JZD we Lwowie. Wóda, zioło i dupeczki czyli "zgaś światło i połóż nam się w nogach"


 















CZ. I POCZĄTEK
"Kurwa, właśnie się obudziłem. Kup mi hrywne. Mam nadzieję, że zdążę na autobus ale nie wiem czy zapalimy przed wyjazdem" usłyszał Tichon w słuchawce. Była 9.40. 10 minut temu miał być u niego MC Raper, za 20 minut mieli być Tusior i Moreira, za 50 minut byli umówieni z Przenajświętszą zaś za 1,20 mieli autobus. Do tego czasu meli wymienić kasę, zrobić zakupy i się ujarać. Jak to zwykle bywa w tak dobranym towarzystwie, już pierwsza część planu nie wyszła.
"Rusz dupę, bo nie mam zamiaru zjarać coś, co mogę przewieść przez granicę a nie zjarać czegoś czego nie mogę przez granicę przewieść a co mogę spalić przed przejazdem" wyartykułował Tichy rozłączając się. "Kurwa" dodał.
Po 20 minutach faktycznie zjawił się Moreira a zaraz później Tusior. Szybka akcja kupna waluty i żarcia. 
-Myślisz, że zdąży?
-Kurwa, nie wiem. Jaramy dopalacze?
- Nic to. Kręć ziomuś. - w samym momencie rozległ się domofon - ufffff... jest... - zgodnie wydobyło się z trzech stron pokoju. 
W końcu chłopcy zasapani, zdezorientowani, spóźnieni, dotarli na spotkanie z Przenajświętszą na dworcu. Po otrzymaniu bury od swojej koleżanki, zajęli strategiczne miejsca na końcu autobusu. Pojazd ten był zupełnie taki, jaki można zobaczyć zamykając oczy i rozkazując swojej wyobraźni ukazać nam ukraiński wehikuł: syf, smród, dziury w podłogach i bonusowo kierowca o uśmiechu Stevea Buscemi.
Do samej granicy chłopcy oddawali się swoim ulubionym zajęciom: Tusior czytał gazetę informatyczną, Moreira słuchał smutnych piosenek zaś Tichon i Mc Raper nawijali makaron na uszy biednej Przenajświętszej, przyjmując starą, dobrą, amerykańską zasadę "dobrego i złego policjanta". W końcu granica:
- Jaramy? 
- Ochujałeś? Pełno kamer, celników, a ty chcesz palić?
- Przecież to legalne, a jeszcze jesteśmy w Polsce. - walczył dzielnie Tichon.
- Zbyt ryzykowane - skróciły go jego wierne ziomy.
- Patrzcie, celnik zbiera paszporty.
- Co to jest? - zapytał ironicznie przedstawiciel władzy.
-  Kurczaki, proszę pana - bystrze odpowiedział Moreira, przed którym znajdowało się pudełko w ptakami. 
- A czyje to? 
- Moju i to nie są kurczaki tylko małe gęsi. - odezwał się głos ze środka autokaru.
- Nie wolno tego przewozić!!! To wbrew zasadom Uni. Poza tym dostaliśmy z Waszej strony Prikaz, że nie możemy Wam pozwalać wwozić ptactwa na Ukraine. Pan pozwoli ze mną. - Celnik z paszportami i właścicielami małych gąsek opuścili pojazd.
- Uda mu się. - szepnął pod nosem Tusior.
- Ja jak będę celniczką, to będę pozwalała. To niedobre odbierać ludziom możliwość wwożenia gąsek - perorowała śliczna koleżanka ziomów. 
Niestety nie była celniczką i pan z gąskami odpadł na tym etapie podróży.
Autokar wolno przetoczył się na ziemię niczyją, po czym stanął przed ukraińskim szlabanem. Cała nasza piątka ubawiła się przednio widokiem panów w wielkich czapkach i ich zakazanych mord. 
- Znowu kwitek mam wypełniać? Przed chwilą już jeden wypełniałem! - marudził Moreria po otrzymaniu od władz zaświadczenia o przewożonych towarach. 
- Co to qrwa są dobre kulturalne? - zachodził w głowę Tichy.
Po 5 minutach:
- Tichon Tichy! Jakie przewozicie dobra kulutralne? - zapytał celnik wracając z plikiem karteczek.
- Ja?..... Yyyyy...
- Napisaliście, że macie dobra. Pokazać.
- Yyyyy... No.... Mam książkę. To Kierkegoerd. Z czytelni pożyczyłem.
