BATON, I

Łysy stawiał krok za krokiem bez zastanowienia patrząc tylko na czubki butów, raz jeden, raz drugi. Myślał o czymś ale zawsze od razu zapominał o czym gdyby go spytać. Trudno go było z resztą spytać bo chodził w zabójczym tempie i nie lubił się zatrzymywać. Dostawał mandaty za to bo wyróżniał się w tłumie posturą i psy zawsze go wyhaczały jak przechodził na czerwonym i w miejscach nie dozwolonych. Srał oczywiście na te kary, przyjmował mandat bez słowa i naginał przed siebie. Łysy jak gdzieś szedł to zawsze miał cel, to znaczy nie uznawał spacerów bo nic z nich nie wynikało: i tak zawsze zapominał o czym myślał idąc przez miasto, sporty raczej ostrzejsze go bawiły a dotlenić to się można w górach czy na łące jakieś ale nie w środku jebanego, szumiącego mrowiska. Skręcił do parku ale żeby przejść musiał przecisnąć się między murem a zaparkowanym na chodniku wielkim Audi. Wyciągną z kieszeni klucze do mieszkania i z marszu przeciągną jednym po całej długości maszyny. Zawył oczywiście alarm ale nie wywarł większego wrażenia na śpieszącym się gdzieś wyraźnie Łysym. Postawny był ale nie to, że kark. Naturalnie atletyczny był po prostu. Zbiegł ze schodów i skręcił w alejkę, która łączyła się z inną a ta z inną i z następną, która prowadziła do wyjścia na przeciwległym końcu starego parku. Waliło jak w kurniku i zbutwiałymi liśćmi. Trochę zieleni już było na drzewach i trawnikach ale nieśmiało tak. Łysy śpieszył się do zioma więc z deczka był zaaferowany ale szybko wychwycił agresywny ton drżący w powietrzu. Miał gość zawsze czuja do elektrycznych sytuacji.
Były cztery osoby i ujadający pies, z tych z wielką głową i szczęką. Dwoje młodych, typ koło pięćdziesiątki z tym psem na smyczy i jakaś kobieta parę kroków od reszty oddalona. Pies warczał na krótko ściągnięty. Łysy przechodził o jakieś dziesięć metrów od akcji i słyszał: - Na co gówniarzu się patrzysz? Wypierdalać oboje stąd!.
- Sam wypierdalaj człowieku, nie jestem twoim kolegą żebyś do mnie mordę pruł - mówił dosyć spokojnie młodszy - Będę siedział jak mi się podoba i śmiał się jak mi się podoba człeniu.
Gówniarze mieli pewnie po dziewiętnaście lat znaczy nie byli tacy gówniarze. Dziewczyna ładna, Łysy zauważył od razu, stałą obok koleszki, za sobą mieli ławkę a przed sobą zapienionego typa z psem mordercą.
- Z szacunkiem do starszego smrodzie - krzyczała wtrącając się kobieta - na ławkach się siedzi normalnie a nie drze mordę i tańczy.
Nikt nie przechodził bliżej ale kilkoro oddalonych ludzi odwracało się słysząc krzyki i szczekanie.
- Pan puści psa - chlapnęła baba.
- Sama się puść idiotko - powiedział głośno Łysy skręcając w kierunku sceny.
Dopiero w tej chwili wszyscy go zauważyli odwracając głowy. Facet z psem poczerwieniał strasznie. Widać, że to typ co nie znosi sprzeciwu, burak, spory burak, pewnie ze 100 kilo. Kobieta cofnęła się najpierw o krok, drugi, trzeci i odeszła bardzo po cichu, oglądając się przez ramię.
- Jebany smrodzie - wycedził burak krusząc zęby.
Łysy był już całkiem blisko podchodząc tak żeby facet znalazł się pomiędzy nim a dzieciakami, w równej od wszystkich odległości. Pies już szalał czując osaczenie.
- Bujaj stąd gościu. Masz gorszy dzień to bujaj nie rób cyrku. Matki z dziećmi spacerują tutaj.
- Gnój - syknął czerwony typ. Zaraz syknęły też psie pazury o asfalt. Łysy wycofał prawą nogę przyjmując pozycję do walki i sięgnął do tylnej kieszeni ale kundel skoczył i wbił mu pysk w brzuch. Miał zapięty parciany kaganiec więc ukąsił Łysego płytko ale powalił go impetem na ziemię i rzucił się do twarzy. Łysy trzymał kwadratowy łeb na wyciągniętych rękach ale zdarł przez to kaganiec przez co zrobiło się dosyć niewesoło. Z głuchym tąpnięciem i skowytem rzuciło nagle psa na bok. Dziewczyna przeskoczyła nad Łysym i stanęła pomiędzy nim a pitbullem, który przez chwilę zdezorientowany szykował się do ataku obchodząc ich z lewej strony. Zaraz kundel zauważył, że jego pan dostał podobnego trepa w kichy od koleżki, którego chciał przepędzić z ławki. Duży facet cofnął się i go wyraźnie przytkało ale raczej nie zamierzał odpuścić a młody stracił już moment zaskoczenia i nie wiedział co ma robić. Pies rzucił się w obronie pana ale mijając laskę dostał w pysk czubem glana i znowu ze skowytem odleciał na bok. Męciu natarł na młodego a ten obrócił się na wykrocznej nodze i prawą piętą wbił się mocno w wątrobę świni. Typ był rozpędzony więc nie zatrzymał się tylko padł do przodu na chłopaka i na glebę. Było już cały siny na ryju i musiało go okrutnie zdusić ale oparł młodemu przedramiona na szyi i dusił go samym ciężarem ciała. Młody słyszał jak facet stęka próbując odzyskać oddech, zaplótł nogi wokoło jego pleców i zaczął na przemian napieprzać łokciami ale tracił w ten sposób dużo sił i szybko zrobiło mu się ciemno przed oczami. Łysy zdjął ciężar z chłopaka najcięższym kopnięciem jakie miał, trafiając goleniem w skroń świni. Typ opadł bezwładnie na bok. Z prawego łuku brwiowego leciało dużo krwi ale zaskoczył mu już oddech i nie stracił przytomności. Schował twarz w dłoniach i charczał. Dziewczyna szachowała w tym czasie psa, któremu instynkt nie pozwalał odpuścić ale zwierzak poczuł już respekt do czarnych wysokich butów i trzymał się na dwa metry. Łysy wyskoczył zza ramienia dziewczyny i kundel dostał po oczach gazem żelowym. Dwa razy dostał a gaz zostawił dwie pręgi na białym łbie na kształt iksa.
Była gdzieś jedenasta przed południem. Trójka cały czas zdawała sobie sprawę, że co raz więcej ludzi przystaje i patrzy się na sytuację. Ktoś już na bank zadzwonił po psy. Popatrzyli po sobie i skinęli głowami. Trzeba było wyjść z parku. Nie uciekali tylko odeszli równym, bardzo spiętym od adrenaliny krokiem. Oddalili się bardziej niż uciekli.