Raj

Bywa tak, że lepiej już być nie może. Gdyby tak było a nie tylko bywało to było by źle bo gdy jest tak dobrze, że nie może być lepiej to zapominamy o całym świecie kontestujący tylko ten wspaniały stan rzeczy a o świecie nie można przecież zapomnieć na zawsze. Można a nawet trzeba to od czasu do czasu robić ale najlepiej na około 10 do 24 godzin. Tak też się stało pomiędzy godziną 21 w zeszły czwartek a godziną 17 w piątek. Pojechaliśmy do Raju. O Raju nie było wcześniej okazji wspomnieć a jest to miejsce okrutnie ważne w moim i Tichona (oraz epizodycznie paru innych osób) życiorysie. Raj położony jest o godzinę jazdy samochodem na wschód od Lublina. Należy on formalnie do rodziców Tichona, którzy od kilku dobrych lat metodycznie inwestują w owe uroczysko i trzeba przyznać, że wykazują się w tym niebywałym wdziękiem. Tichon nie jest oczywiście darmozjadem (jak się tyle co On je to nie sposób robić to za darmo) i dokłada swoje trzy grosze do opieki nad posiadłością poprzez wykonywanie prac fizycznych rozmaitych. Tym razem pojechał skosić trawę, która zdążyła już sobie pofolgować tej wiosny, a że jak wiadomo człekowi przykrzy się tak daleko być od domu to postanowiłem Tichona odwiedzić i pomóc mu nieco w obowiązkach posiadacza ziemskiego. Jakby nie patrzeć jest to godzina jazdy autem więc aby i mi się nie przykrzyło dobrałem sobie wyśmienitą kompanię w osobach Cheech'a, Chong'a i Agatki. Mieliśmy ze sobą dużo browara, dużo jajek, chleb, mąkę, mleko, wino, cipsiochy, trochi płyt, dwa didgeridoo i piątkę - czyli wszystko. W raju pani wiosna w swej najpiękniejszej sukni: kwiatki, świergoty, bączki i muszki, wietrzyk leciutki, przyjemny chłodek na ganku gdzie spoczęliśmy po wylewnym powitaniu Tichego. W tym właśnie miejscu rozpoczyna się to dobrze, o którym mówiłem, że lepiej być nie może. Ileż było śmiechów i żarcioszków, ileż kuksańców i swawoli i gier rozmaitych, którz to spamięta? A nawet jak spamięta to i tak nie ma siły pisać o wszystkim co i do skromnego autora tego wywodu się odnosi. Może też nie chodzi o siły ale o niemoc uhistoryczniania takich prześwietnych wydarzeń. Przecież to, to konkretne miejsce w tym konkretnym czasie tylko i jedynie z tymi ludźmi. O kolektywne doznanie kierowane wspólnotą perceptów odkształconych przy pomocy odpowiednich środków a zmierzających w wyjątkowym zupełnie, acz wspólnym kierunku - niepowtarzalnym, niewysławialnym. Zajebaliśmy się do niemożliwości. Wiaderko, dżoinciaki, trumienka, breloczek Chonga, dżoinciak, wiaderko, dżoinciak, ile wlezie, ile się da... ile? Do puki się nie skończy a piątka kończy się bardzo wolno, można powiedzieć, że wcale się nie kończy bo i tak nie uchwytujesz procesu jej ubywania i bardzo dobrze, tak dobrze, że lepiej być nie może, może być jedynie równie dobrze. Ale wiecie co? Nawet gdybyśmy nie mieli tej piątki, gdybyśmy mieli dwa i pół to i tak byłoby tak dobrze bo byliśmy tam w piątkę, bez której ta piątka co ją mieliśmy wcale nie byłaby taka fajna. Cheech i Chong niezmiennie zarażają mnie energią i są dla mnie i Tichona w takich sytuacjach jak ogniwa słoneczne...czy coś. Agatka natomiast natchnęła mnie i pod jej wpływem dopiszę do listy wymagań dla kandydatek na żonę Tichona kilka punktów, kila cech, które obowiązkowo powinny posiadać by ubiegać się o tą posadę, Agatka jest aniołem dla swojego Cheecha i uczciliśmy to grając jej tamtego wieczora przecudną kołysankę na didgeridoo i dziadzie perkusyjnym. Cheech robi wyśmienite naleśniki a Chong chleb w jajkach. Podsumowując: w Raju jest najlepiej. Gdyby Raj nie był miejscem tylko cały świat byłby Rajem to byłoby najlepiej bo byłoby tak, że lepiej być nie może a nie byłoby świata, o którym nie można zapomnieć na dłużej niż 24 godziny.