- Co za gość. Wpisał książkę jako dobro kulturalne - wybuchnął śmiechem Moriera. Tego było już za wiele dla wiecznie obrażonej władzy ukraińskiej. 
- Wysiadać z autokaru! Pokazać bagaże! Macie narkotyki? Ekstaze? Cel podróży! Na ile? 
Po kilkudziesięciu minutach tłumaczenia i okazywania skruchy przez Tichona, autokar pojechał dalej. Nikt nie wątpił już, że znajduje się w zupełnie innej rzeczywistości niż 3h temu.
Kiedy nasi bohaterowie dotarli do Lwowa, tak jak zapowiadała Przenajświętsza, czekała na nich część wycieczki, która przyjechała dnia poprzedniego. Przywitania, zapoznawanie się...
- Co chcecie teraz robić? - padło pytanie od organizatorów.
- Yyyyy... No, głodni jesteśmy. Gdzie jest sklep z wódką?
Po obiadokolacji, piwku, zakupach i kontrolnym rozejrzeniu się wszyscy pojechali do kwatery "u Iwana".
                       
CZ. II "U IWANA"
- Jestem Iwan - powiedział stary obleśny Kozak witając ich w drzwiach.- To są Wasze pokoje. 
- Bombeczka. Ja śpię z Tichonem w łożku!!!
- Żebym za każdym razem dostawał zyla jak to słyszę. - powiedział pod nosem Tichy. 
- Dla mnie gites. Mc Raper, nie waż się chrapać.
- Ja nie chrapię. Przynajmniej żadna mi o tym jeszcze nie powiedziała. - odpowiedział Tusiorowi MC rzucając się na łóżko. - Nawet mnie kopnęły te dopalacze cośmy po drodze do Iwana skopcili, ale może napijemy się w końcu wódki.
- Chłopcy. Iwan czeka na nas na dole. Chce nam poopowiadać o życiu kozackim!!!
- Swołocz - burknął pod nosem Moreira. 
- Idziemy!!! - odkrzyknął grzecznie Tusior.
Okazało się, że pan Iwan, jest jednym z tych gości, co to budują łódkę, przebiorą się za Kozaków i płyną z kamratami wokół całej Europy, demonstrując swoją kozackość. Do tego mają pełno żartów w rękawie i jeszcze więcej zdjęć w albumach a najwięcej mają ludowych ubrań w kufrach, w które ochoczo przebierają swoich gości. Nasze ziomy, pewnie dlatego, że z deczka upalone, chętnie poddały się wymogom sytuacji. Poprzebierani w kozackie storje, na wszystkie strony pozowali do zdjęć i filmików a uśmiechy nie schodziły z ich ujaranych oczu. Tylko Mc Raper jakiś jakby zamyślony był.
- Co Ci jest, stary? - zapytał go Tusior, kiedy po kozackim cyrku szli na ognisko.
- Zmęczony jestem.
- Na pewno?
- Tak naprawdę, to tyle tu ładnych dziewczyn, że nie wiem którą wybrać. Kilka zostawiłem jeszcze w Lublinie. Troche mi się w głowie już od tego pierdoli. Poza tym chciałbym rozdziewiczyć Przenajświętszą a mam na to tylko 2 noce. Chyba zbyt dużo zrzuciłem sobie na głowę.
- Dasz radę. Wiesz, że jakby co zawsze możesz na nas liczyć. - powiedział Tusior przyjacielsko poklepując kolegę z zespołu.
Ognisko naszej drużyny było typowym ogniskiem wyjazdowym: kupę wódy, dużo flirtu,  nowych znajomości, przeróżnych historyjek:
- Byłabyś świetnął żoną. Wymarzoną dla mnie. Mielibyśmy dużo dzieci. Nawet nie śmiałbym się, że chodzisz do kościoła. Sam bym czasem poszedł jakiegoś opłatka oszamać. Mówiłem CI, że masz śliczne oczy? - bajerował Tichon Przenajświętszą.
- Wiesz, gram wiele koncertów. Tydzień temu nagrywałem w studiu. Kiedyś puszcze Ci świetnego gitrarzystę. Młody zawodnik z USA. Żyd. A wogóle, to wiesz że korniki zachowują się według algorytmów? Tak, jestem programistą. Programuję.- dało się słyszeć głos Tusiora z innego końca podwórka.
