Na bajku przez Lubelszczyznę na południowy-wchód, czyli Lublin-Chełm.

Sierpień się skończył, wakacji nadrzedł kres. Ci co mieli iść do szkoły poszli, Ci co mieli zdawać poprawki zdają poprawki, Ci co pracowali pracują dalej, a Ci co troche tego, troche tego, a troche tamtego, mogli jeszcze coś z sierpnia przemycić na wrzesień. 
Zawsze chciałem to zrobić ale jak z wieloma rzeczami które zawsze chce się zrobić mimo tego, że się bardzo chce, to zawsze pojawia się coś, czego chce się bardziej. Tym razem nic takiego nie mogło się pojawić. 
Trasa z Lublina do Chełma ma około 67km. Wydawało mi się, że jak pojadę nie trasą główną tylko czymś co w mojej wyobraźni przypominało linię prostą, to skrócę dystans do conajmniej 55km. Oczywiście miałem sprawdzić to dokładnie, kupić mapę, wyliczyć km, przygotować skróty itd. Nie zrobiłem tego, gdyż dzień przed wyjazdem sk0ńczyliśmy z Tusiorem półtoratygodniowy post i w piątek rano mój mózg przypominał plankton. Wsiadłem więc na bajka i pojechałem poprostu "na przypał". 
Wyjechałem o 14. Skierowalem się asfaltem na Mełgiew przez Świdnik. Trasa znana mi, ale nie do końca lubiana. Do Świdnika ruch jest spory, później mniejszy, ale do Mełgwi trzeba się liczyć z samochodami. Mełgiew ma w sobie coś urokliwego: może to ten śmigłowiec na wodzie, moge kościół, ale jakoś miło tam jest. I tu popełniłem pierwszy błąd: z Mełgwi należy się kierować na Jaszczów, ja zaś odbiłem na południe w stronę Podzamcza. Miałem nadzieję skręcić gdzieś podrodze by naprostować się na wschód, jednak nim się obejrzałem przywitała mnie wieża w Piaskach. Tu nadłożyłem już dobrych kilkanaście kilometrów, bo żeby nie jechać główną trasą musiałem znowu jechać na północ. By dodać pikanterii i tak średnio ciekawej sytuacji postanowilem zjechać z szosy do pobliskiego lasu, kierując się na azymut. Jak to w takich lasach bywa, raz droga jest, a raz jej nie ma. Jest to zajebiste uczucie, kiedy zapierdalasz radośnie po leśnej drodze, rozpędzony że hej, a tu nagle droga wyjeżdża z lasu prosto na pole a tam kaplica - trzeba wracać. I tak pobłądziłem po tym lesie, aż wkońcu wyjechałem do wsi zwanej Cyganką.  Skierowałem się na wschód. Dotarłem do trasy łączącej Biskupice i Łęczną, przeciąłem tę szosę i pocisnąłem dalej równolegle do torów w stronę Chełma. Tutaj kolejna niespodzianka bo tym razem skonczył mi się asfalt i pojawiły się łąki. Intuicja podpowiadała mi, że w pobliżu musi znajdować się rzeka Wieprz. Miejscowi wskazali mi miejsce, gdzie mogłem przedostać się na drugą stronę: był to most kolejowy. Bardzo fajnym uczuciem jest przeprowadzać rower przez most kolejowy wiedząc, że jeśli za chwilę przejedzie jakiś pociąg to zesrasz się ze strachu. Na szczęście przejechał chwile po tym jak zszedłem na twardy ląd - to był długi-towarowy pociąg. Dopiero dziś, z mapy, dowierdziałem się, że ta linia biegnie do Bogdanki i jest odnogą linii kolejowej z Lublina na Wschód. Nie wiem dlaczego nie pojechałem do konca wzdłuż tych torów, ale dobrze że wzdłuż nich nie pojechałem. 
Po zjechaniu z torów nie było w zasięgu wzroku asfaltu, za to piękne, sosnowe lasy i duuużo piasku. "Nie ogarniam tej kuwety" pomyślałem ze smutkiem i pojechałem na czuja w stronę, która mogła być właściwa a równie dobrze mogła właściwą nie być. Długo jechałem przez las - był to najpiękniejszy odcinek tej trasy. Są to lasy mieszczące się mniej więcej na północ od miejscowości Dorohucza, która znajduje się na głównej trasie Lublin-Chełm - lasy warte sprawdzenia, polecam.
Po jakimś czasie dojechałem do asfaltu, stamtąd drogami gminnymi do Chojeńca, a dalej do Siedliszcza. Tu już wiedziałem, że jest dobrze. Całkiem dobrze znam okolice Chełma i wiedziałem, że jestem już ok 20km od celu. W Siedliszczu popełniłem kolejny błąd, kierując się na trasę główną, zamiast na Cyców. Tu musiałem troche pozmagać się tirami i innymi transformerami. W Stołpiu odbiłem w lewo i już na wyluzie dojechałem do miejsca przeznaczenia. 
Jechałem 4.20h, To o jakieś 40 minut dłużej niż przewidywałem. Trasa jednak w więksości przyjemna i malownicza ale warta udoskonalenia. Polecam ją, jeśli ktoś ma nocleg w Chełmie, bo jest to troche za dużo by jechać w tą i z powrotem. 
Następnego dnia, w sobotę, powykopywałem na wykopkach i popracowałem w pracy. W niedzielę, pocisnąłem z Chełma do Raju. Tę drogę już wcześniej przemyślałem (poza tym zrobiłem ją w przeciwnym kierunku w 7 klasie podstawówki będąc), więc obyło się bez przygód: 3h świętymi, niedzielnymi drogami gminnymi - bezcenne. W Raju dłuuugi sen i w poniedziałek rano do domu: 2.5h po standardzie. 
Tak to pożegnałem się z przyrodą która jeszcze przypomina swój letni stan, chociaż jesień wdziera się już każdym zakamarkiem. Przez te 3 dni w siodełku zrobiłem jakieś 160km. Było warto, było piękie, było dobrze i prawdziwie. Mam nadzieję, że w tym roku, już w aurze czysto jesiennej, uda się jeszcze troche pojeździć na dalsze tripy. Może jakiś szerszy wypad CBC, w jakimś szerszym gronie? 
Póki co cieszmy się miastem i tym czym nas hojnie obdarowuje:
-Odpal fife.
-Co Ty, chcesz palić z rury?
-Mówiłem o grze.