Klasyk

kosmik świdnik

Tusior wczoraj taką niespodziankę wymyślił żebyśmy do Świdnika pojechali a mi w to mi graj bo mam do wypróbowania nowy sprzęt - Kelly's Scarpe - moja nowa rakieta, pierwszy od ośmiu lat rower, masa. Nie bez sentymentu żegnam się z zieloną Deltą ale umówmy się: stalowa rama, prowizoryczny amortyzator, źle spasowany support, starte i rozregulowane hamulce i złamana manetka tylnej przerzutki - Delta musi pójść na emeryturę i po wyremontowaniu będzie dobrze, rekreacyjnie służyć starszym członkom mojej rodziny. Osiem lat to kawał historii i ten rower spisywał się rewelacyjnie ale przyszło nowe. Najpierw u Tusiora w Filii sprawdziliśmy sprzęt i heja w drogę. Keli wyrywa jak diabeł. Różnica jest ogromna. Po pierwsze czuję jak przyspieszam i mogę przyspieszać długo i płynnie bo przerzutki chodzą jak automatyczna skrzynia biegów. Po drugie zupełnie inna pozycja przez wysoką w porównaniu z Deltą kierownicę - trochę dziwnie się czuję, jakbym miał siodełko a nisko ale przyzwyczaję się. Trzecia rzecz to amortyzacja- po raz pierwszy mam działającą amortyzację ale paradoksalnie moją ulubioną zaletą tejże jest możliwość jej zablokowania tzn. na równym asfalcie blokuję i cała siła idzie w przyspieszenie zamiast w ziemię, bomba. Licznik jako zabawkę też sobie sprawiłem a nigdy nie miałem, co posłuży dobrze dokumentacji naszych wypraw CBC, także nic tylko pocinać. Zadaliśmy szyku przez miasto aż do Mełgiewskiej i tu Tusior popisał się nie lada pokazując mi zupełnie dotychczas nieznany objazd wkoło byłej walcowni Ursus - będę go wykorzystywać, objazd znaczy nie Tusiora.
A właśnie: Tusior kolaż jest jak należy. Na początku jego kosmiczny kask budzi mieszane uczucia ale po chwili widać, że ten gość na prawdę lubi jeździć na rowerze, a do tego trzyma tempo także w ogóle gites. Świdnik niby milion razy widziałem wzdłuż i wszerz ale Tusior zaskakuje po raz drugi. No w takie dziwne osiedle wjechaliśmy, że masakra. Czekając aż mój towarzysz załatwi sprawę obejrzałem sobie otoczenie i szok lekkawy - identyczne blokowiska widziałem już w Holandii gdy byłem w tyk kraju mądrych ludzi jakieś sześć czy siedem lat temu. Normalnie identyczne budynki i uliczki. Osiedle wybudowane na polu, to widać od razu bo budowniczy mogli sobie robić co chcieli i totalnie wszystko ukształtować. Wszystko cacuszko. Ale, ale...szprajem na ścianach popisane napisy są. Dopiero co nie dawno z Tichonem gadałem, że ciekawe czy głupio jest tym co dwadzieścia i więcej lat temu śpiewali No Future a teraz widzą jak wszystko niemal zmieniło się na lepsze i sami korzystają z wygód nowoczesności a tu co widzę - na ścianie nowiutkiej, bielutkiej NO FUTURE namazane.
A najlepsze jest to, że jak stanąć pod odpowiednim kątem to w oddali widać górujące obok kosmicznego osiedla wieżowce z płyty. Kontrast jest oczywisty, tak estetyczny jak i ekonomiczny, czasowy po prostu a tu namazane NO FUTURE. Jeśli wtedy było noł fjuczer a teraz jest to fjuczer i jest gites to za dwadzieścia lat powinno być mega dobrze. Z powrotem pokazałem Tusiorowi moją standardową trasę ze Świdnika i wróciliśmy do stolicy. Na wuzetce, koło makro sytuacja idealna żeby zobaczyć jak się Keli w sprincie sprawuje. 50,5 km/h pocisnąłem ale górka to nie zbyt stroma także da radę jeszcze dużo więcej w przyszłości, gdzieś zrobić. Jeszcze jakąś próbę w terenie muszę zaaranżować zanim w pełni odnotuję udany zakup ale nie przewiduję niespodzianek - sztosik rower.

Muzyka przez duże Miles

Będzie ze dwa lat od kiedy kupiłem sobie ostatnią płytę Milesa. Można, a nawet trzeba sobie pozwolić na spokojne podejście do tematu kupowania albumów tego koleżki - jest ich dużo, każdy inny a do tego partiami prezentują różne style w ewolucji jazzu i samego artysty tak, że gdyby chciało się ogarnąć wszystko na raz to więcej by się straciło niż nauczyło. Osobiście przyjąłem taki system, że kupowałem po jednej płycie z każdego etapu twórczości Davisa od kwintetu Parkera aż po pośmiertną, hiphopową "Doo Bop". Następnie rozwijałem i wciąż powoli rozwijam kolekcję w tych kierunkach, które pasowały mi najbardziej. Zajebistym przewodnikiem w tej kwestii jest autobiografia Milesa albo wikipedia bo inaczej traci się trochę hajsu na płyty, których się później nie słucha: osobiście nie przepadam za okresem od Bitches Brew do początku lat 80tych a wydałem na trzy czy cztery płyty z tego czasu i tylko się kurzą na pułce. No więc czarną dziurą na tejże pułce ziało miejsce na coś z czasów drugiego kwintetu Davisa z lat 1964-1968 i było to karygodne bo ten band to oprócz Milesa: Wayne Shorter - sax, Ron Carter - bass, Herbie Hancock - piano, Tony Williams - drums, czyli najlepsza sekcja rytmiczna w historii jazzu plus Shorter, klasa sama w sobie. No i ja nie miałem nic od nich, aż do wczoraj gdy znudzony wakacyjnym zblazowaniem szarpnąłem się do Empiku i nabyłem. Co ciekawe nabyłem płytę, którą miałem już w ręku nie raz i zawsze jakoś odkładałem nie zastanawiając się nawet nad kupnem: My Funny Valentine, Miles Davis in Concert. Nie wiem dlaczego nigdy nie przyciągnęła mojej uwagi na dłużej i trochę wstyd mi się zrobiło jak spojrzałem na tytuły utworów:
1. My Funny Valentine
2. All Of You
3. Stella By Starlight
4. All Blues
5. I Thought About You
Wszystkie cuksy na jednej płycie i to w dodatku koncert. No i powód też jaśniejszy się stał, że jej nie mam jeszcze - każdy z tych kawałków mam na innych płytach już i w całej swojej ignorancji pomijałem przez to, owo wydawnictwo - co za błąd. Koncerty Milesa są nie do wyjebania absolutnie. Dotychczas rozsłuchiwałem się w "Miles Davis In Person Friday And Saturday Nights At The Blackhawk", którą nabyłem jakieś trzy lata temu oraz "European tour '56". Ale wracając do albumu: na płycie brak niestety Shortera ale w jego zastępstwie George Coleman - niemniej silna marka. No i zaczyna się i z gruntu zwala z nóg. To, My Funny Valentine chciałbym mieć na singlu. 15 minut opowieści totalnie absorbuje słuch. All Of You - to już trzecia wersja tego utworu jaką dysponuję. Jest to popis Milesa w temacie trąbki z tłumikiem, "z mute'owanej" trąbki i co ciekawe najlepsza z tych trzech wersja znajduje się na taniej składance, którą kupiłem na początku mojej przygody z jazzem i nie mam pojęcia czy wyszła też na jakimś oficjalnym wydawnictwie. Stella By Starlight, I Thought About You - trzeba usłyszeć po prostu bo nie bardzo potrafię opisać ten typ wrażeń akustyczno-estetycznych, przynajmniej tych doznanych na trzeźwo bo inaczej to luzik. All Blues - oczywiście nie sposób przeskoczyć oryginału i właściwie nigdy nie widziałem powodu, dla którego można chcieć próbować. Słyszałem już wcześniej różne interpretacje All Bluesa w wykonaniu Davisa i nie przypadły mi nigdy do gustu ale na tej płycie jest inaczej, jest bombowo. No magiczny album po prostu. Z wyjątkiem All Bluesa (8:54) wszystkie kawałki trwają powyżej dziesięciu minut i wspaniale się ich słucha, każdego jak odrębnej opowieści. Polecam.
Poniżej, jeszcze inne All Of You w wersji z Shorterem:

psychologię też bardzo się ceni na JZD

W radiowej Trójce, pani psycholog w audycji dającej świetne rady, powiedziała:

Stres jest ważny. Od dawna służył człowiekowi ratując mu życie. Na przykład człowiek stawał na przeciw tygrysa, stres powodował wydzielanie adrenaliny i pozwalał mu uciec albo tego tygrysa zabić i zjeść.

