I Jazz Lublin Festiwal, czyli kupiłbym sobie płytę ale wydałem wszystko na narkotyki

Jedno jest pewne: nasi mieszczanie są głodni jazzu!!! Wczoraj rozpoczął się 3 dniowy festiwal jazzowy, który ma nasycić mieszkańców naszej stolicy jazzu, zioła i dupeczek i jak na razie zapowiada się na to, że mu się uda (może uleczy nawet moją jazzową gastrofazę). Ale od początku.
Wczorajszy tryptyk rozpoczął się od koncertu zespołu Pink Freud. Zjawiska tego nie trzeba przedstawiać: generalnie młoda legenda, która swego czasu przyczyniła się do odświeżenia polskiej sceny jazzowej. 
Wczoraj panowie odwiedzili nas  w składzie: Wojtek Mazolewski bass, Tomasz Ziętek trąbka, syntezator, Kuba Staruszkiewicz perkusja oraz gość z Europy - Peter Wareham (UK) sax, syntezator. Połączenie znakomite. Surowe, punkowe wręcz brzmienie sekcji rytmiczniej, pięknie kontrastowało z przestrzeniami które robiły dęciaki. Słodkie często melodie, rozbijały się o hałas, który nadchodził po chwili (jest to element który miał powracać przy każdym projekcie tego wieczoru). Było dużo  rockowych groovów ("Come as you are") ale i sporo rozmazanych wizji syntezatorowych często w tym samym momencie. Miałem wrażenie jakby w muzyce tej synetetyzowała się harmonia z chaosem w iście heglowski sposób. Jakby teza sekcji rytmicznej za chwilę miała zostać zniesiona przez antytezę instrumentów dętych albo odwrotnie. Albo nie za chwilę, tylko znoszona była w momencie mojego postrzegania. Albo moment mojego postrzeżenia był właśnie momentem tej syntetyzacji a ta z kolei, była bezpośrednim przyczynkiem do doświadczenia estetycznego na wyższym już poziomie. Słuchając koncertu długo zastanawiałem się również jakby wyglądał rytm, gdyby był widzialny. Nic nie wymyśliłem, ale sam fakt zaistnienia takiej refleksji świadczy o klimacie stworzonym przez Pink Freud.  
Nie wiem ile było ludzi na pierwszym z koncertów, gdyż siedzieliśmy z przodu a ja przez cały koncert zapomniałem się obejrzeć. 

Drugi koncert to Contemporary Noise Sextet: Kuba Kapsa-piano, Bartek Kapsa-drums, Wojtek Jachna-trumpet, flugelhorn, Tomek Glassik-sax, Kamil Pater-guitar, Patryk Welcawek-double bass. 
Tym razem siedliśmy z tyłu. Na początku było słabo gdyż było więcej ludzi niż miejsc. Łaziły te siroty nie mogąc sobie kącika znaleźć. Koncert się zaczął, Moreria poszedł skręcić do kibla i kupić piwa a oni dalej stali. W końcu się usadowili a ja mogłem się skoncentrować. By poczytać sobie o będzie, odsyłam  na myspace http://www.myspace.com/cnquintet.
Niewątpliwie muza bardzo przemyślana. Uważam, że zespół ten pokazał najwyższy poziom kompozycyjny tego wieczoru. Dużo było muzyki "obrazowej", leniwej, wizualizującej. To oczywiście przemieszane z rockowym hałasem oraz free jazzem. To, czego można się nauczyć od wszystkich trzech zespołów-piątkowej-nocy to sposób wykorzystania hałasu. Hałas musi być uzasadniony. Jeśli nagle muzycy zaczynają grać głośno i "bez sensu" to nie pozostaje to w próżni. Ma to jakiś cel, jakieś odniesienie, np. w postaci spokojnego rytmu, nadchodzącego po chwili i po chwili znikającego znowu w tym zamęcie. Jedno usprawiedliwia drugie. 
Nie było elektroniki, to i wykazać umiejętnościami można się było (uważam, że elektronika jest ciężko ocenialna. Trudno jest wychwycić w niej element techniki, dlatego pozostaje tylko element czysto artystyczny) - dużo grania klasycznie jazzowego w sensie temat, solo, jednocześnie od grania klasycznie jazzowego jak najbardziej oddalone będąc. 
Płyty Conerporary podobnie jaki płyta Pink Freud już zostały przeze mnie zamówione na (qrwa) Merlinie.   

Trzeci koncert to perełka, biały kruk, śnieg w lipcu, drzewo rosnące w dół. Mnie rozjebał, Moreira ujrzał mesjasza muzycznego a Redaktor się zakochał. 
Projekt Paristetris: Masecki, Valiente, Moretti, Magneto, dj Lenar. Co Ci państwo wyrabiają!!!
Nie wiem jak to określić, nie wiem jak to opisać. Pierwsze co przyszło mi na myśl to groteska jazz. Wszystko dzięki tej pani o wspaniałym głosie, bo znowu mamy nasz paradygmat: hałas, słodycz, hałas ze słodyczą, z tym że tutaj jest jeszcze wokal. Pani Valienta śpiewa niesamowicie oraz nieklasycznie a także niesamowicie nieklasycznie oraz klasycznie niesamowicie. 
Projekt ten, to typowa muzyka przyszłości. Ładne jazzowe akordy na pianie, mocne jebnięcie Morettiego i brud od djota (Lenar to bardziej przeszkadzajki niż typowa didżejka) czyli wykorzystujemy wszystko co już było: od Beatlesów po dj Spooky. Wokal raz często baaardzo melodyjnie, na tyle bardzo, że melodia wpadała w ucho, a raz głośno, wysoko, piskliwie. Kompozycje były jakby żywcem nagrane do scen Lyncha. Jeden numer mnie powalił zwłaszcza: przeszli od wolnej piosenki do skrajnego stłumienia, studni, snu. Zdusili dźwięki na naszych oczach (po tej piosence już nic nie będzie takie samo). Jestem jeszcze odurzony tą muzą, więc nic więcej nie powiem  na jej temat. Może tyle, że nie znalazłem nic o tym projekcie w necie. 

Cały zestaw koncertów był niesamowity. Był to wieczór porządnej, nowoczesnej dawki polskiego jazzu. Bezkompleksowe i bezkompromisowe  granie. Ja chce więcej!!!!

Dzisiaj dzień drugi. M.in. Stańko na którego czekam jak na blondynkę.