krwi

Joni Mitchell 1971, przeł. Moreira


Pierwszy raz usłyszałem ten kawałek na Live in Paris Diany Krall i zmasakrował mnie doszczętnie. Słuchałem na okrągło przez parę dni i reszta płyty znudziła mi się znacznie szybciej niż sam ten numer. Z resztą był to jedyny utwór na płycie którego nie znałem wcześniej bo reszta to standardy. No i dopiero po czasie pomyślałem co by go sprawdzić dokładniej i pojawiła się Joni Mitchell. Diana hipnotyzuje ale Joni wyciska żywe łzy z oczu, łzy jak rtęć. Czytałem o pani Krall opinie, że nie zasługuje na taką sławę i promocję jaka jest jej dana, że jej drogę do kariery wspomogły znajomości rodzinne czy coś takiego (podobnie o pani Jopek się mówi w pewnych kręgach w Polsce). Być może tak jest, może ten jej jazz nie dorównuje Cassandrze Willson, na pewno nie dorównuje Evie Cassidy ale nie można jej odmówić urzekającej barwy a gdy zwrócić uwagę na łatwość z jaką śpiewa, widać, że to wielka sprawa mimo wszystko, no a to Case of You to już mistrzostwo - ktoś może powiedzieć, że przypadek ale lepiej stwierdzić po prostu, że to numer wyjątkowo do niej pasuje. Pani Joni śpiewa go oczywiście całą sobą - osobista historia widać. Pani Tori pojawia się tu dosyć przypadkowo, jako ciekawostka raczej. O Pani Tori jeszcze kiedyś będzie z pewnością bo też przeżyłem z nią gorący akustyczny romans i przedstawi się ją w lepszych okolicznościach z pewnością. A Case Of You zmienia człowieka. Do wysłuchania:






wniosek CBC

Wnioskuję o przyjęcie w poczet członków Cannabis Biker Club nowego członka: mojej Mamuśki. Spełnione zostały następujące wymagania:


1. Wycieczka rowerowa z członkiem CBC
2. Spalenie lolka z członkiem CBC

Objechaliśmy z Mamuśką Zalew i wróciliśmy ścieżką do domu pokonując dystans 30 kilometrów, z oszałamiającą średnią prędkością 14 km/h. Mamuśka radzi sobie wyśmienicie z powodzeniem wyprzedzając starców i dzieci a na prostej rozwija prędkość do 25 km/h (dała by radę więcej ale specjalnie tak ustawiłem przerzutki żeby nie szarżowała). Jeśli chodzi o lolka to było już dawno, własnoręcznie go wykonałem i na moich oczach był palony.

W związku z tym jeśli nie będzie głosów przeciwnych proponuję by Mamuśka dołączyła do naszego szanownego grona.

Moreira

konfitury z antydepresantów

chcę znowu bać się
zejść do piwnicy matko

niech zgaśnie latarka
niechże się potknę
wywrócę padając twarzą
w twarz z napuchniętym szczurem
co nie umiał czytać
ale tym razem nie podniosę się już
chcę leżeć tak
w oczy mu patrzeć
bać się ale patrzeć

walka trwa

Dead Can Dance, American Dreaming

Potrzebuję sumienia by czuwało nade mną
by ochroniło mnie przed sobą samym
bym szczerość mógł nosić niczym koronę
wkraczając na Ziemię Obiecaną

Zbyt długo mamił nas amerykański sen
aż wszyscy zgubiliśmy drogę
porzuceni, maniakalni lunatycy w ciemności

Jestem zakochany w amerykańskiej dziewczynie
ale to ona jest moim najlepszym przyjacielem
kocham jej ukradkowy uśmiech
przesłaniający ból

I będziemy tańczyć w pierścieniach śmiechu
później tak żyć wzdłuż wybrzeży
aż poczujemy się samotni, napiętnowani zachwytem
i spiszemy to wszystko na straty

na polu wzmaga się wiatr
to wiara, na polu wzmaga się wiatr
jak długo jeszcze? jak długo?

nim poczujemy się samotni na ziemi legionów które zasialiśmy za sobą
w drzwiach obrócimy się na pięcie
nigdy zagubieni i nie odnalezieni

Zbyt długo mamił nas amerykański sen
myślę, że wszyscy straciliśmy serca
porzuceni, maniakalni lunatycy w ciemności
na polu wzmaga się wiatr
to wiara, na polu wzmaga się wiatr
jak długo? jak długo jeszcze?


Brendan Perry, przeł. Moreira

w poniższej wersji 4 i 5 zwrotka są inne niż w oryginale



Muzyka Dead Can Dance uczyniła mnie człowiekiem, którym jestem. Pierwszy album, na kasecie, kupiłem w siódmej klasie szkoły podstawowej czyli jak miałem... 13 albo 14 lat jakoś. Aion się nazywał i całe szczęście, że to był właśnie Aion bo gdybym trafił na wcześniejsze wydawnictwa to pewnie w ogóle nie zainteresowałbym się DCD. Później, aż do dzisiaj słuchałem totalnie różnej muzy ale DCD niezmiennie zajmowało najsilniej eksploatowane miejsce na półce. O Tool'u pisałem dużo ale o DCD nie będę, zachęcam do skorzystania z wikipedii (http://pl.wikipedia.org/wiki/Dead_Can_Dance) w związku z tym. Fakt, że nie pojechałem na ich koncert, który miał miejsce parę lat temu, bodajże w Katowicach a był częścią jednorazowej "powrotnej" trasy koncertowej po świecie, uważam za jeden z największych błędów jakie popełniłem w moim skromnym żywocie. To jeden z tych składów co spotkać się w historii może tylko raz i jest niekopiowalny. Inspirowali wielu ale nie słyszałem nic co chociaż zbliżyłoby się później do tego brzmienia, czy też brzmień bo na dziesięciu oficjalnych albumach przemieżyli oni cały horyzont muzyki jako takiej. Dla mnie DCD zdefiniowało pojęcie etniczności muzyki i sens jej więzi z człowiekiem, sens rytmu, melodii, harmonii. A jeszcze zabawny motyw mi się przypomniał: przez trzy pierwsze lata słuchania DCD nie miałem dostępu do żadnych informacji o nich, tylko muzykę i byłem święcie przekonany, że w zespole są trzy wokalistki. Normalnie rozpoznawałem, która który kawałek śpiewa i miałem swoją ulubioną. Jaaa pamiętam jak mnie zatkało na wieść, że Lisa to wszystko sama robi. Naprawdę kochałem tą kobietę...