Ja tygrysa najbardziej lubię w pieczarkach i z żurawiną, mniam.

O cO choDzi w LBn?

Wyluz, jest wyluz jest impreza - gdzie? - w Behemot Cafe. Wiadomo było już dawno, że to będzie najlepsza letnia miejscówka w mieście. Pasuje do niego idealnie bo miejsce, w którym się znajduje zna każdy i wszyscy wiele lat czekali na jego wskrzeszenie. Kiedy jeszcze chodziłem do podstawówki pobliskiej nr. 18 to na Muszli naziole bili się z brudasami, żule nocowali, gówniarze (w tym ja) chodzili na wagary i tylko od czasu do czasu jakieś ludowe kapele robiły tam wykony które nikogo nie bawiły. Żałosne miejsce to było nasza Muszla. No ale od paru lat działa co raz lepiej kulturalnie a od jakiegoś czasu też rozrywkowo. Nisza na ten typ rozrywki ziała czarną dziurą na mapie naszego miasta. Dziura ta znajdowała się pomiędzy poszczególnymi lokalami, które realizowały szczątki misji każdy na własną rękę i każdy dobrze na swój sposób. Na wakacje te lokale zawieszają lub mocno ograniczają działalność i gdzie spotykają się wtedy ich bywalcy? W Behemocie właśnie jak się okazało. Ten Klub zintegrował środowisko, które niemal naturalnie do siebie lgnie ale nie miało dotychczas miejsca na tyle wypośrodkowanego żeby wszystkich odpowiednich zadowolić. Umówmy się, że latem to zadanie jest łatwiejsze bo ludzie są bardziej ugodowi i tolerancyjni w poszukiwaniu straconego jesienią, zimą i wiosną czasu wyluzu. No więc i my tam wczoraj byliśmy i przeżyliśmy szok, który udzielał się wszystkim na około niewątpliwie: Wszyscy tu są! Znajomi z różnych parafii, których gdzieś tam co jakiś czas się spotyka, troszkę gada, czasem lolka się nawet przypadkiem spali, ludzie z lat szkoły jednej, drugiej, trzeciej, knajpy tej czy tej. Całkiem gites jest jak się okazuje, że oni znają się też między sobą i wtedy nagle stoisz w towarzystwie dwojga ludzi których znasz z innych zupełnie sytuacji i lubicie się i oni się też znają o czym nie wiedziałeś i też się lubią i koło się zamyka. To mega dobre zjawisko gdy okazuje się po prostu i bardzo namacalnie, że jest jakiś paradygmat charakterologiczny, o którego istnieniu nie miałeś pojęcia a w ramach, którego ludzie operują towarzysko. No więc idę do kibla i tam w kolejce gadam sobie z siostrą kolegi, który wyjechał więc jest o czym gadać. Podbija ziomek z dawnych lat i okazuje się, że zna siostrę kolegi, z którą gadam i dziwi się, że ja ją znam i de facto ma rację bo poznałem ją dopiero co, mimo, że od dawna wiem, że ona to ona. No i zaczynam nawijać z kolegą tracąc niestety z horyzontu interpretacji siostrę kolegi, która bardzo jest swoją drogą ładna, eh... Gadamy stojąc obok drzwi do kibla jakieś 15 minut, nagle krzyki i kolega wylewnie wita się z gościem stojącym za mną, który okazuje się też moim kolegą, którego nie widziałem kupę czasu więc witamy się wylewnie i gadamy we trzech. I tak stoimy gadamy do puki kolega nie zaczepia jakiejś dziewczyny, jego znajomej żeby się przywitać a ja tak patrzę na tą dziewczynę i ona na mnie patrzy i: Skąd ja Cię znam? Z wydziału. Kolegę co jakieś pięć minut zaczepia jakaś koleżanka i każda jedna to Dupeczka. Co? - pytam - Dobrze raperem być? Dobrze. I znowu jakaś gadka i tak dalej, i okazuje się, że mija 40 minut a ja wciąż się nie odlałem... No ale znajomi znajomymi a ja dawno nie widziałem Tichona. Tichon stoi i ma wyraz twarzy taki sam jak ja gdy pierwszy raz w życiu widziałem kofiszop - banan na ryju i: na prawdę mogę tam wejść? mogę mieć to wszystko? to dobro? - tyle, że tutaj chodzi o Dupeczki - tak jest, o tych Dupeczkach pisze się wielką literą. Tichon zwariował, w głowie mu się kręci i gada coś o aniołach i doskonałości, i że musi przemyśleć swoją garderobę bo czuje się: "jakby do parku z pieskiem na spacer wyszedł i przypadkiem tu wstąpił". Faktycznie Dupeczki nie chcą patrzeć nawet na niego ale hola hola, jeszcze tu Tichy zada szyku, jeszcze czas, czassss. Na gastro. Kurwa wychodzić stąd to jak milion dolarów albo rupii z ręki wypuścić, wychodzić stąd to jak nie skosztować owocu z drzewa poznania, jak mieć okazję i nie polecieć na księżyc, jak... mamy czasss, jeszcze ponad dwa miesiące czassssu a teraz jesteśmy głodni. Nie wiem jak i z kim ale będę tam za tydzień. Behemot Cafe, warto.

Rwąca rzeka świadomości

"Ilu ludzi."
"Jaaaaa, dupeczki. Szkoda że mam dziewczynę."
"Chyba się jednak ujarałem. Gdzie moja dziewczyna? O, jest! Musze się ogarnąć."
"Ile dupeczek. Dobrze, że mnie nie wzięło. O, Mc Rapera dziewczyna. Chyba ziomek musi się ogarnąć. Nie lubię reage."
"Ile ludzi. O... i dupeczki są. Hmmmm. Musze zadać szyku."
"Trochę ludzi przy tym barze. Jakoś się docisnę. Od niedzieli ani kropli. Zasłużyłem. O... ekipa z Przyjdźnamelanż"
"Jaaaa... Tichy wypierdolił po browar nawet się nie zapytał czy ktoś chce. Co to za goście z którymi się wita?"
"Kurwa... ten typ z którym się wita Tichon pytał nas dziś o Dopalacze."
"Ale jestem szczęśliwy, że mogę być znowu koło mojej dziewczyny. Idę po browar. O, Tichy przy barze."
"Musimy się gdzieś usadowić. Przez ten jebany tatuaż muszę pić te syfiaste napoje. Ja nawet tego nie lubię. Dupeeeeczki. Zadaje szyku."
"Jak powiedzieć Verze jak bardzo tęskniłem? Brakuje mi słów. Ciekawe czy Saul by dał sobie rade. O... Tusior wszedł."
"Jaaaaa, ile ludzi... I dupeczki. Gdzie oni są? O łysy łeb Moreiry."
"O, Tusior wszedł. Szuka nas."
"Kurwa o czym Ci ludzie wkoło mnie gadają? Pojeby... Nienawidzę mieć dobrego słuchu. Kurwa, co za dziwna muza. Nie lubię reage. Chyba tylko ja i Tichy nie lubimy reage. O, Tusior. Aaaa, on też nie lubi reage."
"Kurwa głośno."
"Jak im powiedzieć żebyśmy przeszli gdzieś gdzie jest cicho?"
"Pewnie jak pójdę, to pójdą za mną."
"Ooooo tu znacznie lepiej, o i Mc Raper ze swoją są."
"Skręciłbym. Ciekawe o czym Moreira myśli...."
"Bździch mógłby skręcić...."
"Jaaaa... dupeczki.... Mam kalejdoskop wartości..... Tu jest bosko. Kobieta mówi, że będzie z Tobą całe życie i nie jest. Inna mówi, że jesteś jedyny, a nie jesteś.... A Behemot mówi że będzie dobry melanż i jest. Jaaaaa...."
"Tichemu ślina leci. Wygłodzony jest. Ale się zajebałem. Jebane głosy. Skręcę."
"Uffff, Bździch kręci."
"Uffff, Bździch kręci."
"Tak się ciesze, że mam swoją dziewczynę obok siebie. O idą palić."
"...."
"Jaaaa, to nie nasz wykładowca przeszedł?"
"...."
"Ale gorzkie"
"?....?
"!!!!"
"Wrócili. Ojej, nieźle. Dobrze, że mam swoją dziewczynę obok siebie."
"...."
"Kurwa, ten brak barierki jest niebezpieczny. Myślałem że wypadnę wtedy. Nieeee, niech Bździch tu nie siada. Jaaaa, spierdoli się."
"Dziwny ten brak barierki. Ale Moreira se wkręcił schiza że spadnę. Jaaaa, dotyka mnie.... Jaaaa."
"Co oni dają. Nie mam z kim gadać. Ci się dotykają, Ci obczają przepaść, Tusior zniknął. Ciekawe czy ta blondynka jest z tym gościem czy tylko razem tańczą. Wolny stolik. Wklejamy."
"Ale Tichy pocisnął. Myślałem, że do kibla leci a on nam miejsce zajął."
"Jaaaa, Tichy idzie tańczyć."
"Kurwa, Tusior patrzy się na tyłek Tichego. Jaaaa, Moreira głaszcze Bździcha.... Nieee, zajebałem się. Oooo, siadamy."
"Bluesa stworzyli bo byli smutni, a to stworzyli bo byli weseli. Od razu widać, że by tworzyć sztukę trzeba być nieszczęśliwym. Co ja gadam, przecież ja lubię reage. Tichy nie lubi. I Bździch nie lubi."
"Jedno wiem. Dziś z nikim się nie będę kładł. Nawet na plaży."
"Kurwa, dziś nie siadła mi ta fraza. Idę poćwiczyć. Jutro próba, jutro siądzie. Idę ćwiczyć."
"Jaaa, moja kochana dziewczyna na mnie czeka. Musze chyba iść. Tęsknie za nią. Fajnie Mc Raperowi, że ma swoją przy sobie. Idę."
"Moja kochana chyba też tęskniła za mną jak ja za nią. Dziś Żona Z Pokoju Obok nie zmruży oka. Idziemy."
"Co te pedały robią? Jaaaa, idą do domu. Fuck!!!!"
"O, Tusior idzie się odlać. Z Bździchem? I Mc z Verą? O nieeeeee. Oni idą do domu. Jaaaaa."
"Nawet nie byli zbyt nachalni."
"Pędzę do mojej ukochanej!!!"
"Szybciej Vera, szybciej....."
"Jebać ich, Idę do klopa. Tichy poszedł po browar. Myślę, że dziś czujemy się wybitnie młodzi. Po wczorajszym jesteśmy iście boscy. Taaaaa, Tichy trochę dziwnie się ubrał ale nadrabia opalenizną. Razem zadajemy szyku. Czuję się taki młody!!!"
"Dużo ludzi przy barze. Jaaaa... Zadamy szyku. Dopcham się.... Czuje się taki młody!!!"