- Ja? Studiuję psychologię. Doktorat robię. Nie to co Tichy. Filozofię. ha ha ha. Kretyn. Ja to mediami się zajmuję. Taaak. I gram na insturmentach etnicznych. - bełkotał gdzieś Moreira.
- Mogę polać, ale chłopaki mówią, że wylewam.  Zawsze się zastanwiałem, czy jeśli ma się rude włosy na głowie, to ma się też rude gdzie indziej? Jak to jest u Ciebie? Często się dotykasz?- badał MC Raper.
I tak nasi bogaterowie, chlejąc na umór i katując niewieście uszy prznieśli się do pokoju dziewcząt, gdzie dalej robili to samo, a następnie powolutku wykruszyli się do swoich łóżek. Jeszcze późno w nocy, co czujniejsze ucho słyszało zawodzące interpretacje piosenek Kaczmarskiego i Jefferson Airplane dobiegające z łóżka Moreiry i Tichego.


               ZWIEDZANIE

- Ładny ten Lwów. Wogóle zajebista wycieczka. Jak fajnie czasem zmienić plansze. Myślicie, że znajdziemy naszych? - zapytał Tusior wkładając kawałek pizzy z szynką i oliwami do swojej jamy ustnej.
- Ładny, ładny. Znajdziemy, czy nie, ważne że możemy zjeść śniadanie. Dobrze, że się odłączyliśmy, bo byśmy musieli słuchać tego ukraińskeigo pierdziucha, a tak jest pizzucha. - zafirstajlował Moreira.
- Jedzmy i idźmy się napić wódeczki gdzieś na ławce. Gdyby w Lublinie można było pić w miejscach publicznych, to ja nie bym nie chodził do knajp. - marzył MC.
- Panowie, widziałem wiele kibli, i ten w tej pizzeri wcale nie znajduje się w pierwszej setce. Słabo, ale lepiej niż u Iwana. - powiedział Tichy siadając wygodnie na krześle. - Zjedli? Chodźmy połazić.
- O!!! Targ. Kupie którejś ze swoich dziewczyn koszulkę. Dam tej na którą będzie pasowała. - powiedział MC i przyspieszył kroku w stronę soiska z pamiątkami.
- Kopciuszek.
- Myślicie, że uda mu się zordziewiczyć Przenjaświęszą?
- Qrwa, jak nie on to ja. Ktoryś da radę. - powiedział Tichy.
- Jaaaa.... Dawno już nie rzygałem tak jak wczoraj. - pochwailił się Moreira.
- WIdziałem jak biegłeś. Stare dobre czasy, co ziomuś? 
- A Ty za to chrapałeś, dziadu jebany. - zripostował Tichego jego długoletni druh.
- Pierdol się. 
- Ławka!!! Może się napijemy? 
- Ty Tusior zawsze czujny jesteś. MC, chodź na kielicha!!!
Szfędając się tak po mieście, oglądając muzea z zewnątrz i odgadując postacie na pomnikach, chłopcy ani się obejrzeli, jak podcięli się zdrowo i przyszła pora obiadowa. Na szczęście przyszedł też deszcz i z czystym sumieniem mogli się udać na posiłek. 
"Jemy tam gdzie wczoraj" odczytał Tichon smsa od reszty wycieczki. Ziomy udały się więc w wyznaczone miejsce. Restauracja byla w stylu Europejskim: samoobsługowa ekskluzywna stołówka, z duża ilością różnego  żarcia. 
- Ale się nawpiedalałem. Idziemy zobaczyć gdzie Twardowski pracował? Ej, wie ktoś gdzie tu jest Szkoła Lwowsko-Warszawska? - zapytał ogół Moreira.
- Hę? - dało się słyszeć wśród wycieczki.
- Uniwersytet - przyeszdł z pomocą Tichy.
- Tak, blisko, pójdziemy po obiedzie. - powiedziała Anga, jedna z nowo poznanych koleżanek, która okazała się studiować z byłą dziewczyną Tichona, przez co mieli z Tichym wiele wspólnych tematów. 
- Jaaaa, ale ładny budynek. Ciekawe gdzie jest wydział filozofii. 
- Albo informatyki - dodał Tusior. 
- Napijemy się? - zapytał MC.
Po kilku fotkach, nieudanej próbie znalezienia gabinetu Twardowskiego, ziomy udały się wraz z wycieczką na kawę na rynek.
- Na którą ta opera?
- Na 18.
- NIe ma chuja, ja idę. - zastrzegł Tichy. Tichon specjalnie przywiózł ze sobą marynarkę, by móc udać się do Lwowskiej opery.