Bassix feat. Capitan Joe Morgan, Don't Bush Me

Nie mogę spać, nie mogę czytać, nie mam czego oglądać, z kim gadać, wyjść, wejść, zejść więc pomyślałem, że posty sobie popiszę chociaż, takie co od dawna mam zaplanowane a mi się nie chciało dotychczas bo mogłem spać, czytać, miałem co oglądać, z kim gadać, wyjść, wejść, zejść. Mądry się nigdy nie nudzi, mądrych postów nigdy za wiele - popisze sobie, a co? Z cyklu propozycji muzycznych więc:

kto lepiej robi alfabet?

Trzeba powiedzieć, że hip hop z Wysp znacznie mniej jest rozwinięty niż nasz rodzimy. Najsilniejsze nazwiska na tamtejszym rynku mają góra cztery oficjalne wydawnictwa a scena jest mało zróżnicowana jeśli idzie o styl, tematy, producencko, itede. Żaden ze mnie znawca ale mam tego trochę na kompie i słucha się i nowe się nabywa i nawet serwisy czyta w necie odpowiednie i wydaje mi się, że tam po prostu słuchaczy za bardzo nie ma na to po prostu, przynajmniej ich procentowy udział jest skromiejszy mocno niż u nas. Grime rządzi bo przy nim hip hop jest formą wyrafinowaną a tam młodzież nie koniecznie wyrafinowanie takie łyka. Grime jest banalny i dobrze spisuje się na imprezach, a że łatwo się go robi to rządzi też w podziemiu przez brutalną lirykę a tam brutalność się lubi często. K-lash-nek-off i Skinnyman to moi osobiści faworyci ale lenie z nich straszne niestety więc mało jest do posłuchania i muszę katować te same albumy na okrągło. Ostatnio zaznajomiłem się z nowymi raperami ciekawymi: Phi-life-cypher, Lowkey i Rhyme Asylum a przedstawić ich chciałem w okoliczności konkursu. Kto lepiej rymuje alfabet:



czy?:



no kto?

topićpić


nie wiem czy mogę w tej studni się zanurzyć
znowu
wiem że muszę
wiem że chcę
wszystko spada w tym kierunku głębi mrugającej
co kapie miarowo tuż za czołem
spływa pod mostek i dławi
czy ją piję czy krztuszę się
tak samo
a rytmika jej kłóci się zaborcza miesza takty inne
studnia w niej woda jak kryształ mruga
oblewa mnie w łóżku zimnem
że dławi mnie czy ją piję czy krztuszę się
każdy kolejny oddech biorąc tylko by zanurzyć się znowu
żeby nie widzieć więcej nic
inaczej niż przez kryształ jej
pić ją głęboko mocno krztusić się
a im nie mówić nic zostawić ich
ich spalić siebie utopić
w niej
która mruga pięknie u ścian polerowanych dłońmi