Alicja

Będzie ostro:

Prasówka o bezkarnym paleniu marichuany

"Resort sprawiedliwości proponuje nie karać za posiadanie nieznacznej ilości narkotyku na własny użytek. Chce też wyższych kar dla dilerów i skuteczniejszego leczenia uzależnionych - pisze "Gazeta Wyborcza".
Obecnie przestępcą jest każdy, kto ma przy sobie jakąkolwiek - nawet śladową - ilość narkotyku.

Ministerstwo proponuje, że jeżeli ilość narkotyku jest "nieznaczna i przeznaczona na własny użytek", a prokurator uzna, że karanie byłoby "niecelowe ze względu na okoliczności popełnienia czynu" - będzie mógł odstąpić od postępowania. To znaczy, że zarzut nie zostanie postawiony np. komuś, kto będzie palił skręta z marihuaną..." czytamy dziś na:
http://www.tvn24.pl/-1,1611293,0,1,jointa-zapalisz-bezkarnie,wiadomosc.html
Fajosko, co? Ja pamiętam jak jeszcze można było mieć na własny użytek. Pamiętam również jak wprowadzili tę chorą ustawę. Nie ma co się cieszyć już teraz, bo wiadomo jak to z tymi ustawami jest i będzie, dopóki na Wiejskiej będzie siedziało tylu pojebów ile siedzi. Wiadomo też, że do legalizacji mamy dalej niż Izrael do pokoju z Palestyną. Jeśliby to jednak przeszło, co piszą dziś na portalach informacyjnych, to ilu ziomków nie poszłoby siedzieć za posiadanie? Trzymamy kciuki za tę ustawę i za zdrowie i pomyślność Pomysłodawcy. Duży rośnij Pomysłodawco!!!

Jeziora


Lato skwierczy, paruje, szumi, grzmi, świergoli i buzuje; lato w Polsce, wymarzone lato Moreiry, które ostanio mi szwakowało i rozczarowywało chyba w końcu rozbłyśnie. Rower to najlepszy wymyślony środek transportu a my lubimy jak nas się transportuje, lubimy być ludźmi drogi. Większość ścieżek w regionie zjeździliśmy już do cna ale są takie, na które się nie wraca, lecz do których się wraca. Dobrze wraca się do Jezior. Jeziora nasze to arkadia, Jeziora to Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie położone na obszarze 1315 km2, około 40 km na północny wschód od Lublina. Jak się dowiedziałem z Wikipedii jest to największy w Polsce zespół łąkowy. Nie znaczy to, że tam tylko nuda po horyzont. Znaczy to, że pełno tam większych i mniejszych łąk o nieregularnych kształtach, dzielonych jeziorami, stawami, lasami i zagajnikami, dużo jest bagien, rozmaite kanały i rowy, drogi i bezdroża.
Wszystko to o tyle piękne, że rok w rok, co raz trudniej odnaleźć w przyrodzie takie nieregularności, bo racjonalizacja
rolnictwa, ujednolica nam krajobrazy jak Polska długa i szeroka. Na Jeziorach tego nie ma i od razu rzuca się to w oczy z resztą. Rzuca się w nozdrza inne powietrze, inaczej oddychająca roślinność i robale cykające, latające, pełzające. Na ludzi tamtejszych ma to wpływ niewąski bo wyglądają twardo, tak samo jak dwadzieścia lat temu ale domy mają już inne za to i widać, że źle im nie jest - to bardzo dobrze a nazywa się to "Polesia Czar". Jezior jest na Jeziorach 68. To dużo biorąc pod uwagę, że odwiedzam te tereny od jakichś piętnastu lat a widziałem z tych jezior może 12. Dlatego tak wyszło, ponieważ jeździ się głównie nad zbiorniki o charakterze rekreacyjnym natomiast ogromna ilość jezior Poleskich są to stare i zarastające powoli akweny. Wiele z nich objętych jest w związku z tym ochroną parku narodowego i parków krojobrazowych - moim wielkim marzeniem jest zwiedzenie właśnie tych partii pojezierza, muszą
być fascynujące ale taką wyprawę trzeba by dobrze zaplanować i czasu trzeba. Rekreacja to zupełnie inna bajka. Niemożliwe rzeczy się tam wyprawiało za gówniarza a i teraz by poszalał. Jest trochę komerchy ale bez przesady i w takim wymiarze jest ona niewątpliwie częścią tamtejszego folkloru. Nie odżałowane jest tylko drogie naszym sercom jezioro Zagłębocze, które wpadło w łapy jakiejś świni, która przerobiła jeden brzeg na Las Vegas jebaną dyskotekę, która jest mekką Lubelskich chamów i to tych najbardziej chamskich chamów ze swoimi chujowymi dupami i chujowymi samochodami i chujowymi zwyczajami. Szkoda Zagłębocza ale jak na tygodniu pojechać i przymknąć trochę oko to widać znaki dobrych lat. Innym ulubionym naszym jest Piaseczno. No tam to ślicznie jest od lat. Przybywają nowe budy ale z wolna. Los większości tych jezior jest nieuniknony ale może upłynie jeszcze trochę wody w Wieprzu zanim się spieprzy to wszystko.
Tym razem ani Zagłębocze ani Piacho nie były naszym celem. Celem było krasne Krasne
oraz Łukcze, Rogóżno i Dratów. O 8.13 wyruszylimy z pod Zamku a o 11.30 bylimy nad Krasnym. Po drodze piękne widoki, z których najciekawsze w Zawieprzycach czyli ruinach starego zamku w połowie drogi między Lbnem
a Łęczną. Pogoda cud bombeczka, sielanka, owieczki, kozy, wiejski sklep. Pobocznymi asfaltówkami dojeżdża się do Jezior co szybko znać po wspomnianych zapachach i zmianie krajobrazu. Tutaj trochę szutrów, piasków, żwirów, po których nie lekko się jedzie bo na około paruje wszystko mocno i dusznawo i gorąco jest. Na szczęście nad Krasne wypadliśmy dosyć nagle i od razu zaczęliśmy korzystać z jego uroków a jest wspaniałe. Łagodne zejście do krystalicznej wody, żadnego mułu, w kit dobrze jajka pościskane siodełkiem odmoczyć. Jakieś śniadanko, jakiś browarek i znowu do wody i na brzeg co by się opalić i orzeźwić. Piwko nie szkodzi bo zaraz wyparowuje, jak to się mówi więc po odpoczynku można jechać dalej. Nogi trzeba rozgrzać od nowa ale na szczęści Łukcze jest o jakieś 15 minut drogi. Łukcze wspaniałe. Nie rzuca się w oczy na mapie ani z drogi, jest pozornie niepozorne ale na miejscu bombeczka. Zupełnie inny brzeg niż nad Krasnym. Ostre zejście i trzy, cztery metry od brzegu traci się już grunt. Woda ma
inny kolor bo jezioro wyraźnie dziksze, ma rozbudowaną linię brzegową. Ośrodek, na który trafiliśmy uroczo rodzinny ale dałoby radę z dobrymi ziomami parę dni spędzić, lolka zapalić na werandzie domku. Popływali i jadą dalej. Kilkanaście minut i jesteśmy nad Rogóżnem. To jeziorko z jednym tylko ośrodkiem, który przeznaczony jest dla rodzin górniczych z pobliskiej Bogdanki. Od lat się nie zmienia, od lat mi się nie za bardzo podoba ale jak
sobie uświadomić o co kaman to ma urok. Chodzi mianowicie o to żeby Ci górnicy faktycznie tam wypoczywali więc są różne zakazy i nakazy zniechęcające typowych turystów-pożeraczy. Zjedliśmy horror szoł rybkę - niewątpliwie najlepsza kuchnia właśnie nad Rogóżnem nam się przytrafiła - Moreira popływał, Tichon poleżał, piękny wyluz. Tam też przy obiedzie (godzina 14 z groszami) podsłuchaliśmy sobie o Dratowie, które zwróciło też naszą uwagę swoimi rozmiarami na mapie. Tichon wymyślił taką trasę, że Dratów jak raz był nam po drodze powrotnej. Na bardzo dobrze nam i innym bywalcom Jezior stacji benzynowej nabyliśmy w końcu pierwszego Pałerejdziaka, który jest ulubionym napojem nas obu i ruszyliśmy w powrót. Dratów okazał się rozległym zbiornikiem bez jakiego kolwiek potencjału rekreacyjnego ale popatrzyliśmy sobie, ładnie było, ruszyliśmy w dom.
Ale, ale - dało znać o sobie poważne już zmęczenie i niemiłosierny upał parujący z okalających łąk. Zacząłem się grzać mocno i doświadczać kryzysu. Ratowaliśmy się postojami w sklepikach, które oferowały napoje z lodówki (dużo tego wytrąbiliśmy i na głowy sporo wylaliśmy) i folkową atmosferę. Odwiedziliśmy zapomniane miejsce kaźni i pedałowaliśmy dalej do domu, choć w kierunku na Świdnik. Wiatr jebany nas wykańczał, prosto w twarz. Równie dobrze mogliśmy jechać z odważnikami na kostkach. Ciężka, ciężka praca a entuzjazmu brak bo to powrót przecież. Doczołgaliśmy się jakoś do Lbna, trasą zacną z resztą bo omijającą mainstreamowy szlak pełen pędzących złomem gówniarzy, i zrobiliśmy jeszcze po Pałerejdziaku i padliśmy na ryj na Miliardalatświatlnych. Oj jak bolało wszystko w kit. Obaj drgawki mieliśmy od słońca i ze zmęczenia, obaj nie mogliśmy oczu utrzymać otwartych. To była bardzo dobra wyprawa. Wiemy, że stać nas na wiele i wykorzystamy to jeśli tylko sprzęt nie zawiedzie bo co raz to ciężej stękają te nasze bajki. Boli mnie wszystko, jutro będzie bardziej boleć ale dobrze mi w sercu strasznie.

