Fela Kuti, czyli folk po afrykańsku

Czarny jest smutny z powodu losu swojego i losu innych czarnych, jednak nie każdy czarny pokazuje swój smutek. Są tacy którzy ściemniają, że wcale nie są smutni i tu trzeba przypomnieć historię z "Autobiografii" Milesa, gdzie Davis wspomina jak na jednym z wykładów biały nauczyciel powiedział, że bluesa stworzyli czarni, bo czarni są smutni i biedni. Miles odpowiedział wtedy białasowi, że on nie jest biedny - jego ojciec jest dentystą, a poza tym jest bardzo wesoły. Każde dziecko wie, że Miles był smutny, nawet jak mówił, że smutny nie jest. 
Inni czarni zamiast grać ewidentnie smutną muzykę pozakują swój smutek w jeszcze inny sposób niż zrobiłbym to ja czy inny średnio-uzdolniony muzycznie biały. 
Fela Anikulapo-Kuti urodził się w 1938roku w Nigerii. Podobnie jak Miles, nie pochodził on z biednej rodziny - jego ojciec był pastorem w protestanckim kościele a matka nauczycielką. Wysłali oni Felę na studia medyczne do Wielkiej Brytanii. Tam ukończył on studia muzyczne, założył zespół z innymi Nigeryjczykami, ożenił się, wrócił do Nigerii, grał jazz, potem znowu pojechał ze swoim zespołem Koola Lobitos do Anglii, potem do LA, gdzie miał styczność z Czarnymi Panterami i ideami Malcolma X, i tu wszystko się zaczęło. Fela przeświadczony o wielkośći tradycji afrykańskiej, o okrucieństwie białych wobec czarnych, o potędze przekazu muzyki, stworzył Afro-Beat. Wrócił do Nigerii po to, by stać się legendą i symbolem walki o lepszy byt biednych afrykańskich obywateli. Nagrał ponad 40 płyt. Zmarł na aids w 1997roku. 

Ciężko to wszystko nazwać smutnym, acz podszyte było tragicznym losem ludności afrykańskiej. Afro-Beat osadzony jest mocno w tradycji Czarnego Lądu. Są to długie, rytmiczne, transowe utwory oparte na jednym motywie. Często w składzie oprócz iluś-tam przeszkadzajek, intrumentów perkusyjnych i iluś-tam chórzystek afrykańskich są dwie gitary, bas, klawisz, motyw przeplatany jest eksperyjnymi solówkami na saxofonie, pianinie czy trąbce. Fela wtrąca często wokal, wyśpiewując w tym swoim dziwacznym angielskim teksty o przesłaniu wolnościowym i pan-afrykańskim. Na płytach utwory trwają od 10 do 20 minut, na koncertach rozciągają się do 40. Temu towarzyszy performens, który biały człowiek nazwałby "pokazem tańca ludowego". Słuchając płyt można odnieść wrażenie, że jest to dość nudne i faktycznie chyba takie jest, jeśli słucha się tego po europejsku. Poza kilkoma znanymi mi utworami z powalającą mnie melodią (kawałek pt. "Trouble Sleep" i jest to naprawde smutny numer - sprawdź koniecznie!!!) większość oparta jest raczej na transie - wkońcu Afryka to rytm a nie wyszukana melodia i alterowana skala. Jest to ewidentnie muzyka taneczna, o wielkim przesłaniu (znajoma która pokazała mi istnienie Feli powiedziała, że jest to Bob Marley Nigerii), przy której po dobrym bacie można się zapomnieć w gibaniu, czego sobie i Wam życzę. 

A oto Fela na sposób współczesny (ta muza to naprawde kopalnia sampli):