CBC rządzi na pojezierzu


Zaprawdę powiedział Tichon, że wakacje na wylocie a trzeba by się szarpnąć na dłuższy wypad. Jako się rzekło tak zostało zaplanowane. Na specjalną tą okazję wykosztował się Tichy na rower nowy, bliźniak mojego, co go sobie nabyłem też niedawno. Wiadomo, że na takich maszynach nie byle kto może szyku zadawać. Plan: dojechać na pojezierze, znaleźć bazę wypadową, upalić się, kimnąć się, dnia następnego Poleski Park Narodowy objechać, wszamać nad Zagłęboczem, upalić się, kimnąć się, do domu wrócić. Wszystko bomba, a że Mc Raper użyczył nam klucza na swoją działkę co się nad Krasnym znajduje, wiadomo było, że największy problem mamy z głowy - nic tylko jechać. Do Łęcznej przez Świdnik Mały, raz dwa, nawet nie zauważyliśmy jak dojechaliśmy. Nad Krasne ciężej już bo bezdrożami. Spełniliśmy marzenie Tichona co by dłuższy odcinek kanałem Wieprz-Krzna przejechać. Podziwiamy to doniosłe osiągnięcie socjalistycznej myśli rolnej. Idąc za wskazówkami MC Rapera docieramy na działkę i jest dobrze, jest bardzo dobrze. Drzewka, trawka, palenisko i przyczepa kempingowa full serwis. Biwak JZD. Szybkie ogarnięcie i ruszamy na kolację. W ogóle nie dojechaliśmy tam gdzie chcieliśmy. O drogę pytaliśmy dwóch koleżków co oczy mieli takie jak my i twarze radosne jak my i ogarnąć im było ciężko jak nam ale pokierowali nas najlepiej jak było można. W bagno wjechaliśmy. Śmierdzące takie bagno a nowiutkie rowery do połowy koła unużaliśmy w tym syfie. Okropnie skrzypiały nam później, aż krajało się serce.
Niedobra wcale kolacja w knajpie, zakupy na grilla i heja do domu. Godzina 21.00, zimno w kit. Nic nam się nie chciało palić tego wieczoru, tzn. nie mogliśmy rozpalić ogniska ani grilla bo to co najważniejsze paliło się wyśmienicie. Pomęczyli się chłopaki, Tichon dął miechami swemi i po jakimś czasie mieliśmy komplet co daje światło, ciepło i jedzenie. Dużo jedzenia, za dużo jedzenia. Piękna noc, gwiazd miliony a każda ma swój układ planetarny a w nim planetę, na której może istnieć życie - tym torem z grubsza moje myśli podążały tego wieczoru. Tichon marzył o wielkiej miłości. Ja o swojej postanowiłem pomarzyć rano. Ognisko wygasa, idziemy do przyczepy. Niepewnie trochę bo żaden w przyczepie nie spał dotychczas ale na oko zapowiadzało się, że wyluz będzie.
Pogadalimy chwilę, jak zwykle z sensem i o rzeczach fundamentalnych, zjedliśmy Mambę o smaku coli i spać. Tichon chrapał okrutnie tak, że szyszki leciały z drzew i o dach waliły.Rano nie tęgo się czułem bo przegiąłem z grillem ewidentnie ale jakoś się zebraliśmy i ruszyliśmy nad Piaseczno zażyć kąpieli. Kąpiel dodała nam animuszu i mogliśmy uderzać w trasę. Plan: Bikcze, Uśćwierz, Grabniak, Sumin, Urszulin, Pole bitwy i kurhan z 965 roku, Wytyckie, Park narodowy, Durne Bagno, Stawy, Lipniak, Lejno, Zagłębocze.
Z grubsza się udało. Osobiście najbardziej lczyłem na pole bitwy i to nie wyszło ale drugie na mojej liście Durne Bagno okazało się być jednym z najbardziej niesamowitych miejsc jakie widziałem. Wieża obserwacyjna tam stoi na obrzeżach a bagno wygląda jak step w środku lasu - pierwszorzędna sprawa. Później tłukliśmy się jakimiś groblami Wietnam, Kambodża normalnie ale warto było bo okolica zniewala urokiem. Zabudowania z rzadka a ładne, stare takie, wszystko na dobrze oznaczonej ścieżce rowerowej biegnącej przez pola, łąki i wrzosowiska. Ptaszysków rozmaitych siła ale niestety nie było guźców ani żubrów ani jaków nawet. Zaskakiwała nas nieustannie prędkość pokonywania kolejnych odcinków mimo, że na podziałce wyczytać można było, że to w gruncie rzeczy niewielkie odległości. Sklepy po drodze to nasza ulubiona rozrywka: folklor, żule, oranżada i Doda Elektroda
z lodem. Z rozmowy lokalnej: "w marynarce kurwa trzydzieści sześć miesięcy się było kurwa" - "co ty pierdolisz!? trzy lata a nie żadne trzydzieści sześć miesięcy, najebał się i pierdoli a o wojsku gówno wie". O takie o rozmowy. Nad Zagłębocze z pompą wjechaliśmy główną ulicą budząc ogólne poruszenie, wrogość Dżentelmenów i ciekawość Pań. Kmin był żeby kajakiem popływać bo to ostatnia szansa może w tym roku być. Zjedli chłopaki i do łodzi. Admirał Moreira i Kontradmirał Tichon. Spaliliśmy lolka na kajaku. Fajnie było: trochę po chabziach, szuwarach i nenufarach popływaliśmy, postraszyliśmy rybaków prując koło nich szybko, pomachaliśmy do Dupeczek co się na plaży smażyły. Ale my raczej lądowe szczury jesteśmy a właśnie... dygresja:
na działce Mc Rapera rodzina wiewiórek mieszka. Ależ popisywały się one przed nami, ależ rozrabiały uroczo. Lądowe szczury ojebały pstrąga wybornego i do bazy. Znowu zimno. Ognisko, grill, palenie, gastro. Milczeliśmy więcej jeszcze niż poprzedniego wieczora - zmęczenie. Strasznie męczyłem się w nocy z przejedzenia świństwem z grilla ale przeszło gdy niezważając na chrapanie Tichona pogrążyłem się w marzeniach o wielkiej miłości. Od rana smaliło mnie z deczka i niewyraźny taki byłem. Tichon szyku zadał kąpiąc się jeszcze w Krasnem ale ja się nie skusiłem. Wracaliśmy trasą znaną nam z poprzednich wojaży. Brzuch mnie bolał i kolano i męczyłem się mocno ale jakoś się doczłapaliśmy do Lbn. Tak czy owak bomba, git wyprawa. Wszystko co trzeba było. Przejechaliśmy w sumie 216 kilometrów. Rowery spisały się na medal. To była bez wątpienia najlepsza dotychczasowa jazda CBC ale są już plany na większe przedsięwzięcia - w przyszłym sezonie.

Marzenia spełniają się latem

Marzyłem o polskim sierpniu, polski sierpień dobiega końca. Żeby doświadczyć go w pełni okazałości z pomocą Tichona spełniłem marzenie o wyprawie do Poleskiego Parku Narodowego. Było tak jak sobie wymarzyłem a nawet lepiej bo łatwiej, przyjemniej, pogoda była podczas tych trzech dni na pojezierzu idealna, wszystko było pięknie z wyjątkiem powrotu ale to tylko wzmacnia twierdzenie, że wszystko przed nim było pięknie. Milczący powrót był i bolesny. Spełnione marzenia otwierają przestrzeń dla nowych. Dużo ich jest więc zamieniamy je na plany, plany na przyszły rok. Marzyłem też o wakacyjnym wyluzie. Wieczorem wybraliśmy się więc z Tichym do Behemota na urodzinową imprezę lokalu. Gdyby tą imprezę przenieść nad jezioro z nad, którego tego samego dnia wróciliśmy, spełniło by się moje marzenie o idealnym wakacyjnym wyluzie. Sobie siedzieliśmy sobie z Tichonem, dużo słuchaliśmy, dużo patrzyliśmy, niewiele rozmawialiśmy i wiedzieliśmy, że zasługujemy wobec siebie na to wszystko. Rozstaniemy się teraz z Tichonem na tydzień. Pozbieramy myśli, On tam ja tu, poszukamy piękna, On tam ja tu. Marzymy z Tichonem o wspaniałym bankiecie dla przyjaciół. Już niedługo, gdy pozbieramy piękne myśli, przebierzemy je w piękne pomysły, które urzeczywistnimy w Raju, już tuż tuż. Nie mogłem zasnąć tej nocy. Przesadziłem z pięknem i marzeniami. Powrót do domu miałem piękny, sierpniowy, z tych co rodzą nowe marzenia, z tych co nie dają spać.

ukopcony klip roku - UWAGA!!! NIE OGLĄDAĆ NA TRZEŹWO!!!