łubudubudu, burza nad Lublinem




Dla tych co przespali. Przepraszam, że część pod złym kątem ale nie miałem czym tego edytować:


Na peryferiach stolic kultury dzieją się rzeczy straszne

po przesileniu

średniość środka lata nic nie opisuje
dzieje się
nie rodzi, rodzi się wiosną
jesienią się umiera a zimą jest nicość

się ssie krew życia, lata wkoło latarni
bo słońce praży i robi czerniak
po czym znika w fanfaronadzie świerszczy
a z hamaka nie rodzi się motyl

studenci oddają mi miasto
ale ja nie mogę mu się oddać
bo i tak muszę przechodzić
przez wydmy po pasach bo halt:
psy powinny jeździć też w grudniu na rowerach

nie zwiedzać, nie spać
parować retencyjnie żeby
muchy i ważki się gubiły
ten jeden dzień rodząc się
i umierając w lepszej krainie
na lepszej kupie ale też kwiatku
co osładza znój reinkarnacji

dni stają się krótsze dłużej niż dłuższe
ale bardziej się po nich płacze

Stukos się ożenił


To był piękny weekend. Suknie ślubne, garnitury, alkohol, jedzenie, tańce, bijatyki, dupeczki, zioło i muzyka weselna. Taaaak, to lubie bardzo (może z wyjątkiem tego ostatniego). Jako stary weselnik, na weselu czuje się jak ryba w wodzie i to nie ważne czy jestem prawą ręką Pana Młodego, czy prawą ręką gram na gitarze. Wesele - Tichy rządzi. Tym razem miałem jeszcze u boku swoich wiernych ziomów. Wszystko co niżej napisał Moreira to prawda święta a dowód widnieje po lewej. Drugi dzień wesela był takim powrotem do starych, dobrych czasów: każdy jak się napije ma swoje sprawy i nie wtrąca się w sprawy innego. Ja tanczyłem z wokalistką i piłem z zespołem, Żulan zaprzyjaźniał się ze światem, Stukos pełnił obowiązki, Ania z Zielonego Wzgórza już chyba była w domu podobnie jak E-Ziom, a Moreira z Kazimierzem Synem Grzegorza pili bez opamiętania by skonczyć na ziemi. Wszyscy robiliśmy wszystko, byle sobie nie przeszkadzać. Dlatego nie wzruszyło mnie kiedy zobaczyłem mojego wiernego Moreirę medytującego przez wejściem - widok bezcenny i tak mi bliski. To właśnie po to chodzi się do liceum, by później jak się robi doktorat wiedzieć, jak się porządnie nakurwić i zachować przy tym odpowiednio: żeby nie nosić najebanego, żeby nie strofować jak klnie na kogoś, żeby dać mu się skurwić do końca. Przecież wszystko to już przechodziliśmy kiedyś, no nie? Dziś nie pije się już tyle, fason się jako tako trzyma, a wszystko już kiedyś było.
Jeszcze jedna pijacka refleksja dotycząca przemijania. Kilka lat temu było sobie 8 ludzi. Tak się im los ułożył, że tworzyli oni pary. Los również zadecydował, że były to pary heteroseksualne. NIe trzeba więc być geniuszem by obliczyć z tych danych, że mamy 4 chłopców i 4 dziewczynki. Pojechali oni do Raju. 4 pary w Raju: Moreira i Królewna, ja i Ania z Zielonego Wzgórza, Człowiek Góra i Vicktor (płci żeńskiej) oraz Stukos i Pani Młoda. 4 pary, 4 marzenia, 4 stałe-poważne związki, 4 plany na przyszłość. Wyjazd był jak to do Raju - Boski. Minęły 3 lata (chyba 3 bo dokładnie nie pamiętam) i wszystko się rozjebało. Nie ma już tych par, tych marzeń, tych pobytów w Raju. Okazało się, że marzenia nie były te a i plany okazały się niespójne. Powody rozstań są już dziś bez znaczenia. Miłość jak wszystko co istnieje realnie skończyła się. Jednak nie we wszystkich przypadkach. Otóż na 4 zakochane pary 1 jedna pozostała, przetrwała a od soboty tworzy rodzinę. Dla mnie masa, a do tego uważam, że jest to najlepszy argument na to, że powinni tę rodzinę założyć. Sto lat Stukosy!!!  