- A nas wpuszczą? Zastanawiał się Tusior. 
- Wątpie. Ale spróbujcie. Mnie w zeszlym roku nie wpluśicli jak chciałam pozwiedzać, bo byłam źle ubrana.- powiedziała Anga.
Na szczęście świat się zmienia i nawet MC Raper mógł wejść do opery. Chłopcy wraz z dwiema koleżankami po raz kolejny zajęli strategiczne miejsca na 3 balkonie, tym razem po to, by móc pić wódeczke.
- Zajebista ta opera. 
- NIe wychylaj się, kurwa mać! - drżał Moreira o MC.
- Jaki spektakl grają?
- Cyrulik, czy jakoś tak.
- Cśśśś, zaczyna się. 
- Wow, ale wiolonczele zapierdalają - szepną Tusior do Tichona.
- Przechuje. 
- Bez wała.
Opera okazała się bardzo ciekawa. Podczas sepktaklu móżna było robić wiele rzeczy: popijać wódkę, drzemać, chodzić siusiu, w antraktach chodzić na szlugi, bądź przechadzać się korytarzami wyobrażając sobie siebie w XIX Rosji. Chłopcy byli wniebowzięci.
Po operze, połączeni z ekipą która nie dotarła do opery i która czas ów wykorzystała na upicie się, nasza wycieczka poszła na kolację. Po kolacji szybkie zakupy i czas powrotu do Iwana. Porwrót okazał się ciekawym przeżyciem. Taksóka pędziła w poprzek czasu, z głośnikow wydobywał się ukraiński psycho-pop, deszcz spływał po szybach. 
"Jak to jest, że we wszystkich tych biednych krajach taksówkarze to pojeby. Głośna muza i gaz do dechy. Jego polityka jazdy, to byle szybciej osiągnąć 90, nawet na zakrętach." Gdy tak Moreria oddawał się swoim myślom, taksówka dojechała na miejsce.
- To co, dziś pijemy i nas? - zaproponowali chłopcy wchodząc po schodach.
- Będziemy niedługo. - odpowiedziała reszta.   
- Ziom, zobaczmy co w TV. O kurwa, eurowizja!!!
- Oglądamy.
- Polej. 
- Gdzie MC?
- Głuszy Rudą.
- Obczaj jakia dupeczka. Kwintesencja.
- Można?
- Jasne, właście, siadajcie, rozgoście się.
- O, eurowizja. Kto reprezentuje Polskę?
- Nikt.
Po godzienie pokój zapełnił się ludźmi. Wódeczka się lała, muza leciała to z komórki, to z ukraińskiej telewizji. 
- Szkoda, że Przenajświętsza zaliczyła zgona, nie mam kogo głuszyć. - pożalił się Moreirze Tichon.
- Weź się za jakąś inną. Chociaż z drugiej strony to mi się np. nie chce. Uwaga, wstaje, może być widać mi członka przez bokserki - uprzedził żeńską część ekipy Moreira, po czym udał się do toalety.
- Gdzie Tusior? - zapytał MC
- Śpi. Źle się poczuł.Gdzie byłeś?
- Rozmawiałem. 
- Dało rade?
- To nie tak jak myślisz. Polej. - nakazał Tichemu MC, po czym miękko usadowił się obok na łóżku. 
Ludzie przychodzili, wychodzili, impreza trwała, ktoś tanczył, aż tu nagle:
- NIe będziecie mi robić z domu burdelu!!!! Gasić światło!!! Iść spać!!! Jutro porozmawiamy. - Wrzasną z dołu Iwan.
- Qrwa, gotów nas pozabijać. Co mu odjebało. Wczoraj był normalny. Idźcie już do siebie - zakończył party Tichy.
- Kozacka swołocz. - bąknął Moreira.

CZ IV POWRÓT

- Chrapałeś chuju. Zganiasz na mnie, a to Ty chrapiesz. Qrwa. 
- Pierdol się. 
- Sam się pierdol
Przywitali się po przebudzeniu chłopcy, po czym Tichon udał się od pokoju obok, zobaczyć czy Tusior i MC są tam gdzie być powinni.
- Czego? - spytał uprzejmie Tusior.
- Yyyy... Nic... Tak tylko..... - odpowiedział Tichon
- To wypierdalaj - pożegnał kolegę Tusior.
