II Lubelski Slam Poetycki czyli "jaaaa... jak na zachodzie"


Nie wiem dlaczego akurat to był drugi slam, podobnie jak nie wiem dlaczego pierwszy, z którego recenzja pojawiła się już na naszych stronach był pierwszym skoro przedtem byłem już na co najmniej trzech, widać nie ma co liczyć na liczebniki. Tak czy siak byliśmy: Kabaret Cafe, prowadzenie prowadzący, znamienici uczestnicy z całego kraju, Miasto Poezji i my. 
Zaczęło się gdy się skończyło. Roko wyprowadził nas z kazamatów i czeluści prosto na Grodzką i JEBUDU! Jakaś pretensjonalna histeryczka roztrzaskała tuż przed nami szklankę po browarze o średniowieczny bruk głównej ulicy lubelskiej starówki. Miało być dramatycznie ale pacjentce wypadł przy okazji telefon i musiała się po niego wrócić z mało bystrym wyrazem twarzy w efekcie. Obraz za winklem był niemożliwy. Tłumek ludzi przed knajpą, wszyscy łoją browara i piłują japy, muza galopuje w górę do miasta i w dół do zamku jak szalona, z knajpy słychać wrzaski, o kurwa...normalnie jak w Europie pomyślałem. Powaga jeszcze czegoś takiego nie widziałem w naszym mieście, normalnie wolność, to nie może tak być! To się nie może dobrze skończyć, bankowo psy przyjadą - gadałem podniecony - chodźmy do środka. Jak wspomniałem było po konkursie już. Dobry był. Parę naprawdę niezłych kawałków, znane lubelskie mordy i przyjezdne nazwiska, siedem stówek nagrody. Oczywiście wygrał MC Raper zestawem erotyków kierowanym do swoich kobiet pokonując wszystkich już w pierwszej rundzie. Do rundy pocieszenia przeszedł MC Homer i jakiś zdolny dandys z Grudziądza. Głos Tichego przeważył szalę na rzecz Homera i mogliśmy świętować lokalny sukces ale po chwili reszta obecnych również oddała głosy i wszystko się spierdoliło w imię obiektywności. Ale to już było. Teraz wchodziliśmy w przestrzeń odchyloną siłą naszej wzbogaconej tetrahydrokanabinolem percepcji i było naprawdę dobrze. Tichy ma długi krok więc wylądował od razu pod barem a ja przekroczywszy próg o metr, wpadłem w muzyczny kisiel bandu, który przygrywał całemu wydarzeniu - Sekcja Nadęta czy coś w ten deseń. Jaaa ale mi siadło, normalnie odjechałem, czysty progres - mamrotałem pod nosem - czysty progres - nie do końca wiedząc co to jest progres. Nie ruszałem się z miejsca. Obok mnie co chwilę trzaskały drzwi i jak się okazało to właściciel knajpy z anielską cierpliwością i uśmiechem na twarzy zamykał je za każdym przechodzącym (musiał bo jak wiadomo poeci nie zwykli zamykać uprzednio wywarzonych wrót). Ta knajpa to dobry kandydat na zastępstwo po zejściu A16 - pomyślałem urzeczony tolerancyjnością szefa. No i wtedy stało się dobre w chuj: MC Homer dojebał psychorap do tego progresu, zespalając wszystko w progresywny psychorap i rozwalił wszystkich. Sie podobało sie. No a później umarłem po prostu: Bójka była! Rozróba na slamie! Ja pierdolę myślałem, że spłynę po prostu. Jakiś wątły gówniarz, zapewne na skutek inhalacji gazem z zapalniczki, poczuł się jak w domu i założył przeszczepy na stół tuż pod nos starszego człowieka przebywającego w towarzystwie zbliżonych do niego wiekiem dam. Starszy człowiek protestował kulturalnie a bez skutku więc ostatecznie oblał nogi szczyla browarem czy czymś na co ten jak nie zaczął kwilić: trzymajcie mnie! - krzyczał - trzymajcie bo się zesrałem - czy coś w tym tonie. Było trochę pertraktacji ale ostatecznie starszy człowiek przywiedziony do rozpaczy kołatną młodego w papę (bardzo nie chciał jak później tłumaczył) i kogucika trzeba było wyprowadzić. Stałem półtora metra obok całego zajścia i bawiłem się okrutnie. 
Tak się wykruszało i wykruszało stopniowo, aż ostali się tylko, kto? Lwowiaki same czyli ja, Tichy, McRaper i sikorki. W takim składzie udaliśmy się na Miliardalatświetlnych15 bo tam było to co chcemy żeby było zawsze, niedrogo i w dużych ilościach. Sikorki świergoliły, makaron oplatał ich uszy a ja kręciłem jednego za drugim z lubością. Tichon wiersze pisał: "Ważne żeby pamiętać kiedy się zapomniało; absolutna plamka na oku absolutu, rozumiesz Święta?". Chciałem dać pierwszy w życiu autograf z okazji mojej publikacji w najważniejszym polskim piśmie literackim ale Tichy to dyslektyk więc na Miliardalatświetlnych nie sposób znaleźć długopisu. Reszta to standard w sumie.
Dobry Slam. Zatarł złe wrażenia po poprzednim, przyciągną do Lublina znanych i lubianych (jaki malutki ten Jaś Kapela, kieszonkowy poeta normalnie), na chwilę chociaż otworzył horyzont wolności oddając około-szesnastowieczną, ulicę w serca młodych (straż miejska była ale się zmyła odziwo) wyrywając ją śpiącej w blokach miałkości. Spotkaliśmy naszych ulubionych (to wręcz niesamowite ale wszyscy tam byli chociaż na sekundę: Czicz, Czong, Szef niechspoczywojącegowspokoju A16 objawił się w dwóch osobach i niegdysiejsi podwładni jego przechodzili, Lwowskie Sikorki, Ania z Zielonego Wzgórza i E-ziom oraz wielu wielu innych)...no i zbomboliliśmy się w kit dobrze, zachowując stuprocentowy bilans udanych zbomboleń.
Cziczu dziękówka za bakłażana.