Jest tak: wracasz po delikatnym melanżyku dosyć późno. Ty jeszcze możesz zapalić, więc to robisz. Z braku laku puszczasz jakąś płytę z kompa, której nigdy nie słuchałeś - taka płyta na "kiedyś". No i palisz w tym "kiedyś" tego bata, słuchasz tych mp3 i słyszysz niezłą masakrę. Szukasz zespołu. Google, youtube itd. Typ przechuj ale mało go na youtubie. Znajdujesz jednak jakiś filmik w niezłej jakości, a na dodatek z gościem którego znasz już nieźle. Odpalasz klipa i..... i okazuje się, że to najlepszy klip jaki widziałeś ostatnio. Za chwile pojawia się refelksja, że to dlatego że jesteś zrobiony, a potem pomysł żeby zweryfikować to ze światem "poza tu i teraz". Uwieczniam więc...

Gastrofaza o 13 rano w Polsce - przepis na sałatkę Tichona

Zainspirowany blogiem (link podam niżej) traktującym o różnym podejściu do znanej dolegliwości o nazwie gastrofaza, postanowiłem również podzielić się moimi doświadczeniami z tym przeuroczym stanem. 
Wiadomo, na JZD gastrofaza wiąże się z jedym. Wczoraj gastro pojawiło się około 2 w nocy. Pojechaliśmy więc do Ashlama na deptaku. Tam ja zjadłem falafla, Moreira mega kebaba, a na deserek po ichniejszym ciastku na ciepło z lodami. Nie wiem czy to dlatego, że graliśmy później jeszcze w fife, czy może dlatego, że przestałem wogóle kontrolować mój organizm, obudziłem się głodny. 
Często tak mam, że prawdziwe gastro przychodzi dopiero rano. Teraz było podobnie tylko że bardziej.
Zawsze na śniadanie jem skomponowany przez siebie zestaw płatków z mlekiem i miodem. Zjadłem pełną miseczkę. NIc nie poczułem... W tym momencie przypomniałem sobie, że ktoś kiedyś powiedział, że przede wszystkim należy słuchać swego oraganizmu. Zamknąłem więc oczy i wsłuchałem się w siebie. Usłyszałem: "idź do Novej". Wyszedłem z domu i kiedy się ocknąłme byłem już spowrotem. Przede mną leżały puszki: tuńczyk w kawałkach w sosie własnym, małże marynowane, oliwki zielone bez pestek, dwie bułki i oczywiście pałerrejdziak. "Będzie sałatka". Pootwierałem, zmieszałem, niedoprawiłem wcale a teraz wdychając to co nazywa się oddechem płetwonurka, konsumuję mój przysmak pisząc tego posta. Jest to moje Drugie Śniadanie o 13 rano w Polsce.  
http://gastrofaza.blogspot.com/




Zła wiadomość!!!

Surfując radośnie po sieci natknąłem się dziś na reklamę strony: "Sprawdź kiedy umrzesz". Jako, że ostatnio dużo czasu marnuję na rzeczy nietwórcze postanowiłem sprawdzić ile jeszcze mogę se pomarnować tego czasu. Wszedłem, odpowiedziałem na pytania ile pije, ile jaram, ile jeżdże na bajku, co jem i jak mocno się opierdalam - 30 pytań w sumie. Na ekranie pojawił mi się czerwony napis: Twój wynik jest niepokojący!!! By dowiedzieć się dokładną datę wyślij smsa w cenie promocyjnej 25gr. by otrzymać kod. Wysłałem. Okazało się, że za 25gr moge dowiedzieć się tylko pierwszej cyferki daty mojej śmierci i to pierwszej cyferki z roku. Cyfrą tą było 2!!! Tak, umrę w 2000 którymś tam roku. Dalej nie cisnąłem bo i tak rachunki ostatnio powalające płacę, więc niech spadają złodzieje. Tak czy tak troche się zmartwiłem, gdyż nigdy nie zobaczę tej fety jaka będzie przy wejściu w nowe tysiąclecie. NIe dowiem się również kto będzie nowym kardynałem tysiąclecia (to mój ulubiony konkurs) i innych ciekawych rzeczy, o Oscarach w 3000roku nie wspominając. Może jednak zastanowię się nad mniej stresującą pracą, częstszym wypoczynkiem i ograniczeniem fajek...
Dla zainteresowanych datą swojego zgonu: www.longlifex.pl

Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny

Jak się rzekło już parę razy, spędzam wakacje w kraju po raz pierwszy od bardzo dawna. Generalnie wszystko jest wręcz arkadyjsko piękne i tak jak sobie wyobrażałem, że sierpień wyglądać powinien ale są też nie miłe niespodzianki jak na przykład to jebane święto maryjne. Przyznaję się do lekkiego szoku w związku z tym. Lato, wczasy, wyluz, piękno a pierdolone jaszczury wpieprzają się ze swoimi krzyżami, ze swoim memento mori i obroną życia, o którym nie mają najmniejszego pojęcia jak je godnie przeżyć, ze swoim umartwianiem, odpuszczaniem, nadstawianiem, sraniem i całą zakłamaną ściemą kulawego światopoglądu, zbrodniczej ideologii. W związku z tym, że na ten ułamek sekundy, gdy słuchałem relacji radiowej z Częstowchowy, spieprzyli mi nastrój, przypomniałem sobie taki pomysł: trzeba lżyć księży i zakonnice na ulicach naszych miast. Nie chodzi o to żeby im ubliżać personalnie, grozić czy atakować - tego robić nie wolno. Należy drwić, nabijać się i ośmieszać, podśmiechujki sobie robić po prostu. Rzecz w tym bowiem, że duchowni przyzwyczajeni są do szczególnego szacunku i bojaźni jaką darzą ich owieczki co skłania ich do noszenia sutanny z dumą i manifestowania swej jaszczurzości w przecież to nie chodzi o strój tylko o okropne słowa i idee jakie się za nim kryją. Dzisiaj na przykład jakiśtam naczelny chuj powiedział, że kobieta nie może być kapłanem bo nie może nigdy nawiązać "tej szczególnej więzi z Chrystusem". Uzasadnienie - żadnego, coś popierdolił o kolejności składania krwi i ciała swego w ofierze, i że kobiety to robią nie tak, w złej kolejności. Ja pierdole. Musimy zdać sobie sprawę, że każdy z tych dobrotliwych księży i dziwna pingwinica utożsamiają się i popierają te faszystowskie poglądy a ich strój jest ich reklamą, bannerem, billboardem świecącym. No i trzeba, żeby każdy z nich usłyszał za plecami "księża na księżyc" albo "kłamca" albo "boga nie ma, bujaj się stąd" czy "darmozjad". Bez przesady, bez kłótni. Chodzi tylko o to by podminować śmiałość takiego delikwenta, osłabić jego pewność siebie, pokazać, że istniejemy. Dyskusje nie mają sensu z klechami, to wiemy. Wiara zakorzeniona jest emocjonalnie i emocjonalna walka może okazać się w pewnych przypadkach niezastąpiona. Liczba powołań spada rok w rok a większość z pośród rekrutów to ludzie słabego charakteru. Taki nawet jakby chciał coś szczeknąć to nie może. A jeśli macie wątpliwości to włączcie TVN w porze serwisu info i posłuchacie jaszczurzych tyrad słanych w kraj, trafiających do uszu dzieciaków od małego uczących się tym sposobem, że kobiety są wporzo bo rodzą mężczyzn ale po za tym to nie dają rady "administrować parafią" i nie mają "osobistej więzi z chrystusem" - znaczy są głupsze i gorsze.

Jarmark Jagielloński w Lublinie - sobota wczesnym popołudniem

Obudziło mnie jakieś dudnienie. "Jaaa, jednak ta wódka mi zaszkodziła" pomyślałem i zasnąłem znowu. Obudziłem się ok 12 i postanowiłem to wykorzystać i napić się pałerrejdziaka. Oczywiście w lodówce nie miałem, Nova zamknięta bo dziś Madonna gra koncert, więc pracować nie można. "Grubsza wyprawa się szykuje." Już pod Zamkiem domyśliłem się, że coś jest nie tak: takie maszyny do zabijania ludzi i żołnierze wyszkoleni żeby niszczyć i siać postrach wśród wrogich narodów. Aż mi ciary przeszły tak się podjarałem. W takich momentach najbardziej mi szkoda tatusiów, którzy
muszą udawać przed swoimi pociechami, że są dorośli a chętnie tak jak ja wywiesiliby język na brodę i pogapili się na żołnierzy. Pałerrejdziaka nigdzie nie było.
Za tłumem pokietowałem się na Błonie. A tu rozstawione namioty jak z Króla Artura, różne dziwne gry których zasad nie skumałem, jakiś budynek z drewna postawili nawet i najfajniejsze - turniej rycerski!!! Od razu przypomniałem sobie jak to Moreira był ryrzem w liceum i jak opowiadał na jakim kacu walczą CI biedni wojowie. Poczułem z nimi jedność i dostrzegłem światełko nadziei, że może mają pałerrejdziaka. 
Obejrzałem walke, którą wygrał Marcin z Kętrzyna na początku łamiąc miecz na głowie przeciwnika a później naparzając go w rogu bez litości. Pan zapowiadający powiedział, że to walka fullkontakt, a panowie dmęli w trąby. 
Poszfędałem się myśląc, że jak nie pałerrejdziak to może jaka królewna mi pomoże a raczej okład z jej królewskich piersi ale same smoczyska raczej wokoło. Poszedłem więc na Stare Miasto.
Tu luda, że hohoho, muzyka ludowa taka jak każda, dużo fajoskich straganów, dużo mdlących zapachów i nigdzie moje niebieskiego napoju
Bogów. 
Sprawa dotycząca Jarmarku jest krótka, jeśli nie skurwi się tak jak Dominikański w Gdańsku to będzie wypas. Miałem nieszczęście być na tym gównie na wybrzeżu w zeszłym roku. Masakra. Taki odpust tylko, że gigantyczny. A w naszym Lublinie: wszystko z klasą, ze smakiem i tradycją. Teraz to średnio co tydzień zdejmuję czapkę i chylę czoło przed organizatorami imprez kulturalnych w moim mieście. Jeszcze trochę a wyrzucę ją wpizdu.
Pałerrejda kupiłem u Wieśka. 

JZduo psycho-folk-jazz

Nowa siła w mieście!!! JZduo powstał jakieś 10 lat temu. Dopiero przedwczoraj uczestnikom tego awangardowego projektu udało się zagrać ze sobą po raz pierwszy. Zespół występuje w składzie: Porucznik Moreira - digiridu, Tichon Tichy - djembe. Jak mówią sami twórcy projektu: "Środkowy palec Jaszczuuuurommmmm!!!!! Jebać Babilon!!!! Legalize Grasss!!! Wkrótce ruszamy w miasto!!! Życzymy miłego odbioru!!!!" 
Nasza redakcja trzyma kciuki za młodych muzyków.