Wesele

Na koszuli mam błoto, trawę, krew, wymiociny, pot, jakieś resztki jedzenia i rozmaite napoje. Mam też wielkiego guza na bani, pozdzierane łokcie i kolana, ryj odrapany i masę siniaków. Telepie mnie i ledwo łażę. Za dużo nie tańczyłem chyba. Pierwszego dnia może coś tam wywijałem ale wczoraj średnio było z fantazją.
Zaczęło się całkiem jakby niewinnie. Przy stole z Młodymi zadawaliśmy szyku strojem i rozmową, bawiliśmy partnerki, alkohol owszem ale na wyluzie, lolki też były w ilości odpowiedniej. Dużo jadłem - gastro na weselu sytuacja idealna. Skosztowałem trunków rozmaitych, bimberek ze "swojskiego stołu" a jakże. Tichon drużbował przewspaniale i ogólnie całe towarzystwo nasze pokazało klasę. Najbardziej podobało mi się jak zaśpiewane było "Whisky" dla Pana Młodego, szalenie wspaniale, chociaż zobaczymy jak to na filmie wyjdzie bo piłowałem z deczka japę do tego mikrofonu. Straszny był upał sobotę całą ale celowo bielizny nie założyłem i miałem lekki przewiew. Szykownie było do samego końca a jeszcze przed odjazdem Pan Młody przypalił z nami co nieco także generalnie wymiataliśmy tego wieczoru - ba! co się w busie działo jeszcze! Pięknie, pięknie: śpiewy, tańce, żarty, młodość. Rano głowa troszkę mnie nyła ale raczej od szlugarków co je zawsze palę jak nagrzany jestem i cierpię potem z tej głupoty. Na Miliardalatświetlnych się obudziłem i z Tichonem aby na dwie godzinki może się rozstaliśmy co by kreacje zmienić i odświeżyć się. Trochę bałem się tych poprawin, nie powiem. Tichon nie ukrywał, że plan jest się zajebać i wiadomo było, że to dobry plan, który zostanie zrealizowany w stu procentach. Tym razem nastukaliśmy się jeszcze przed wyjściem z domu ale mieliśmy tylko jednego na wieczór, także kmin był alkoholowy. Moja partnerka raczej niewiele ze mnie pożytku miała za co przepraszam ale chyba tak kompletnie to plamy nie dałem, to znaczy dałem ale jak już pojechała, także Ziom, nic nie straciłaś a przy okazji wstydu się nie najadłaś za Moreirę. Sporo tłustego ojebałem, smalec zwłaszcza uważam na takich imprezach, i najebać się nie było tak łatwo. Strasznie się ożłopałem wódy najrozmaitszej, strasznie. No i tak się siedziało, gadało i jeb...nie pamiętam nic. Kickboxing koleszce pokazywałem to wiem, w sensie, że sparing sobie zrobiliśmy, na którym wywracałem się co chwila ale musiało to wyglądać jak na poważnie bo jakieś dziecko nas zobaczyło i się rozpłakało, że afera. Pewne, że nędzny jestem w kickboxingu po alkoholu i więcej nie będę tego próbował. Wyrzuty sumienia z resztą za to mam bo nie bardzo pamiętam i nie wiem czy trochę za mocno nie było. No i po tym sparingu to już nie wiem nic: nie pamiętam, nie kojarzę, nic mi nie świta, zero. Porozpierdalany jestem okropnie. Podobno spałem na chodniku przed salą, podobno brzydko mówiłem do ludzi, podobno są zdjęcia jakieś a mój kolega od boksowania ma złamaną rękę podobno i nie dziwię się bo trzymaliśmy się podobno razem więc jeśli on był tak zajebany jak ja to musiał być strasznie zajebany. Nie mam zielonego pojęcia jak się znalazłem z powrotem na Miliardalatświetlnych. Wieziono mnie autem, do którego mnie wsadzono i wyjęto później ale nie pamiętam tego kompletnie. Całe szczęście, że nikt nie wpadł na pomysł żeby mnie rozebrać do spania bo przecież nie miałem gatek. Bardzo mnie boli wszystko i szczerze mówiąc to bardzo chętnie bym się dzisiaj znowu zbombolił. Coś więcej? No ładnie było, sala wypas, orkiestra średniejsza taka, żarcie wypas, wódy nie brakowało ani na chwilę, dupeczek zatrzęsienie a wszystkie jak z żurnala, napić się z kim było. Młodzież, w sensie my, rządziła i szyku zadała po całości. Zobaczymy jeszcze co się okaże niejedna historia zostanie opowiedziana, niejedna scena z moim obscenicznym udziałem. Trochę się tego boję. Chyba dobrze, że wielu rzeczy nie mogę tu z niepamięci przytoczyć. Było ostro. Najlepsze życzenia dla Państwa Młodych.

Nowe melanże, nowe gry: "Gra w Oksymorony" i "Gra w "

1. Gra w "Oksymoron". Jak podaje wikipedia: Oksymoron (z groksýmōron, od oksýs ostry i mōros głupi), antylogiaepitet sprzeczny – figura retoryczna, którą tworzy się przez zestawienie wyrazów o przeciwstawnych znaczeniach.
Po filozoficznemu nazywa się to contradictio in adiecto, czyli sprzeczność w przymiotniku. Chodzi tu o "drewniane żelazo", "kwadratowe koło" itd. Dużo tego syfu jest i dużo oklepanego. Zabawa jednak polega na tym, by wymyślać jak najwięcej i jak najdziwniejszych sprzeczności. Np. "grzeszny Bóg", albo "zimny wrzątek". Są też kontrowersyjne "wesoły blues", "salonowy rap". I tak mija godzina za godziną, jeśli ktoś Was słucha to myśli, że jesteście inteligentni albo na mase pojebani. Dobrze się w to gra na drzewie nad jeziorem (zjdęcie obok). Ważne jest aby zapisywać pomysły, bo np. teraz chciałem przytoczyć ich więcej ale nic nie pamiętam. Pamiętam tylko, że Mc Raper zapisywał. Chwała mu chwała!!!

2. Zabawa w "Wiesz co jest fajne?". Zabawa stara jak świat. Z Moreirą graliśmy w to już dawno temu, ale wczoraj sobie przypomnieliśmy. Chodzi o to, by na zmianę mówić co jest fajne zaczynając od "wiesz co jest fajne?". I tak np.: "Wiesz co jest fajne? Umieć latać, by móc zbakanym latać w nocy tuż nad wodą." Dopuszcza się oczywiście sprzeciwy, oczywiście jeśli szczerze uważamy że coś fajne nie jest i mamy na to racjonalne argumenty: 
"Wiesz co jest fajne? Umieć chodzić po wodzie." "Wcale to nie jest fajne, bo Twoje ziomy się kąpią a Ty nie możesz. Dla Ciebie byłoby to tak niemożliwe jak dla nas kąpiel w drewnie." 

Open Source i aNonim - wywiad dla Radia Świdnik, Deutrykowisko 2009

aNonim freestyluje na podwórku, Jarek myli Dionizosa z głównym bohaterem Złotopolskich, a Bartezowi nie opadły emocje po koncercie. Nie wierzysz? Sprawdź ten wywiad!!!
http://www.radio.swidnik.net/audio/by/title/deutrykowisko

VooVoo i Kozacki Rock w przyszłej stolicy kultury

W Lublinie Inne Brzmienia brzmią aż huczy. Wybraliśy się wczoraj na Rynek posłuchać jak inne są te brzmienia. Pierwszy koncert na który trafiliśmy był to Pustynny Blues. Poprzebierały się Araby, wzięły gitary i śpiewały o wielbłądach. Natchnieni południowym duchem poszlśmy więc na kebaba. 
Drugi koncert to było to co ja lubie nie lubiąc folku zarazem. VooVoo i Haydamaky to kontynuacja eksperymentów Waglewskiego, Pospieszalskiego i spółki z muzyką etniczną. Jedną z moich ulubionych koncertowych płyt VooVoo jest dwópłytowy album Trójdzwięki. Na drugim krążku znajduje się zajerestrowany 15lipca 2000 roku koncert, na który panowie zaprosili zespół z Buriacji (to Syberia jest chyba) oraz chór z Kaliningradu (to koło podbiegunowe jest prawie). Płyta wyszła niesamowicie. NIe wiem czy po drodze dużo tego jeszcze było, ale teraz VooVoo nagrali album z bliskimi nam (por. post z 18 maja 2009) Kozakami. No i wczoraj w ramach Innych Brzmień, czyli imprezy organizowanej przez menagment Waglewskiego, pokazali Lubelakom jak to się robi. 
To bylo niesamowite. Wulkan energii był taki, że aż drżałem o nasze starodawne starówkowe kamienice. Kozaki biegały, krzyczały, śpiewały, grały na akordeonie, bez koszulek, bez wiary w system, bez kompromisów. Waglewski grał szybko, Pospieszalski grał dziko, był jakiś trębacz który ewidentnie jest jazzmanem ale odnalazł się (jak to jazzman) znakomicie. No i bity pana Stopy który winien się nazywać Zajebisty Groove. Drugi raz byłem na VooVoo i drugi raz nauczyłem się wiele o muzyce. 
No i staliśmy tak, przebierając w miejscu nogami i patrzyliśmy jak Lublinianie oczom nie dowierzają. Sami nie dowierzaliśmy, ale tak było. 
Poniżej tylko marna namiastka wczorajszej kozackiej masakry:

