Vroclove

Roklo - tak mój przyjaciel z Albionu kiedyś nazwał to miasto czytając jego nazwę po swojemu. Wrocław to bliska mi miejscowość bo jedna gałąź mojej rodziny wykiełkowała w jego cieniu na pobliskim zakręcie Odry więc zawsze odwiedzałem ją po drodze do przodków i w gościach u wujków. Odwiedzałem z częstotliwością roczną, później dwuletnią, trzy i tak co raz rzadziej i rzadziej i błądziłem tak czyniąc. Kiedyś Wrocław było po prostu dużym starym miastem a ja byłem za młody żeby patrzeć na niego w kategoriach potencjału jaki posiadał a gdy potencjał ten zaczął się realizować ja przyjeżdżałem zbyt rzadko by uchwycić dynamikę tych zmian i po prostu przyjeżdżałem za każdym razem do nowego miasta. Jak się zastanowić to nie jest to takie złe bo daje dobrą perspektywę. Jak obserwuje się zmieniające się miasto na bieżąco to umyka to co było przed. Na podstawie doświadczeń z Lublinem mogę to powiedzieć i tego jak dużego wysiłku i odpowiedniego nastroju potrzeba mi by przypomnieć sobie trolejbusy jadące środkiem deptaka jak jeszcze nie było deptaka. No więc traci się dystans z jednej strony albo przeżywa szok z drugiej. No i ja znowu szok.

Za sprawą Jiggah i Celebrytki mojej doszło do tej wizyty. Najpierw trochę było szkoda bo Babilon zlikwidował najlepszy pociąg do Wrocka i trzeba było busem a bus wygodny to nie jest. Ostatecznie nie było źle. We Wro o 4.15 się jest i się idzie do kwatery Jiggah co jest niedaleko całkiem od dworca i od zewsząd jak się okazało później. Ma szczęście ten nasz ziom bo mieszka w przedwojennym apartamentowcu tak ładnym, że no. Dominikańska galeria jest obok a jak się wie gdzie Dominikańska to już się człowiek nie zgubi a co więcej trafi wszędzie gdzie należy. Minilofcik młodzieżowy - w sam raz na filię JZD. Ciepłe powitanie, regenerujący sen i spacer nr 1. Pogoda, że lato, wszystkie narzecza angielskiego w około, miłość w powietrzu. Tu jest to, tam tamto, pamięć wraca mi dosyć szybko ale nawigację postanowiłem oddać w ręce moich drogich przewodników i człapałem sobie grzecznie gdzie mnie prowadzili. Karku mało człowiek nie skręci i oczu nie wypatrzy na te cuda cudowne wszystkie. Bardzo się turystycznie czuliśmy z moją Celebrytką ohy i ahy rozdając hojnie kolejnym cudeńkom architektury. Trasę nam Jiggah i jego wrocławska koleżanka Pumka wymyślili pierwszorzędną i absorbującą. Nad rzeką skopciliśmy lolka z miejscowego magicznego sklepu i mnie powyginało od niego bo dawno nie używałem zastępników ale ogarnąłem w sumie. Od tego momentu mogę błądzić we wspomnieniach trochę bo przestawiłem się na przeżywanie a nie rejestrowanie. Spacer był intensywny więc odprężyliśmy się aż do późnego wieczora lokal Jiggah bardzo odprężeniu sprzyja
i trudno się go opuszcza w gruncie rzeczy. Odwiedziliśmy więc zioma i brata w pracy i dalej
szwendać się po mieście. Nie do wiary ile tam można wyszwendać i ciągle coś nowego spotykać. Na Ostrów Tumski chciałem koniecznie bo tam romantycznie jest mimo, że same kościoły tam są czyli trupem bije. To jak było romantycznie to nasze. Po drodze na świętą wyspę przechodzi się trasą spacerową przez wyspę wyluzu. Mądrala jakiś wpadł na pomysł, że młodzieży to trzeba wyspę dać bo młodzież lubi się bawić a jak się bawi to wrzeszczy a jak będzie sobie wrzeszczeć na wyspie to nikomu to nie będzie przeszkadzać a w razie czego łatwo będzie ją spacyfikować. Dużo tam nastawiane ławeczek i gwarno i swawole. Knajp tyle, że nie wiesz do której jak z tym osiołkiem i żłobami co nie wiedział, z którego i zdechł(?). Byliśmy poszliśmy sobie na klubowy zaułek i na rynek pierwszy i drugi i w około rynku i razy jeszcze kilka na rynek i zmęczeni strasznie do domu. No wszystko pięknie tak, że hej. Miało być wino i film i chrupki ale pospało się towarzystwo.


Nie można powiedzieć, że się zrywa na
Jiggah miejscówce. Raczej celebruje się namiętnie i długo proces wstawania, żeby mała wskazówka mogła spokojnie dotrzeć do jedynki. Okoliczne zakupy, śniadanie i heja do miasta wydać jakieś pieniądze w końcu. Głównie o księgarnie i antykwariaty chodziło ale wstąpiliśmy też do sklepu z modą afroamerykańską bo wyprzedaż była. Znowu łazimy i ciągle odkrywamy nowe. Galeria Renoma, teatr, opera, brazylijski obiad, artystyczna kawa i co bądź do wieczora a wieczorem legalny dżoinciak. Co się trzeba naszukać tego sklepu to masakra. Schowany jak krasnal ale w środku nawet ruch i raczej źle się im tam nie wiedzie a przecież to środa była. Aaa, zapomniałem, że byliśmy dzień wcześniej w klubie Rura jazzowym - fajnie tam. No i środowy wieczór nie był średni. Umiemy się z Celebrytką zdystansować nie ma co. Obejrzeliśmy film co go dzień wcześniej nie obejrzeliśmy czyli Autostopem Przez Galaktykę - co za film! Trzeba będzie jeszcze raz zobaczyć i recenzję i rekomendację machnąć bo to zjawisko jest. Strudzeni turystyką usnęli snem sprawiedliwego.

Nie byliśmy w żadnym muzeum, kościele, ZOO ani galerii ale wycieczkę mieliśmy inteligencką. Ot i urok Wrocławia, że można go podziwiać nigdzie nie wchodząc za bardzo bo nie jest zajebany reklamami, szyldami i innym kolorowym gównem. Zamysł w tym wszystkim widać, zero sztampy, kiczu i przesytu, zero Krakowa. Jednocześnie jest nowocześnie. Oddycha to miasto i nie widać pośpiechu, przynajmniej w centrum. Perspektywy widać. Ładni ludzie mają co robić i nie muszą szukać kompromisów, żeby spędzić czas w miłych dla siebie okolicznościach. Co prawda w żadnym klubie nie zabawiliśmy dłużej ale weszliśmy do niejednego i opatrzyłem się trochę. W Lublinie każdy lokal stara się dogodzić każdemu i przez to większość jest nijaka a o uroku miejsc stanowią tylko ludzie - gdyby miejsca i ludzie byli lepiej spasowani i byłby większy poziom wysublimowania to można by w piątki wychodzić spokojnie na bro i nie spotykać jaszczurów, chamów i katujących katów. No a gdybyśmy mieli operę to już masa. Jak Lbn zostanie stolicą kultury to JZD domaga się wybudowania opery. I żeby więcej jazzu było. Kurde we Wro rządzi ta muza. Pokój. Śląsk i Motor zawsze razem:)