Po 30 minutach ziomy już obudzeni na całego postanowili rozpocząć swój powrót od wódeczki. Nim się obejrzeli, już byli podcięci, czyli wrócili do stanu sprzed kilku godzin. Po uregulowaniu należności u Iwana i przeproszeniu za robienie z jego kwadratu burdelu, ekipa udała się do Lwowa.
 - Kurcze, naprawdę mielibyśmy ładne dzieci. Szkoda, że się wczoraj tak upiłaś. Wiesz, poszukuję żony, która zapewniłaby mi spokój. - katował przy śniadaniu Przenajświętszą pijany Tichy  w jednej z Lwowskich kawiarenek.
- Co dalej robimy?
- Mamy 1.5 godziny do busa na dworzec. Może usiądziemy pod operą i napijemy się wódki.
- Dobra.
- Szkoda, że nie zostajecie do poniedziałku. - zamarudziła Przenajświętsza. - Musimy się spotkać w Lublinie,
- Ja nie będe się z Tobą spotykał przez najbliższy miesiąc - obiecał MC. 
"Ciekawe co go ugryzło" zastanawiał się Tichon. 
Po gorącyh pożegnaniach, nasi bohaterowie i ich dwie nowe koleżanki - Pusia i Karo - udali się na dworzec. Dworzec ich nie zawiódł: duża pokomunistyczna wiata z kiblami wymagającymi od klienta umiejętności z Wielkiej Krokwii. 
- Jamajkaaaaa... - zawył Mc. - polej bo zaraz przyjedzie. 
- Ja nie pomniuuuuu.- odwył Moreira. - Po sraniu w takich warunkach czuje się zgwałcony.
- Ja tobie zagrajuuu.... Pamiętam, jak kiedyś, nad jeziorem, naszej koleżance wpadł porfel do kibla.- wspomniał Tichy.
- Komórka w kibliu? Normalka. - powiedziała Pusia.
- Portfel, nie komórka.
- Aha.
- Przyjechał.
- Jak ty harno tancujuuuuuu..... Tusior, twoja kolej. 
- Czuje, że rano będe miał czerwone stolce po tej żórawinówce. Dziewczyny zrobić Wam warkocz? - spytał nonszalancko Tusior.
- Jamajkaaaaa.... - zaśpiewali zgodnie MC i Tichy odkęrcając następną wódkę.
- Wiesz stary, ja naprawde bym chciał, żeby Przenajświętsza byla Twoją żoną. - powiedział MC. 
- Dzięki ziom. Ale jak chcesz to Ci ją odstąpie. Kumple są ważniejsi niż dupeczki. - bełkotal Tichon- Chociaż wiem, że ona bardziej na Ciebie leci niż na mnie.
- Ehhhh. - westchnąl MC.
Podczas gdy chłopcy przyjacielsko sobie gawędzili autokar przemienił się w jeden wielki karton fajek. Ukraińcy robili rzeczy o jakich Adam Słodowy nawet nie śnił.
- O, granica. Szybko.
- Prosze wysiąć i zabrać bagaże - usłyszeli nasi turyści, gdy autokar dotłukł się do polskiej bramki.
- Kurwa. Że też te chuje zabierają im te szlugi. Przecież to też są Europejczycy. Mają prawo żyć. Co to ma być ta Unia. Jakaś jebana twierdza? - groźnie dyskutował Moreira troche to do Tichona, troche do siebie.
- Jebany chuj, powiedział żebym tyle nie pił. Moje życie, mój problem. Kutas. 
- O co CI chodzi MC?
- Celnik powiedział żebym tyle nie pił.
-Hahahahaha
- Dobra, jedziemy dalej. Pijemy? 
- Nie ma zapojki.
- Woda jest - powiedziała Karo.
 - Ja wodą nie zapijam.
- Ja też nie. 
- Kurwa to napiękniejsza podróż jaką przeżyłem. Zostanę przemytnikiem. Celnik mi powiedział.... Ide spać.....- zakończył MC.
I tak autokar dotarl do Lublina. Po drodze przypomniała o sobie biologia w swoim gorszym wydaniu: Moreria mało się nie zsikał i pod groźbą zabicia kierwcy nakazał mu zatrzymanie autobusu, zaś Tichy mało co nie zwymiotował. Na szczęście chłopcy nie z jednego pieca chleb jedli i bezpiecznie dostarli na Miliardalatświetlnych 15. Tam ze swoimi nowymi koleżankami zapalili joinciaka, zjedli pizze, napili się yerby i pożegnali się, by rano rozpocząć nowy tydzień.

KONIEC