Słowo na niedzielę: Nietzsche

Nasze myślenie winno pachnieć mocno jak łan zboża w letni wieczór

O fatalnych skutkach używania alkoholu

Jeśli ktoś lubi marihuanę tak jak ja lubię marihuanę to może spotkać się z problemem z jakim ja często się spotykam - gandzia jest lepsza niż jakikolwiek inny środek psychoaktywny i bezwzględnie eliminuje konkurencję, zwłaszcza alkohol. Na przykład, bylimy wczoraj na wieczorze kawalerskim naszego serdecznego przyjaciela Stukosa. Zioło skończyło nam się dwa dni wcześniej i nie śpieszyliśmy się wcale z zakupem postanawiając poromansować jedną noc z procentami. Nie wiem dlaczego ale od czasu do czasu człowiekowi chce się spróbować raz jeszcze wrócić do lat gdy odkrywał nieznane lądy pod banderą browara i wódy. To były dobre dni i zgodziliśmy się nie raz z Tichym, że alkohol odegrał jedną z kluczowych ról w naszym społeczno-towarzyskim dojrzewaniu a jego zasługi warte są wszystkich pieniędzy, które nań poświęciliśmy (i które nie wiadomo skąd wtedy mieliśmy - wystarczy powiedzieć, że w liceum żyłem za 100 zeta kieszonkowego miesięcznie i spokojnie mi wystarczało żeby się dwa razy w tygodniu najebać w barze Alabama, naszej arkadii, podczas gdy teraz lekką ręką wydaję tysiaka miesięcznie na rozmaite pierdoły i nie wyobrażam sobie by mogło być inaczej). Nie mniej jednak dawno to już było temu a wczoraj chciałem się trochę oszukać, że może wrócić. No więc łoiłem tego browara, pierwszego, drugiego, trzeciego, n-tego, chuj wie, którego i szczałem i piłem i już nie mogłem więc chciałem wódą poprawić i poprawiłem iiii...nic - trzeźwy jak papież. Ależ to męczący szajs jest a chajs ciurkiem z portfela płynie. Dzisiaj rano makabra. O ósmej zero zero mnie pęczniejący baniak obudził: kuuurrrrrrrrrwa ale bolało. Kichy skręcone, sranie po kebabie (muszę przyznać, że pity w tym nowym Habibie przy deptaku wyjebane są, trudno wierzyć ale lepsze niż za bramą znacznie), słabość w członkach i masakra ogólnie. Paracetamol jakiś łyknąłem bo bym nie zdzierżył i do wyra umierać. Postanowiłem jednak nie rzygać chociaż to zawsze kusząca bo skuteczna w takich przypadkach perspektywa no i leżę tak i na wspak i umieram. Kot patrzy dziwnie ale droższy mi jest w tej chwili niż kiedykolwiek bo co jak co ale kace najgorsze są samemu. Dobrze poratować się zwierzakiem, lepiej ziomem równie skacowanym a już najfantastyczniej ciepłą, gładką i wyrozumiałą dupeczką i okładem z młodych piersi ale wiadomo...nie zawsze może być fantastycznie więc musiał mi towarzysz kot wystarczyć i naiwna wiara w jego empatię. Podsumowując: ani się najebałem, ani pobawiłem jakoś szczególnie a kac był przejebany.

I to jest właśnie esencja koronnego argumentu za legalizacją marihuany oraz najbardziej namacalny przykład hipokryzji i bezwzględnej durnoty społeczeństw wtrącających do więzień miłośników boskiego zioła. Alk czyni okrutne spustoszenie w organizmie i każdy może tego doświadczyć a jest to doświadczenie bezpośrednie, oczywiste, "jasne i wyraźne" jak mawiał pewien francuski matematyk i filozof. Alk czyni okrutne spustoszenie w psychice uzależniając szybko i na ogromną skalę. Alk w skutek uzależnienia, czyni okrutne spustoszenie w życiu tysięcy rodzin w Polsce i milionów na świecie doprowadzając codziennie do paskudnych tragedii dotykających najczęściej dzieci i kobiety. Alk czyni okrutne spustoszenie w budżecie służby zdrowia poświęcającej czas i środki na leczenie uzależnionych (zyski z akcyzy i pozwoleń na sprzedaż są w tym świetle odrażającym zjawiskiem). Alk czyni okrutne spustoszenie na ulicach miast i wsi gdzie najebani durnie biją, gwałcą, zabijają i dewastują. Alk może kupić niemal każdy i za śmiesznie małe pieniądze. Alk jest legalny, reklamowany, ze swoimi wadami i zaletami jest częścią i dziedzictwem naszej kultury.
Żeby zdewastować organizm ziołem trzeba być zawziętym sukinsynem i celowo do tego dążyć kopcąc bez opamiętania i wydając tysiące złotych - jest to niemal niemożliwe, równie dobrze można codziennie wpierdalać dziesięć tabliczek czekolady i tym doprowadzić się do grobu. Zioło nie uzależnia, uzależnić może tryb życia związany z ziołem ale to kwestia okoliczności, które bez większego problemu można zmienić w razie potrzeby. Zioło nie zaciera poczucia odpowiedzialności za rodzinę i bliskich, nie zabija rozsądku i myślenia perspektywicznego i wyobraźni. Od zioła nie trafia się do szpitala a leczenia przypadków skrajnych pochłania promil tego co terapie dla uzależnionych od alku i niech NIKT KURWA NIE PIERDOLI, ŻE ZIOŁO TO NIEUCHRONNA DROGA DO INNYCH I MORDERCZYCH NARKOTYKÓW - to chyba najstarsza bujda związana z kampanią antymarihuanową, bezwstydna bzdura. Jeśli mówimy, że heroina to narkotyk to zioło narkotykiem nie jest lub jest nim tak samo jak szlugi i wóda. Zioło nie wyzwala agresji, zioło i agresja to dwie proste równoległe. Zioło może kupić niemal każdy i za stosunkowo małe pieniądze. Za posiadanie choćby najmniejszej ilości zioła można trafić do więzienia razem z gwałcicielami i mordercami, jest się szykanowanym, przesłuchiwanym i inwigilowanym przez policję i władze.

Hipokryzja to ulubione zboczenie społeczeństwa. Jeśli zioło jest zabronione to z jeszcze większą surowością powinno się ścigać użytkowników alkoholu i fajek. Nie wolno tego robić bo moje życie to moja własność a państwo i współobywatele to nie surowy tatuś, ergo: legalizacja marihuany jest słuszną oczywistością. Legalizacji marihuany nie będzie jeszcze przez wiele wiele lat bo jaszczury płodzą, rodzą i kształcą nowe jaszczury, a świnie służą im wiernie.

Ależ miałem przejebanego kaca ale żeby nie było wątpliwości: lubię bardzo sobie browara czy dwa zrobić wieczorkiem, winko czerwone półwytrawne uwielbiam butelkami i wódeczkę czasem też dla kurażu. Najebanie ma tylko jedną gites zaletę w porównaniu z ujaraniem - restart, nie ma to jak się zrestartować i wysikać złą krew w jakiejś bramie. Zioło nie zaburza tak świadomości i podtrzymuje ciągłość zdarzeń a jak się dobrze upierdolić wódą, tak że leci z każdej dziury i telepie i banię miażdży ehh... wtedy można na prawdę wszystko zacząć od nowa, znaczy w poniedziałek można zacząć.

