upadek

Jakże złudne może być życie w przeświadczeniu o własnej wyśmienitej sprawności fizycznej, kondycji i urodzie. Pod tym kątem właśnie często dokuczałem Tichonowi bądź ciętymi komentarzami bądź brakiem zaufania w kwestiach wymagających od niego złożonej aktywności manualno-ruchowej. Teraz wiem iż fakt, że mimo to nie poddawał się i po upadkach zawsze wstawał i pedałował dalej należy mu poczytać jako wyjątkowy honor i konsekwencję. Co takiego się stało? Otóż wywróciłem się dzisiaj na rowerze. Tak, po raz pierwszy od czasów gdy jako szczawik przesiadłem się na dwa duże kółka, po raz pierwsze od jakichś 12 lat wyrżnąłem i zdarłem sobie kolano a do tego zakląłem siarczyście wprawiając w nie lada konsternację pobliskich przechodniów. Inna sprawa, że po wczorajszej wizytacji u Tusiora to cud, że mój oszołomiony błędnik pozwolił mi wsiąść jakoś na rower i przejechać wcześniej kilkaset metrów no ale w końcu wyjebałem się jak... jak... wyjebałem się i już.