Europejski Festiwal Smaku - Lublin 2009, czyli szama taka, że o jeny



Żebym wiedział wcześniej....
Wczoraj po bo obiedzie z Moreirą, na którym połknąłem pizzuche, potoczyłem się do domu przez Stare Miasto. Wtedy ujrzałem ten raj dla głodnych ziomów. Jako, że byłem wypełniony pozwoliłem sobie tylko na kwas chlebowy, ale obiecałem sobie, że wrócę. I wróciłem.
Reklama tej imprezy nie była zbyt dobra. Może i lepiej, bo przynajmniej dało się poruszać po Starym Mieście. NIe dziwne więc, że wczoraj shańbiłem swój żołądem włoskim żarciem, kiedy pod nosem miałem tyle wyśmienitych, regionalnych specyfików. Nie dziwne również, że idąc do bankomatu spotkałem zaspanego, skacowanego Tusiora, który czekał na nieregionalnego falafla. Fart sprawił, że nie doczekał się na ten gastrofazyczny przysmak i razem mogliśmy zadać szyku na Europejskim Festiwalu Smaku na Starówce.
Obaj wygłodniali nie zastanawiliśmy się długo nad wyborem jedzenia - zasada była prosta: zjeść jak najwięcej. Na początek pierogi z bobem (Tusioru wcześniej zjadł chleb ze smalcem i ogórem, mówił że zajebisty) - dało rade, choć troche niesłone. Zapodałem więc na przystawkę ogóreczka, który postawił kropkę na "i" w słowie "pyszność". Na drugie danie zjedliśmy zupę z dyni - zajebista, bardzo gęta, kremowa, mniam. (Starsza pani, która sprzedawała ten ludowy przysmak powiedziała, że przepisy są w internecie.) Na pierwszy deser zjedliśmy staropolską potrawę zwaną ciastem francuskim z grzybami i kapustą (chyba grzybami i kapustą, nie pamiętam dokładnie) - również bardzo dobre, choć małe - taka drożdżoweczka. By nie ograniczać się tylko do kuchni polskiej oraz do Placu po Farze, przenieśliśmy się na Rynek. Tam wokół Trybunału wiele smakołyków: miody, kiełbachy, browary, oscypki, ale my szukaliśmy czegoś specjalnego. Za Trybuałem znaleźliśmy stoisko litewskie, a tam mega-duże-placki-ziemniaczane, oraz placki ziemniaczane z mięsem (jak byłem w Wilnie to mówili na to cepeliny). Ja wziąłem placka, Tusioru dwa cepeliny. Dostaliśmy do tego śmietane. Dobre, ale znowu niesłone. Na ostatni już deser, sieknęliśmy to pół litra kwasu chlebowego również z Litwy. Pogadaliśmy z aniołem na szczudłach i rozstaliśmy się maksymalnie zadowoleni z tak spędzonej części sobotniego popołudnia. Ja wróce tam dziś jeszcze na kolację, a jutro pewnie też będe się tam stołował, co polecam gorąco również Tobie. Chętnie bym się tam również zbetonił, bo wiele tam
stoisk ze smacznie wyglądającymi browarkami, ale niestety, los doktoranta z poprawką nie jest wesoły.
Smacznego!