JZD na wieczorze kawalerskim

Kim są CI ludzie? Skąd się wzięli? Zbliża się wojna: Korea, Iran, Chiny. Muzułmanie i komuniści aż się telepią żeby nam dojebać. Może dlatego wczoraj było nas aż tylu. W obliczu zagrożenia każdy się chce napić. Każdy chce być blisko kogoś bliskiego. 
Wiedziałem, że moge liczyć tylko na siebie. Mój adwokat tym razem pił. Piłem i ja. Wszyscy pili. Dużo. "Pan Tichon pali?". "Pan Moreira pali?". "Pan Tichon nie pali." "Pan Moreira nie pali." "Uuuuuu?" "Uuuuu." Kiedyś trzeba spróbować inaczej. Dobra okazja.
Nigdy nie byłem dobry w rachunkach, zwłaszcza w tłoku. Czułem jak kolejne i kolejne rozlewa się po moim wnętrzu, ale dalczego to nie działa? Wstanę. Też nie działa. Szkoda. Piję dalej.
"Znam Cię skądś." "Miliardalatświetlnych15" "Faktycznie, częste zamówienia. Smacznego." "Reszty nie trzeba". Bez gastro pizza w nocy smakuje inaczej. 
Kolejne, kolejne, z kimś rozmawiam. Ważne żeby rozmawiać z bliskimi. Dużo tu bliskich. Lubię ich i wiem, że mój adwokat też ich lubi. Widze, że na niego piwo też tak nie działa. Co się stało? Gdzie się podziali Ci chłopcy, którzy upijają się w oka mgnieniu, po czym ropierdalają wszystko dookoła. Kiedy spojrzałem na barmana wiedziałem, że on tego oczekuje. Spodziewa się tego, ale nie jak prezentu pod chionką. Czeka na to jak grzesznik czeka życia po śmierci: na pewno nadejdzie ale dla mnie nie będzie to nic dobrego. "Kurcze brodaty wstał. Chryste brodaty wszedł na stół!!! Ufff, brodaty się żegna i idzie do domu" myślał chłopiec. 
"Zrzuta na kurwe!!!" "Ktoś przyprowadził kurwe!!!" "Daje dyche. Robieraj się!!!" "Nie, to dziewczyna tego gościa co właśnie wszedł." Senstencja: każda dziewczyna na wieczorze kawalerskim uznana zostanie z góry za dziwkę. 
Czas na kobiety. Idziemy tańczyć. "Nie możecie wejść". NIe chcemy wejść. Tam za daleko. Tu pada. Tu.
Ja i mój adwokat nie byliśmy tu lata całe. Nic się nie zmieło. Tłok, śmierdzi, nadymione, najebane. Czas spróbować wkońcu wódki. "Dziękuję". Dobre. 
Densflor. Boje się, że jak zaczne z jakąś rozmawiać to będzie mi mówiła na pan. Dużo tu ich. Czego te gówniary tutaj szukają? Dlaczego wszystkie mają dżinsy? Tą głośną muzykę tańczy się w dżinasch? Kurwa nie wziąłem swoich. W takich brudnych miejscach wystarczy, że wejdzie ktoś ubrany dobrze, żeby zwrócić na siebie uwagę. "Should I stay, shuold I go now", tu tu du tu tu, tu tu du tu tu....
Chyba wódka działa bo jak tańczę to pocę się bardziej niż zwykle. Lubię tańczyć. Odejdź dziecko, wujek ma wakacje. 
Gdzie wszyscy? Nawet mój adwokat zniknął. Jeszcze jedno, jeszcze jedna. Do domu. Ostatnio o 4 było jaśniej. 
Rubikon został przekroczony. NIe ma już odwrotu. Jeśli miał wypić to wypił. Jeśli miał mieć dupeczki to miał. Jeśli nie... przepadło. Na wszystko jest już za późno. Całe spektrum możliwości ograniczone do (nie)zbędnego minimum. Za tydzień będzie już po robocie. Potem schemat: podatki, kredyty, dzieciaki, potem znowu dzieciaki, robota, wakacje z rodziną i ciągłe: "tak, jestem szczęśliwy". Jeśli kiedykolwiek się ożenię to będzie to listopad. Chcę mieć pewność, że świat jest smutny. 

Lipcu trwaj

Czerwiec to masakra była. Jeśli coś ma się spierdolić to pierdoli się to wtedy, kiedy inne coś się też pierdoli i wtedy wszystko się pierdoli. Gdyby prawdą było, że cierpienie zapewnia miejsce w niebie, to po czerwcu zdetronizowałbym Boga bez dwóch zdań. Na szczęście wszystko co istnieje realnie się kończy, nawet czerwiec. Wakacje pędzą więc pełną parą, ale jeszcze bardziej parzystą niż zwykle. Nie każdy zdaje sobie sprawe, że nie są to zwykłe wakacje. Otóż jest to pierwszy holidej od niepamiętnych czasów, kiedy to Moreira został z nami w Polsce. Znudziło mu się już podwiązywać pomidory, układać koszulki na półkach i żyć za pieniądze hiszpańskiej służby zdrowia. W tym roku został w Lubelandzie. Dzięki temu możemy nadrobić ten przeklęty czerwiec. Kiedy w zeszłym roku pisaliśmy magisterki, normalne było, że wieczorem zapierdalało się po 2, 3 godziny wokół Lublina. W tym roku czerwiec nas przerósł, ale  za to lipiec nie dorasta nam do pięt. Ciśniemy po całości i nieważne czy chodzi o ogładanie 4 filmów jednego wieczora, w tym jednego od początku do końca, na mega wyświetlaczu; czy o dyszke w tydzień, czy o rowery. Właśnie przed chwilą zrobiliśmy Lublin od strony północnej, czyli Dolinę Ciemięgi. Znowu pięknie i znowu miejsce którego nie będzie, bo trzeba Lublinowi jakiś objazd zrobić. Chyba zaczniemy już informować wcześniej o wyjazdach, choćby tych 2 godzinnych, coby grono CBC powiększyć. 
Jutro JZD na wieczorze kawalerskim!!!

BATON, I

Łysy stawiał krok za krokiem bez zastanowienia patrząc tylko na czubki butów, raz jeden, raz drugi. Myślał o czymś ale zawsze od razu zapominał o czym gdyby go spytać. Trudno go było z resztą spytać bo chodził w zabójczym tempie i nie lubił się zatrzymywać. Dostawał mandaty za to bo wyróżniał się w tłumie posturą i psy zawsze go wyhaczały jak przechodził na czerwonym i w miejscach nie dozwolonych. Srał oczywiście na te kary, przyjmował mandat bez słowa i naginał przed siebie. Łysy jak gdzieś szedł to zawsze miał cel, to znaczy nie uznawał spacerów bo nic z nich nie wynikało: i tak zawsze zapominał o czym myślał idąc przez miasto, sporty raczej ostrzejsze go bawiły a dotlenić to się można w górach czy na łące jakieś ale nie w środku jebanego, szumiącego mrowiska. Skręcił do parku ale żeby przejść musiał przecisnąć się między murem a zaparkowanym na chodniku wielkim Audi. Wyciągną z kieszeni klucze do mieszkania i z marszu przeciągną jednym po całej długości maszyny. Zawył oczywiście alarm ale nie wywarł większego wrażenia na śpieszącym się gdzieś wyraźnie Łysym. Postawny był ale nie to, że kark. Naturalnie atletyczny był po prostu. Zbiegł ze schodów i skręcił w alejkę, która łączyła się z inną a ta z inną i z następną, która prowadziła do wyjścia na przeciwległym końcu starego parku. Waliło jak w kurniku i zbutwiałymi liśćmi. Trochę zieleni już było na drzewach i trawnikach ale nieśmiało tak. Łysy śpieszył się do zioma więc z deczka był zaaferowany ale szybko wychwycił agresywny ton drżący w powietrzu. Miał gość zawsze czuja do elektrycznych sytuacji.
Były cztery osoby i ujadający pies, z tych z wielką głową i szczęką. Dwoje młodych, typ koło pięćdziesiątki z tym psem na smyczy i jakaś kobieta parę kroków od reszty oddalona. Pies warczał na krótko ściągnięty. Łysy przechodził o jakieś dziesięć metrów od akcji i słyszał: - Na co gówniarzu się patrzysz? Wypierdalać oboje stąd!.
- Sam wypierdalaj człowieku, nie jestem twoim kolegą żebyś do mnie mordę pruł - mówił dosyć spokojnie młodszy - Będę siedział jak mi się podoba i śmiał się jak mi się podoba człeniu.
Gówniarze mieli pewnie po dziewiętnaście lat znaczy nie byli tacy gówniarze. Dziewczyna ładna, Łysy zauważył od razu, stałą obok koleszki, za sobą mieli ławkę a przed sobą zapienionego typa z psem mordercą.
- Z szacunkiem do starszego smrodzie - krzyczała wtrącając się kobieta - na ławkach się siedzi normalnie a nie drze mordę i tańczy.
Nikt nie przechodził bliżej ale kilkoro oddalonych ludzi odwracało się słysząc krzyki i szczekanie.
- Pan puści psa - chlapnęła baba.
- Sama się puść idiotko - powiedział głośno Łysy skręcając w kierunku sceny.
Dopiero w tej chwili wszyscy go zauważyli odwracając głowy. Facet z psem poczerwieniał strasznie. Widać, że to typ co nie znosi sprzeciwu, burak, spory burak, pewnie ze 100 kilo. Kobieta cofnęła się najpierw o krok, drugi, trzeci i odeszła bardzo po cichu, oglądając się przez ramię.
- Jebany smrodzie - wycedził burak krusząc zęby.
Łysy był już całkiem blisko podchodząc tak żeby facet znalazł się pomiędzy nim a dzieciakami, w równej od wszystkich odległości. Pies już szalał czując osaczenie.
- Bujaj stąd gościu. Masz gorszy dzień to bujaj nie rób cyrku. Matki z dziećmi spacerują tutaj.
- Gnój - syknął czerwony typ. Zaraz syknęły też psie pazury o asfalt. Łysy wycofał prawą nogę przyjmując pozycję do walki i sięgnął do tylnej kieszeni ale kundel skoczył i wbił mu pysk w brzuch. Miał zapięty parciany kaganiec więc ukąsił Łysego płytko ale powalił go impetem na ziemię i rzucił się do twarzy. Łysy trzymał kwadratowy łeb na wyciągniętych rękach ale zdarł przez to kaganiec przez co zrobiło się dosyć niewesoło. Z głuchym tąpnięciem i skowytem rzuciło nagle psa na bok. Dziewczyna przeskoczyła nad Łysym i stanęła pomiędzy nim a pitbullem, który przez chwilę zdezorientowany szykował się do ataku obchodząc ich z lewej strony. Zaraz kundel zauważył, że jego pan dostał podobnego trepa w kichy od koleżki, którego chciał przepędzić z ławki. Duży facet cofnął się i go wyraźnie przytkało ale raczej nie zamierzał odpuścić a młody stracił już moment zaskoczenia i nie wiedział co ma robić. Pies rzucił się w obronie pana ale mijając laskę dostał w pysk czubem glana i znowu ze skowytem odleciał na bok. Męciu natarł na młodego a ten obrócił się na wykrocznej nodze i prawą piętą wbił się mocno w wątrobę świni. Typ był rozpędzony więc nie zatrzymał się tylko padł do przodu na chłopaka i na glebę. Było już cały siny na ryju i musiało go okrutnie zdusić ale oparł młodemu przedramiona na szyi i dusił go samym ciężarem ciała. Młody słyszał jak facet stęka próbując odzyskać oddech, zaplótł nogi wokoło jego pleców i zaczął na przemian napieprzać łokciami ale tracił w ten sposób dużo sił i szybko zrobiło mu się ciemno przed oczami. Łysy zdjął ciężar z chłopaka najcięższym kopnięciem jakie miał, trafiając goleniem w skroń świni. Typ opadł bezwładnie na bok. Z prawego łuku brwiowego leciało dużo krwi ale zaskoczył mu już oddech i nie stracił przytomności. Schował twarz w dłoniach i charczał. Dziewczyna szachowała w tym czasie psa, któremu instynkt nie pozwalał odpuścić ale zwierzak poczuł już respekt do czarnych wysokich butów i trzymał się na dwa metry. Łysy wyskoczył zza ramienia dziewczyny i kundel dostał po oczach gazem żelowym. Dwa razy dostał a gaz zostawił dwie pręgi na białym łbie na kształt iksa.
Była gdzieś jedenasta przed południem. Trójka cały czas zdawała sobie sprawę, że co raz więcej ludzi przystaje i patrzy się na sytuację. Ktoś już na bank zadzwonił po psy. Popatrzyli po sobie i skinęli głowami. Trzeba było wyjść z parku. Nie uciekali tylko odeszli równym, bardzo spiętym od adrenaliny krokiem. Oddalili się bardziej niż uciekli.

