Che: Rewolucja, reż.Steven Soderbergh

To chyba ten Kryzys tak działa, że lewica ostatnio jest w natarciu i to na szeroką skalę. Nawet jeśli to mylne wrażenie to i tak warte odnotowania ale raczej jest to impresja typu "Mądry Polak po itd." bo główna refleksja jakiej doświadczam gdy ustosunkowuję się do tego zjawiska to tragikomiczna oczywistość zwiastunów jakie je poprzedziły. No w każdym razie dopiero co pisałem o Baader-Meinhof Komplex a już miałem okazję by skosztować zekranizowanej biografii kolejnej ikony pojawiającej się na sztandarach zapalczywej młodzieży - pogromców bankomatów i witryn McDonalda. Ernesto Guevara Chrystus Marksizmu. O powstawaniu tego filmu wiedziałem również od dawna i czekałem na niego z niecierpliwością, tym większą, że znałem również nazwisko odtwórcy głównej roli, Benicio Del Toro, czyli nasz umiłowany dr Gonzo. Najpierw film pojawił się w krajach hiszpańskojęzycznych i nikt nie oferował się z choćby angielskim tłumaczeniem (film jest po hiszpańsku w oryginale), ale teraz mamy go już na naszych rodzimych ekranach i można oglądać do woli, tylko czy warto?
Gazety pewnie nie zostawią na nim suchej nitki i poniekąd słusznie. Dzieło dotyczy jakby nie patrzeć kontrowersyjnej postaci, która ma tyluż sympatyków co wrogów więc gazeciaże domagać się będą obiektywności w odtwarzaniu jej dziejów a obiektywności tej w filmie Soderbergha nie znajdą. Scenariusz oparty jest bowiem na autobiografii Che! To jest policzek wymierzony wszystkim politycznym zapaleńcom. Żadnej ściemy, twórcy po prostu chcą dołożyć swoje trzy grosze do legendy, w której sami się ewidentnie lubują. Comendante Guevara z ekranu to chodzące dobro: walczy o wolność i sprawiedliwość, walczy bronią, rażąc wroga kulami i słowem
 tworząc szkoły w obozach partyzanckich gdzie niemal na siłę uczy się czytać i pisać, surowo karze kompanów którzy sprzeniewierzyli się sprawie, jest lojalny, najlepiej z całego oddziału strzela z bazooki a do tego bryluje na salonach i jest nie do zagięcia na forum ONZ. I ja to kupuje. Jest to legenda jak każda inna i wcale nie mniej uzasadniona. A co z okrucieństwami, których się dopuszczał ten krwiopijca? Każde jego pismo nawołuje do nienawiści jak czerwone Mein Kampf! No więc odpowiedź jest prosta. Che był dowódcą polowym na wojnie partyzanckiej. Na wojnie strzela się do ludzi, zabija ich, wykonuje się egzekucje bez ławy przysięgłych, na tym to polega. Z generałów jak Patton, Sosabowski czy MacArthur łatwo zrobić bohaterów bo nie mają krwi na rękach i walczą po "właściwej" stronie, gorzej gdy ktoś występuje przeciwko mocarstwu, które dzisiaj pisze podręczniki historii. Czy Che strzelał do ludzi? Pewnie strzelał. Czy mordował? Nie więcej niż ci po drugiej stronie. Gdzie więc leży problem z Guevarą?  W świadomości zapalczywej młodzieży, która nurzając się w ideologii nie jest w stanie racjonalnie rozdzielić realiów Ameryki Południowej pierwszej połowy XX wieku i dzisiejszej Europy oraz ich nie lepszych oponentów. Wszystkie te barany marzą po cichu na swoich skłotach, żeby wziąć kałacha i maszerować na barykady prowadząc powstały z uciśnienia lud. Che był jedynym takim gościem w historii: współczesnym bojownikiem o wolność pojętą na lewicowo więc rzesze opętańców traktują go jak przykład, który trzeba wdrożyć teraz i to w niezmienionej postaci, bo przecież wróg jest ten sam a nawet silniejszy. To jest cały nonsens. Trzeba być kompletnym idiotą żeby współczesne ofiary kapitalizmu w Europie porównywać do tych z Kuby. Oczywiście, że takowe są a ich problemy są potężne ale nie ma to nic wspólnego powszechnym analfabetyzmem, zerową opieką zdrowotną, masową biedą na granicy przeżycia i bezprawiem na raz a to wszystko z powodu i pod nosem bezwzględnych właścicieli ziemskich i krwiopijczego supermocarstwa. Tam sytuacja była skrajna, ostateczna i dlatego wojna była sprawiedliwa. Dzisiaj w żadnym z krajów, w którym żyją biali miłośnicy Che Guevary Walczącego nie ma sytuacji, której nie można by rozwiązać nie uciekając się do walki zbrojnej a jeśli nie ma konieczności to walka taka jest zbrodnią. W Ameryce Południowej i Afryce wciąż są kraje gdzie partyzantka jest aktywna i potrzebna ale nie oszukujmy się, że zakapturzeni nastolatkowie z czerwono czarnymi flagami mają z tym cokolwiek wspólnego po za złudzeniem jakie sobie wytwarzają. 
Film ten trzeba wziąć na lekko albo nie brać wcale. Ja lubię tego Che, i lubię Che z koszulek (a już na pewno wolę żeby dzieciaki miały na koszulkach Che niż papieża, Busha czy Kurta nawet i to nawet jeśli nie do końca kumają o co chodzi) i naszywek do puki nie służy on za ikonę głupich ideologii. Twarz w berecie to symbol walki o wolność i sprawiedliwość ale nie chodzi już o walkę zbrojną ani sprawiedliwość marksizmu-leninizmu tylko o wolności od imputowanego przez silnych porządku i wizji świata oraz sprawiedliwość opartą na bardzo podstawowej i pozytywnej wrażliwości na cierpienie drugiego. Poniekąd, chociaż przekłamując, próbował takiego przewartościowania dokonać autor filmu uciekając od określania poglądów Che mianem komunizmu. Soderbergh stara się w ogóle odciąć od komunizmu Fidela i cały jego ruch pokazując, że balansował on po prostu wykorzystując różne stronnictwa dla walki narodowowyzwoleńczej. To raczej jest według mnie naciąganie a nie chodzi o to by zmieniać historię lecz by przetłumaczyć ją na współczesność. 
Che: Rewolucja (Che: Argentino, to oryginalny tytuł i oczywiście lepszy ale tym kretynom od dystrybucji chyba nikt nigdy nie będzie potrafił tego wytłumaczyć i wszystkie tytuły filmów jak były tak będą tłumaczona jak dla głupków) to pierwsza część biografii, premiera drugiej przewidziana jest na jesień. Kto wie, może porewolucyjne losy Comendante pokazane są w innym świetle ale wątpię. Tak czy owak Cuba Libre! a amerykański imperializm wciąż trwa i wciąż śmierdzi.