Salon JZD w Raju

No i pojechałem, pokazałem palcem a nawet dwoma a między nimi skręcik bo a jakże. Zresztą nie było po co pokazywać bo wszystko to było widać.
Zjechali najwybitniejsi bo było ku czemu jechać. Impreza ta był to Salon JZD. Zaplanowane zostały narady dotyczące strategii witryny na następny sezon, pokazy mody Salonowej JZD, pokazy muzyki etnicznej, degustacja przeróżnych potraw od czipsiochów po fasolke, oczywiście nie mogło zabraknąć nieodłąnych dla JZD ziół. Jako stali członkowie JZD, poza Moreirą i skromną osobą piszącą te słowa, byli rónież MC Raper niestety bez Drugiej Połowy oraz Tusior jak zwykle bez drugiej połowy. Bździch wraz z narzeczoną przybyć nie mogli co zostało im zresztą już wybaczone. Pozostałych uczestniczącch czynnie w życiu witryny nie ma aktualnie w promieniu 1000km. NIe zabrakło gości honorowych w postaci Dj Deficyta z Drugą   Połową oraz 
Wawrza i Siostry. 
Wszyscy bawili się wyśmienicie choć pogoda pozostawiła troszke do życzenia. Miejscowa ludność nauczyła się wielu nowych wyrazów oraz miała okazję zetknąć się z nowymi trendami mody oraz sztuki. 
Druga odsłona Salonu JZD już wkrotce ponownie w Raju, tym razem na znacznie większą skalę. Czekamy aż wszyscy wrócą i wtedy wspólnie zadamy szyku przy akompaniamencie Jefferson Airplane, murzyńskich pohukiwań i wśród purpurowego dymu. 


Radio-Kurier, Open Suorce i aNonim - deptak

Ten zespół ma niezłą historię: zagrał dotychczas dwa pełne koncerty z czego jeden w parku a drugi na deptaku. Ten drugi miał miejsce dziś o godzinie 9.30. Było to dziwne, gdyż z tego zespołu tylko Bartez wychodzi z dom przed 12, a tu prosze, wszyscy zwarci, gotowi, bez kaca, trzeźwi, w ubraniach. Kawusia i poszli.
Akcja muzykowania na deptaku jest organizowana przez Kurier Lubelski i Radio Lublin. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony do tej idei, ale jak tak to tak. Już po pierwszych dźwiękach wiedziałem, że będzie git. Fajna atmosfera wprowadzona przez redakcję, do tego chłopaki  na wyluzie podchodzący do
tematu i Ci ludzie: idą, patrzą, słuchają, ale jest uśmiech. Jaszczury tak zapierdalają by robić dla babilonu, że nawet nie spojrzą, ale normalni ludzie pozytywnie: rzucą kase, pokażą palec - kciuk znaczy, staną, potupią nogą, a to wszystko ok godziny 10!!! (obczajcie tą Rudą na zdjęciu. Przyszła, coś zanotowała podczas wywiadu i poszła. Nawet nie było kiedy powiedzieć "dzień dobry". Tu nie widać, ale zjawiskowa). Moim ulubionym momentem byli przedstawiciele geriatrii. No jebani... Tym to wszystko przeszkadza: "panie a czemu to tak głośno!!!" "Zciszcie to, iść się nie da". Każdy przecież wie, że dwie gitary akustyczne i raper na deptaku o 10 to normalnie taki łomot 
że o jeny. 
Po OSIa zagrał Miąższsz, ale tylko chwile posłuchaliśmy. Na pewno zespół godny uwagi, polecam. Również wyluz i środkowy palec Jaszczurom. To na deptaku z początku tygodnia się ceni. 
No i nasze chłopaki pograli, powygłupiali się, na dupeczki się pogapili, w eterze poszaleli, zebrali do futerału 15zł, czyli tyle co na takse i wode. Oczywiście filmik z tego będzie, audycja nagrana chyba też się gdzieś pojawi. Zainteresowanych odyłam na myspace. 

Dodeńka nasza narodowa

Dodę lubi się w JZD. Bardzo chętnie nadali byśmy jej status oficjalnego ambasadora naszej idei co pozwoliło by nam spędzać z nią czas na konsultacjach i opracowywaniu strategii marketingowych. Mamy już nawet taką konfigurację z Tichonem opracowaną, która uczyniła by mocno szczęśliwymi całą naszą trójkę, ale do rzeczy. Przytaczam całość artykułu:

Słowa Doroty "Dody" Rabczewskiej o "naprutym winem i palącym jakieś zioła" autorze Biblii wzbudziły gniew Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami. Przewodniczący komitetu - Ryszard Nowak - złożył do Prokuratora Generalnego zawiadomienie w sprawie publicznego znieważenia Biblii.

- Naszym zdaniem z wypowiedzi tej wynika, że w opinii Rabczewskiej autorami Biblii byli alkoholicy i narkomani. Religioznawca, z którym się konsultowaliśmy, jest zdania, że piosenkarka popełniła przestępstwo, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej i obrażając uczucia religijne m.in. chrześcijan i Żydów - Ryszard Nowak.

Doda wierzy w matkę Ziemię

Do popełnienia przestępstwa miało dojść podczas wywiadu z piosenkarką opublikowanego 3 sierpnia w jednym z ogólnopolskich dzienników.

Na pytanie dziennikarki czy bardziej wierzy "mówiąc w cudzysłowie, w dinozaury niż w Biblię" Rabczewska miała odpowiedzieć: "Wierzę w to, co nam przyniosła matka Ziemia i co odkryto podczas wykopalisk. Są na to dowody i ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła".

Ryszard Nowak poinformował, że doniesienie zostało złożone bezpośrednio do Andrzeja Czumy - Prokuratora Generalnego - ponieważ nie wiadomo, gdzie przeprowadzony został wywiad.

Za obrażanie uczuć religijnych innych osób, publiczne znieważanie przedmiotów czci religijnej lub miejsc przeznaczonych do publicznego wykonywania obrzędów religijnych grozi do dwóch lat więzienia.

źródło: TVN24.pl


A SSIJCIE PAŁĘ WY JEBANE JASZCZURZE DZYNDZLE!

Był sobie Raj...

