I Lublin Jazz Festiwal, dzień II, czyli wszyscy myślą że to pokaz laserów a tu ufo wylądowało

Tak jak piątkowy set określić można mianem sztuki dionizyjskiej tak sobota była iście apollińska. Nikt w nikogo nie rzucał muzycznym "mięsem", nikt nie hałasował, na scenie nie było kobiet, śpiewu, wino może było ale we własnym zakresie. Sobota przyniosła nam jazz zbliżony do klasycznego, czyli tego, co powszechnie nazywa się po prostu jazzem. Ta klasyczność rozumiana powinna być jako klasyczność początku XXI wieku.

Godzina 18 - RGG Trio (http://www.myspace.com/rggtrio). 
Granie bardzo spokojne, wytonowane, długie dźwięki, granie ciszą. Beat zepchnięty do roli trzeciorzędnej. Perkusista bardziej przypominał przeszkadzajkarza robiąc różne efekty miotełkami itp. (może nawet na dużo tego było) czasem tylko wchodząc na jakiś około swingowy beat. Również kontrabasista nie spełniał swojej klasycznej roli: dużo solówek, tematów, unisono z fortepianem. Pianista, człowiek-wczuta, rozbrajał frazą, voicingiem. Również harmonie, widać nie przypadkowe świadczą na korzyść umiejętności muzyków. Generalnie muzyka bardzo piękna ale zważywszy na mój stan ciężko mi się było na niej n a dłużej skupić. Malownicze frazy bardziej sprzyjały poddaniu się marzeniom niż kontemplacji samej muzyki. Poza tym tłoku nie było, więc mogłem spokojnie wyciągnąć się na swoim krześle i delektować się to dźwiękami, to marzenia, to dźwiękami, to pomysłami na następne miesiące, to dźwiękami, to jakimś innym absurdalnym projektem mojego zadymionego umysłu.  
Reasumując: wszystko git, tylko ja to lubię jak mi noga się tupie. Tu się nie tupała. Może czasem.

Tomasz Stańko Nordic Quintet http://www.tomaszstanko.com/Tomasz_Stanko_trebacz_jazzowy_i_kompozytor.html
Tomasz Stańko – trąbka, Alexi Tuomarila – fortepian, Jakob Bro – gitara, Anders Christensen - gitara basowa, Olavi Louhivuori - perkusja
Kilka lat temu byłem na koncercie Tomasza Stańki w Świdniku za 12zł. Był to czas płyty "Soul Of Things". Koncert był niesamowity, choć nie wszystko wtedy rozumiałem tak jak dziś. Dziś nie wszystko rozumiem tak jak będę to rozumiał jutro a wczoraj koncert był jeszcze bardziej niesamowity.
I znowu ze sceny roztaczał się spokój i malowniczość, choć nie tak jak w poprzednim bandzie. Tutaj i skład większy i osoba lidera robiła swoje. To za co ja kocham Stańkę to melodia. Jego tematy są takie, że są ładne ale również nie są banalne. Poza tym słuchając go, ma się wrażenie, że kompozycją i prowadzeniem aranżu bawi się on z Tobą-słuchaczem. Już myślisz, że koniec a to dopiero połowa. Potem znowu myślisz, że koniec, a tu nie koniec, a kiedy myślisz że utwór się nie skończy, on dalej się nie kończy aż w końcu w jakiś prosty sposób się kończy. Przykład najbanalniejszy ale to tylko przykład. 
Poza tym aranże. Nie ma nudy, oj nie. Mimo, że klimat cichy, to jednak czasem po solówce fortepianu, wchodzi trąbka a wszystko się rozpieprza. Trąbka krzyczy, krzyczy, zagra te swoje nieprawdopodobne pochody i znowu lajt.  
Co jeszcze poza geniuszem Geniusza?  Muzycy. Jak słusznie zauważył konferansjer (inny niż wczoraj), Stańko może grać z kim chce, a skoro tak, to wiadomo, że wybór jest nieprzypadkowy. Podobnie jak z Simple Acoustic, na scenie szczawiki. Uważam, jest to świetna droga obrana przez naszego jazzmana. Mając ileś-tam-dużo-lat, dobrze otaczać się młodzieżą, gdyż jaki by człowiek nie był otwarty, to nikt go lepiej nie przystosuje do danego czasu niż dziecko danego czasu. Muzycy ze Skandynawii, klasa sama w sobie. Był niewielki element elektroniki - gitarzysta, zdarzyło mu się użyć tego co używa Scofield: maszyny do odwracania frazy. Poza tym gitarmen większość czasu tworzył tło, grał ze Stańko tematy dając ciekawy sound. Aha, no i basista. Ten z gitarą w kolanach grał inaczej niż jego koledzy jazzowi basiści. Jak? Ciężko powiedzieć. Ze dwa razy zostawał sam, tworząc na jakimś tłumiącym dźwięk efekcie, stłumioną przestrzeń. Cała ta muza to bardzo ciekawe coś, nie do ogarnięcia za jednym przesłuchaniem. Na szczęście płyta się robi, więc się ją kupi i się ją przesłucha. 

Ostatni koncert się zbliża a organizator popełnia swój drugi błąd (i nie jest to drugie przepuszczenie za free Redaktora): koncert się opóźnia (podobnie jak dnia poprzedniego) ale jakby tego było mało jest to koncert długi i może za mało porywający jak na tę porę. 
Yazzbot Mazut http://www.myspace.com/yazzbotmazut
Granie to, to chyba fusion jest. I to nawet fajne fusion. Zdecydowanie najgłośniejszy koncert tej nocy, ale najmniej ciekawy. Niby wszystko zapierdalało ale czegoś brakowało, albo może to moje zmęczenie. W sumie nie tylko moje, bo ludzie co kawałek wychodzili czwórkami a bisu nie było.
Dużo nieposkładanych dźwięków, przemieszanych z konkretnym aranżem. Trochę wpływów drum and bass, co było najfajniejszym elementem tego koncertu. Ładne, klasyczne sola pianisty. Gitarzysta też coś grał, ale średnio mi podszedł. Generalnie, mówiąc po lubelsku: otako. Myślę, że gdybym słyszał ich w innych okolicznościach a nie od 23 po 1 próbie, 2 koncertach, iluś tam piwach i iluś tam śmiesznych fajkach, to przyjąłbym to z większym entuzjazmem a i pisać miałbym o czym, a tak... niestety koniec.

Mówiąc o wczorajszym koncercie należy dodać jeszcze jedno: był jazz - wiadomo, było zioło - wiadomo, ale były również dupeczki. Tak, tak, było bardzo przyjemna aura. Lepiej się tak jazzu słucha i zioło trawi. Znacznie lepiej. 

Dziś część trzecia, ostania.