Z pamiętnika weselnika. cz. III Powolutku do świata żywych.

Dziś są zielone świątki. Nie wiem co to oznacza ale kontrolnie zrobiłem sobie rachunek sumienia i okazało się, że w ostatnim tygodniu (dziś kończącym się na szczęście, bądź skończonym wczoraj według kalendarza katolickiego, bo nie każdy wie, że niedziela w kościele jest dniem pierwszym a nie ostatnim), jak zacząłem weekend w niedzielę, to zrobiłem sobie tylko przerwę we wtorek. Tak celebrowałem sobie lubelskie miasto poezji, celebrowałem w najlepsze, aż tu nagle przyszła sobota i "ojej, dziś sobota." Po Mc Raperze wiozącym mnie na wesele widziałem jak muszę wyglądać. Nie pamiętam o czym gadaliśmy w samochodzie, tak samo nie pamiętam początku pracy. Po drugim piwie zacząłem słyszeć co mówię. Po drugiej kolejce zacząłem nawet myśleć o tym co mówię, a czasem nawet z wyprzedzeniem. Po 4 kolejce wiedziałem już w jakiej tonacji gram a po kawie byłem jak nowo narodzony. Szkoda, że była już północ i wszyscy moi kompani weselni raczej odwrotnie przyjmowali całą sytuację. Ja za każdym kieliszkiem budziłem się, trzeźwiałem, natomiast oni z każdą godziną bardziej czuli się zmęczeni. Fajna to praca, w której można się leczyć. Fajny to tydzień w którym nie trzeba "hamować z piskiem opon", tylko powolutku, ze świata muzy Aoede zejść sobie krok po kroczku do świata żywych.