Dzień trwa dziwnie krótko: wstaję, sprawdzam poczte, gg, poczte, bloga, gg, poczte, pisze posta, ide na miasto, coś tam, coś tam, jaram, spać, koniec. NIe żeby było źle, czemu? Jeśli można grać, słuchać muzy, spotykać się z ziomami, jarać, poczytać, jest ok. Jest szmal, jest czas... Ale kiedy trwa to już miesiąc czujesz, że to Twoje miejsce, Twój dom, Twoje miasto, coś dziwnie się to wszystko zachowuje. Może nie tyle ono, co Ty dziwnie reagujesz na nie. To tak jakbyś nagle się znalazł w klubie pełnym Dupeczek, albo w haszbarze, albo - gorzej - w haszbarze pełnym Dupeczek - skupisz się? Wtedy dopiero czujesz brak i potrzebę pozbycia się go. Pojemnik Czasu jest duży, ale wypełniony w większości trocinami, przesteń bezkresna ale bardziej jak pustynia.
Ok, myślisz sobie, sprawdźmy inny wariant: pakujesz co trzeba, autobus, godzina, jesteś. Wszystko jasne.... Nagle czas płynie wolniej. Przestrzeń się zamyka. Zmysły się uspakajają. Ukojenie.... Przyjmując to co Cię koji czujesz, jakby to coś wracało na swoje miejsce. Jakby wracało do siebie. Nie wiadomo skąd pochodzi, ale wiesz że wczoraj tego nie było. Nie jesteś już wśród Dupeczek w klubie, tylko obok Żony. Nie jesteś w haszbarze, tylko siedzisz na kanapie z jednym, dużym, dobrze skręconym jointem. Nie ma już braku. Jesteś totalnie trzeźwy, skoncetrowany, syntetyzujesz całość. Czasu nie masz dużo, ale w rzeczywistości okazuje się, że każda chwila ma treść. Jesteś totalnie sam. W końcu chcesz się tym z kimś podzielić. Wiesz, że tego dobrze nie opowiesz. Nie jesteś jebanym Goethem. W przyszłym tygodniu wrócisz tu z Kimś. Pokażesz palcem... 

Rękopis Znaleziony W Saragossie, reż. Wojciech Has

Ou! Jak boleśnie upokorzyła mnie dzisiaj własna ignorancja! Ma ten fakt i dobre strony bo cóż wspanialszego niż absolutne oczarowanie dziełem klasycznym gdy w swoim mniemaniu było się już zaznajomionym, chociażby pobierznie, z tym co w historii kultury najdonioślejsze. Ale i niepokój, ile jeszcze takich niespodzianek skrywa los przede mną. Taki niepokój skłania do pokory.

"Rękopis..." oglądałem jako dorastający, gównowiedzący szczeniak i znudził mnie i skołował, tak że wyparłem go z pamięci kompletnie. Nie tak dawno temu pojawił mi się znowu w horyzoncie świadomości gdy przypadkiem wyczytałem, że Martin Scorsese i Francis Ford Coppola zgodnie uznali go swego czasu za swój ulubiony film i sfinansowali jego remastering oraz wydanie na DVD. Dzieło podziwiali również Lynch i Bunuel oraz von Trier czyli film ten otrzymał najlepszą chyba rekomendację w historii kinematografii. No więc i ja go sobie pozyskałem wiadomymi metodami ale, że trwa on 180 minut, długo mi przyszło zebranie się co by obejrzeć, tym razem wprawionym już okiem.

Przy innej okazji podśmiewaliśmy się z Tichonem, że w holiłudzie nie powstają filmy, w których nie byłoby chociaż jednej retrospekcji. Nie to, że nas razi ten fakt ale wydało nam się to błyskotliwym spostrzeżeniem. "Rękopis..." to retrospekcyjna masakra a jest to film bardzo polski bez cienia holiłudzkości czego nie sposób powiedzieć o Krzyżakach czy Trylogii o późniejszych miernotach nie wspominając nawet. Dzieło bez pierwiastka zapatrzenia na Fabrykę Snów a jakże wspaniale posługujące się jej podstawowym narzędziem. Nie jest to jednak przypadek. To sama powieść księcia Jana Potockiego skonstruowana jest tzw. metodą szkatułkową a film wiernie oddaje tego ducha. Swoją drogą muszę tą księgę przeczytać bo dotychczas nie miałem najlepszego zdania o światłości naszych rodzimych pisarzy i "filozofów" Epoki Rozumu i widzę tu szansę na zmodyfikowanie tego sądu. No ale w oryginale powieść pisana jest po francusku i to chyba klucz do jej wspaniałości - otwarcie polskiego twórcy na kulturę romańską. Wracając do filmu spróbujmy sobie wyobrazić: jest to historia dziadka pewnego oficera z czasów Wojen Napoleońskich. W pewnym momencie pojawia się w niej cygan, który opowiada pewną historię z czasów swojej młodości. W tej historii pojawia się koleżka, który cyganowi opowiada swoją historię a w tej historii jeden z jej bohaterów mówi o własnych przygodach podczas, których napotyka pewną kobietę, która również ma w zanadrzu historię - obłęd, ale wszystko zapieprza jak trzeba i wychodzi na cacy tak, że zapiera dech w piersiach. Trzeba zaznaczyć również, że całość akcji ma miejsce w osiemnastowiecznej Hiszpanii podczas gdy film nakręcono w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i we Wrocku - obłęd, ale wszystko zapieprza jak trzeba i wychodzi na cacy tak, że zapiera dech w piersiach. W mój gust trafia cała sprawa idealnie bo wyjątkowo umiłowałem sobie opowiadanie jako formę prozatorską a każda z retrospekcji tworzy właśnie małe opowiadanie jakże podobne do tych tworzonych przez wspaniałego Jorge Borgesa, którym zachwycam się od dawna. Tyle, że to napisał Polak i to na niemal trzy, przed Borgesem, wieki.

