Jeziora


Lato skwierczy, paruje, szumi, grzmi, świergoli i buzuje; lato w Polsce, wymarzone lato Moreiry, które ostanio mi szwakowało i rozczarowywało chyba w końcu rozbłyśnie. Rower to najlepszy wymyślony środek transportu a my lubimy jak nas się transportuje, lubimy być ludźmi drogi. Większość ścieżek w regionie zjeździliśmy już do cna ale są takie, na które się nie wraca, lecz do których się wraca. Dobrze wraca się do Jezior. Jeziora nasze to arkadia, Jeziora to Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie położone na obszarze 1315 km2, około 40 km na północny wschód od Lublina. Jak się dowiedziałem z Wikipedii jest to największy w Polsce zespół łąkowy. Nie znaczy to, że tam tylko nuda po horyzont. Znaczy to, że pełno tam większych i mniejszych łąk o nieregularnych kształtach, dzielonych jeziorami, stawami, lasami i zagajnikami, dużo jest bagien, rozmaite kanały i rowy, drogi i bezdroża.
Wszystko to o tyle piękne, że rok w rok, co raz trudniej odnaleźć w przyrodzie takie nieregularności, bo racjonalizacja
rolnictwa, ujednolica nam krajobrazy jak Polska długa i szeroka. Na Jeziorach tego nie ma i od razu rzuca się to w oczy z resztą. Rzuca się w nozdrza inne powietrze, inaczej oddychająca roślinność i robale cykające, latające, pełzające. Na ludzi tamtejszych ma to wpływ niewąski bo wyglądają twardo, tak samo jak dwadzieścia lat temu ale domy mają już inne za to i widać, że źle im nie jest - to bardzo dobrze a nazywa się to "Polesia Czar". Jezior jest na Jeziorach 68. To dużo biorąc pod uwagę, że odwiedzam te tereny od jakichś piętnastu lat a widziałem z tych jezior może 12. Dlatego tak wyszło, ponieważ jeździ się głównie nad zbiorniki o charakterze rekreacyjnym natomiast ogromna ilość jezior Poleskich są to stare i zarastające powoli akweny. Wiele z nich objętych jest w związku z tym ochroną parku narodowego i parków krojobrazowych - moim wielkim marzeniem jest zwiedzenie właśnie tych partii pojezierza, muszą
być fascynujące ale taką wyprawę trzeba by dobrze zaplanować i czasu trzeba. Rekreacja to zupełnie inna bajka. Niemożliwe rzeczy się tam wyprawiało za gówniarza a i teraz by poszalał. Jest trochę komerchy ale bez przesady i w takim wymiarze jest ona niewątpliwie częścią tamtejszego folkloru. Nie odżałowane jest tylko drogie naszym sercom jezioro Zagłębocze, które wpadło w łapy jakiejś świni, która przerobiła jeden brzeg na Las Vegas jebaną dyskotekę, która jest mekką Lubelskich chamów i to tych najbardziej chamskich chamów ze swoimi chujowymi dupami i chujowymi samochodami i chujowymi zwyczajami. Szkoda Zagłębocza ale jak na tygodniu pojechać i przymknąć trochę oko to widać znaki dobrych lat. Innym ulubionym naszym jest Piaseczno. No tam to ślicznie jest od lat. Przybywają nowe budy ale z wolna. Los większości tych jezior jest nieuniknony ale może upłynie jeszcze trochę wody w Wieprzu zanim się spieprzy to wszystko.
