"Słowo na niedzielę" oraz B XVI w Czechach jak przed laty Święty Wojciech idący na Pogan

Po większości wesel śpię u mojej rodzinki. Mieszka tam moja kochana babcia i to ze względu na nią nie wracam od razu po wykonanej robocie do domu. Staram się przynajmniej tę godzinkę czy dwie, potowarzyszyć w dzień święty mojej protoplsastce. Wiem jak bardzo to lubi, ja lubię to niemniej, ale do rzeczy.
Nasze spotkania przypadają zawsze na okolice południa w niedzielę. Wtedy też babcia siedzi przed telewizorem, w którym na Programie Pierwszym odgrywają się dantejskie sceny. (Przymiotnik "dantejski" nie ma odnosić się tym razem do piekła Dantego, a bardziej do epoki w której Dante żył i z której literacko wyprowadził Europę.) Otóż emitowany jest wówczas program "Słowo na niedzielę" (jest też możliwość że program nazywa się inaczej, bądź też łączę ze sobą kilka programów, bo nigdy nie widziałem czołówki tego czegoś). Cóż tam się nie wygaduje!?
W wakacje np., w jednym z programów podejmowano problemu ubioru turystów odwiedzających miejsca święte: skandalem jest chodzić do kościoła w krótkich spodenkach, zagraniczni turyści to szanują a polscy nie i to jest złe. Przypomniałem sobie wtedy moją wizytę w Świętej Lipce, gdzie Jaszczury w krótkich spodenkach i klapkach, czy to narodowości niemieckiej czy polskiej, rzucały te euracze i złocisze na tace na remont organów a księża klaskali w ręce i mało się nie zesrali.
Tydzień temu, transmitowane były słynne Dożynki Prezydenckie. Miałem zaszczyt obejrzeć wywiad z Prezydentem i Pierwszą Damą - trzeba być naprawdę odpornym na doświadczenie, żeby przez tyle lat nie nauczyć się dawać wywiadów, mówić do mikrofonu, zapamiętać, że jak mówi jedno do jednego mikrofonu i jednego redaktora, to drugie ma milczeć a nie coś bełkotać pod nosem - słowem: wywiad Open Source i aNonim do Radia Świdnik przy tym, to był Czerwony Dywan.
No i dzisiaj to już był naprawdę duży format. Los sprawił, że musiałem wstać o 10. Z tą samą godziną rozpoczęła się transmisja wizyty miłościwie nam panującego B XVI w Czechach. Klaus go zaprosił, a ten pojechał. Jest to wielka misja, gdyż Republika Czeska ma 48proc. obywateli deklarujących swoją niewiarę - jest to chyba najwięcej na świecie. Benedykt opuścił więc Watykan, zawinął pod pachę Stolec Piotrowy i jak niegdyś Święty Wojciech na Prusaków, pojechał nieść Prawdę. Zapobiegawczo najważniejszą mszę, której byłem dziś świadkiem, odprawiono na Morawach, gdzie jest większy procent wierzących niż gdzie indziej w Bohemi. Również z odsieczą przyszła Czechom brać polska i tak udało się uciułać te 120tys wiernych Watykanowi.
Ciekawe, że komentatorzy zganiają prawie połowiczną laicyzację narodu na komunizm: to przez prześladowania Czesi odwrócili się od Prawdy. Znaczy to, że w Czechach nie obowiązuje zasada "zakazane jabłko smakuje lepiej", która sprawiła, że u nas jest jak jest. Co bardziej rozgarnięci badacze sprawy czeskiej wiedzą, że Czesi mają niemałą tradycję - sięgającą XVw. - w walce z Babilonem Watykańskim. Uważam za niefajne ze strony Czechów, że dają coś swoim północnym sąsiadom mówiąc: "ej Wy prymitywy, przyjmijcie tę jedyną wiarę. Jest naprawdę ok, a i w Europie będzie Wam lepiej." Po czym po ponad 1000 lat okazuje się, że uczeń kilkudziesięciokrotnie przerósł mistrza i kiedy mistrz może się skupić na sprawach ważnych, uczeń nadal pokazuje, że jest warty tego chrztu i że ten chrzest uprawnia go to rozrabiania w całej Europie, bo przecież Europa to Chrześcijańtwo, a państwo Chrześcijańskie to Europa.

Moje słowo na niedzielę: zeżarłem już pizzuche, teraz piję yerbuchę.