Odrębną kwestią jest obsada: absolutny kwiat naszej kinematografii, jej twórcy właściwie. Zbigniew Cybulski, Franciszek Pieczka, Wiesław Gołas, Ludwik Benoit, Barbara Krafftówna, POLA RAKSA (posiadaczka mojego osobistego tytułu Polskiej Dupeczki Wszechczasów), Gustaw Holoubek, Beata Tyszkiewicz (drugie miejsce po Poli, prawie ex aequo), Leon Niemczyk, Jan Machulski, Witold Pyrkosz, Zdzisław Maklakiewicz i inni. Gdyby na planie walnęła bomba gdy byli tam wszyscy razem i ich pozamiatała to nie byłoby polskiego kina i teatru. Druga rzecz to, że niemal co roku, odchodzi, któreś z nich w tej dekadzie... ale jest jeszcze kilka dobrych pokoleń wśród naszych aktorów na szczęście. No a do tego wszystkiego jeszcze wyjebana muzyka Krzysztofa Pendereckiego - pozamiatane.

Film ma swoją oficjalną stronę z różnymi pierdołami: http://thesaragossamanuscript.info/

Także tak. Kajam się i chylę czoła. Obowiązkowa sprawa dla fana kultury - nie koniecznie osobistej kultury ale twórczej takiej. Pokój.

Są są dupeczki, a jakże.

rozchmurz buzię

Tym razem to koniec,
wczoraj pochowali żebraka pod epitafium:
się skurwiel mesjasz zakamuflował

Feudałowie oferowali sumy
wysokości swych rocznych dochodów,
Koncerny chciały odsprzedać prawa patentowe,
Były naciski na Szwajcarię co by się oddała
ale uszanowano w końcu jej tradycyjną neutralność

Watykan wysłał swoją armię lobbystów
a nafciarze cały dzień bili czołem o ziemię
fakt że przy okazji poszukując nowych złóż

Na ulicach spokój
władze prosiły by pozostawić tą kwestię
oficjalnym przedstawicielom ludu
ale ten i tak spontanicznie stosuje masowe petycje
z pośrednictwem popularnych serwisów
co prawda w godzinach pracy ale z umiarem

po chodnikach walają się gazety:
jako ludzie znudziliśmy się

rozpoczął się ostatni obrót ziemi wokół słońca,
jak bardzo żałujemy teraz decyzji Kopernika

Tribute to Michael Jackson, Lublin, Stare Miasto

No żałuję, że tylko godzinkę mogłem tam być ale ta godzinka bardzo mi się podobała za to... chociaż nie, byłem tam dwie godziny w sumie także luzik. Koncert otworzył My-Key, którego możemy zobaczyć na nagraniu i w sumie z wszystkich, których słyszałem to on podobał mi się najbardziej. Ciężko było to nakręcić dobrze bo nie chciało mi się w tłum przed scenę wbijać ale próbka jest. Później dziewczyny śpiewały i chłopaki też i wszyscy bardzo klasa także JZD gratuluje inicjatywy i wykonu. Pokój.



Artyści:
Bartek Caboń, Marcin Maliszewski, My-Key, Marta Butrym, Kasia Jaguścik, Maciej Wróbel, Olga Dąbrowska, Łukasz Wójcik, Dominik Dudzik, Diana Świder, Karolina Błasik i Olga Wcisło.

Band: Michał Iwanek, Piotr Bogutyn, Jarek Goś i Krzyś Redas.

Muzyków skrzyknęli Mariusz Byczyk i Bartek Caboń.

"Let's Straighten It Out" - Latimore

Jeee, miałem ten kawałek na składance z netu a tą składankę miałem od dwóch lat a wadą tej składanki było to, że nie posiadała listy wykonawców. No a ten kawałek rządzi po prostu i wynalazłem go w końcu na Tubie. Kiedyś będę się przy jego akompaniamencie kochał z kobietą, która później zostanie moją żoną.

Holderlin i spółka

(...)
Lamentowałaś, Matko,
Jak lwica, gdy traciłaś
Swoje dzieci, Naturo.
Bo wydarł ci je twój wróg,
Wszechmiłująca, a przecież
Troszczyłaś się o niego prawie jak o swych synów,
Mieszając satyrów z bogami.
W ten sposób wzniosłaś niejedno
I pogrzebałaś niejedno,
Bo nienawidzi cię to,
Co przedwcześnie, Wszechmocna,
Wydałaś na światło dnia.
Teraz już o tym wiesz i teraz to porzucasz;
Albowiem zanim dojrzeje, chętnie trwa niewzruszone,
Co w dole trwożnie się miota.


Germańskie plemię wydało na świat najwspanialszych na przestrzeni kilkuset ostatnich lat poetów, najlepszych filozofów, najwybitniejszych kompozytorów, genialnych pisarzy oraz króla fizyki i króla psychologii. Ale to samo plemię sprowadziło na świat największe zło jakiego ów, dotychczas doświadczył w ogóle czyli holokaust. Jak to możliwe, że jeden kraj wznosi człowieczeństwo na jego wyżyny a jednocześnie ukazuje jego najbrudniejsze oblicze? A może to konieczna dialektyka? Tyle, że piękno i zło wydają się być niewspółmierne, jako dwie rozłączne kategorie. Jak więc jedno może przejść w drugie lub towarzyszyć mu z konieczności? Powiedziałbym, że to przez zgubną interwencję rozumu czyli tego co najbardziej w człowieku ludzkie, swoiste. Zachłyśnięcie się wspaniałością własnych dokonań daje złudzenie, że nie możemy popełnić błędu a lęk przed zatraceniem tych dokonań popycha do zabezpieczenia ich wszelkimi dostępnymi środkami, skrajną racjonalizacją czyli holokaustem właśnie. Diabeł tkwi w ekstremach. Grecja, Rzym, Niemcy, USA - Hegla szlag by trafił.


(...)
Krzyczy słodziej zagrajcie śmierć ta śmierć jest mistrzem z Niemiec
Krzyczy ciemniej ciągnijcie po skrzypkach a z dymem wzlecicie w powietrze
Grób wtedy macie w chmurach tam się nie leży ciasno
(...)