Tym razem ani Zagłębocze ani Piacho nie były naszym celem. Celem było krasne Krasne
oraz Łukcze, Rogóżno i Dratów. O 8.13 wyruszylimy z pod Zamku a o 11.30 bylimy nad Krasnym. Po drodze piękne widoki, z których najciekawsze w Zawieprzycach czyli ruinach starego zamku w połowie drogi między Lbnem
a Łęczną. Pogoda cud bombeczka, sielanka, owieczki, kozy, wiejski sklep. Pobocznymi asfaltówkami dojeżdża się do Jezior co szybko znać po wspomnianych zapachach i zmianie krajobrazu. Tutaj trochę szutrów, piasków, żwirów, po których nie lekko się jedzie bo na około paruje wszystko mocno i dusznawo i gorąco jest. Na szczęście nad Krasne wypadliśmy dosyć nagle i od razu zaczęliśmy korzystać z jego uroków a jest wspaniałe. Łagodne zejście do krystalicznej wody, żadnego mułu, w kit dobrze jajka pościskane siodełkiem odmoczyć. Jakieś śniadanko, jakiś browarek i znowu do wody i na brzeg co by się opalić i orzeźwić. Piwko nie szkodzi bo zaraz wyparowuje, jak to się mówi więc po odpoczynku można jechać dalej. Nogi trzeba rozgrzać od nowa ale na szczęści Łukcze jest o jakieś 15 minut drogi. Łukcze wspaniałe. Nie rzuca się w oczy na mapie ani z drogi, jest pozornie niepozorne ale na miejscu bombeczka. Zupełnie inny brzeg niż nad Krasnym. Ostre zejście i trzy, cztery metry od brzegu traci się już grunt. Woda ma
inny kolor bo jezioro wyraźnie dziksze, ma rozbudowaną linię brzegową. Ośrodek, na który trafiliśmy uroczo rodzinny ale dałoby radę z dobrymi ziomami parę dni spędzić, lolka zapalić na werandzie domku. Popływali i jadą dalej. Kilkanaście minut i jesteśmy nad Rogóżnem. To jeziorko z jednym tylko ośrodkiem, który przeznaczony jest dla rodzin górniczych z pobliskiej Bogdanki. Od lat się nie zmienia, od lat mi się nie za bardzo podoba ale jak
sobie uświadomić o co kaman to ma urok. Chodzi mianowicie o to żeby Ci górnicy faktycznie tam wypoczywali więc są różne zakazy i nakazy zniechęcające typowych turystów-pożeraczy. Zjedliśmy horror szoł rybkę - niewątpliwie najlepsza kuchnia właśnie nad Rogóżnem nam się przytrafiła - Moreira popływał, Tichon poleżał, piękny wyluz. Tam też przy obiedzie (godzina 14 z groszami) podsłuchaliśmy sobie o Dratowie, które zwróciło też naszą uwagę swoimi rozmiarami na mapie. Tichon wymyślił taką trasę, że Dratów jak raz był nam po drodze powrotnej. Na bardzo dobrze nam i innym bywalcom Jezior stacji benzynowej nabyliśmy w końcu pierwszego Pałerejdziaka, który jest ulubionym napojem nas obu i ruszyliśmy w powrót. Dratów okazał się rozległym zbiornikiem bez jakiego kolwiek potencjału rekreacyjnego ale popatrzyliśmy sobie, ładnie było, ruszyliśmy w dom.
Ale, ale - dało znać o sobie poważne już zmęczenie i niemiłosierny upał parujący z okalających łąk. Zacząłem się grzać mocno i doświadczać kryzysu. Ratowaliśmy się postojami w sklepikach, które oferowały napoje z lodówki (dużo tego wytrąbiliśmy i na głowy sporo wylaliśmy) i folkową atmosferę. Odwiedziliśmy zapomniane miejsce kaźni i pedałowaliśmy dalej do domu, choć w kierunku na Świdnik. Wiatr jebany nas wykańczał, prosto w twarz. Równie dobrze mogliśmy jechać z odważnikami na kostkach. Ciężka, ciężka praca a entuzjazmu brak bo to powrót przecież. Doczołgaliśmy się jakoś do Lbna, trasą zacną z resztą bo omijającą mainstreamowy szlak pełen pędzących złomem gówniarzy, i zrobiliśmy jeszcze po Pałerejdziaku i padliśmy na ryj na Miliardalatświatlnych. Oj jak bolało wszystko w kit. Obaj drgawki mieliśmy od słońca i ze zmęczenia, obaj nie mogliśmy oczu utrzymać otwartych. To była bardzo dobra wyprawa. Wiemy, że stać nas na wiele i wykorzystamy to jeśli tylko sprzęt nie zawiedzie bo co raz to ciężej stękają te nasze bajki. Boli mnie wszystko, jutro będzie bardziej boleć ale dobrze mi w sercu strasznie.