Wyziew prosto z "Polski"

W te wakacje, zresztą jak w każde od 3 lat, czuje się jak ryba w wodzie. Nie dlatego że w wodzie, tylko dlatego, że pełno haczyków w koło i oka sieci jakieś mniejsze niż w nie-wakacje. Na haczykach mnóstwo pyszności przeróżnej urody i zapachu najrozmaitszego. I tak pływam sobie swobodnie, bardziej coprawda leszcza przypominając niż rekina, zbijając podwodne bąki. 
Problem jednak jest z tymi haczykowymi pokusami. By skutecznie się z nimi zmagać, jeśli wogóle mamy poczucie że trzeba to czynić, trzeba wprowadzić twardo osadzony system wartości. Takie zasady gry. Tu jednak pojawia się kolejny problem w postaci wprawionego gracza. Wprawiony gracz zna doskonale zasady gry, ale zna również wszystkie tricki, hasła, przejścia podziemne i ma kilka asów w rękawie. No i siada ten przeziom do tej rzeczywistości i rozkłada wszystkie zasady, przechodzi przez wszystkie poziomy i zjada Głównego Potwora. Ja jestem takim graczem, ale życiowym. Różnica polega na tym, że wytrawny gracz kantuje innych, a ten życiowy gracz oszukuje samego siebie. Jest autoszulerem dla którego zasady to tylko kolejne wyzwanie... 
Ale nie o tym chciałem pisać :]. Zajebistą muze się kiedyś w Polsce grało pod szyldem rock'n roll:

no i oczywiście dupeczka.

hit sezonu

Każdy luźny cizio wie, że balkony są sztosik. Balkony z wersaleczkąsztosik w chuj. Gorzej, że trzeba jakoś tą wersaleczkę na balkon wtaszczyć. Ja byłem za tym żeby rozebrać ją na części i złożyć ponownie na zewnątrz ale chłopaki się uparły się i utknęli i tak już zostali do końca...tego co nie ma końca.

Otwarcie II Filii "W Wysokim Domu"

Są wakacje, a my z Moreirą nie dajemy sobie odetchnąć nawet na moment. Mimo obowiązków zawodowych nie zapominamy o tym co najważniejsze: o sobie. Wczoraj po kontrolnej przejażdżce wokół Zalewu, joinciku i rozstaniu na prace i próbę, zorganizowaliśmy bankiet na którym ostatecznie została zatwierdzona nowa Filia. Przypomnę tylko, że do wczoraj pierwszą i jedyną Filią Miliardalatświetlnych 15 była Filia u Tusiora na Jonaszy. Przez tych kilka miesięcy nie mieliśmy z Moreirą powodów do niezadowolenia. Tusioru jednak też człowiek i spać czasem musi. Koniecznym więc stało się znalezienie kolejnego miejsca spotkań JZD.
Od jakiegoś czasu badaliśmy temat mieszkania MC Rapera. Ciągle jednak coś stało na przeszkodzie: a to współlokator, a to Mc szukał dziewczyny i się ciągle nie dało przyjść, a to Mc w Breslałowie, a to cośtam. Fakt, melanżowało się tam ale jakoś zawsze nie tak. Wczoraj postanowiliśmy postawić sprawę jasno. Okazało się, że kiedy przedstawiłem Mc Raperowi prawa i obowiązki związane z byciem gospodarzem Filii bardzo się ucieszył. Wyprawiliśmy więc małe party w celu ostatecznego sprawdzenia warunków panujących w nowej Filii W Wysokim Domu i celebracji nowej melanżowni. Mc Raper postarał się niewąsko. Poza Bakłażanem i browarem który przynieśliśmy ze sobą Mc zapewnił wiele rozrywek. Dla mnie najciekawszą była rozmowa z reprezentantką dupeczek, która zaszczycila nas swoją obecnością. Żona Z Pokoju Obok ma być na stałym wyposażeniu nowej Filii co jest niewątpliwym jej atutem (Filii nie Żony Z Pokoju Obok). Poza tym kierowani mądrością Feng Szui przemeblowaliśmy trochę nasze nowe miejsce schadzek (Moreira może umieści zdjęcie, a może nie). Jednak tym co urzekło mnie najmocniej było słuchanie bajek na winylach. "O głupim Tomku, niedźwiedziu i wilku" to to, co polecam każdemu na wieczory z ziomami. Piękne, rymowane dialogi, świetna gra aktorska, wspaniałe melodie, mądry morał - rozczuliło nas. Na koniec Przygody Guliwera. Tu już naprawdę nie było amatorki, jednak nie daliśmy już rady. Dokończymy dzisiaj :].
Wiadomo, każdy ma wady i nawet MC Raperowi zdarzyło się kilka błędów. Z drugiej strony skąd miał biduś wiedzieć że w towarzystwie JZD nie puszcza się Country i innej muzyki ze wsi , pól i lasów? Wierzymy, że był to pierwszy i ostatni tego typu incydent. Póki co gratulujemy Gospodarzowi Filii W Wysokim Domu tego odważnego kroku.

miejsce którego nie będzie

No i pozbierali się chłopaczyska w końcu i ogarnęli i wsiedli na rumaki bo czas naglił już a brzuchy rosną. Na takie okazje rozruchowo-rekreacyjne mamy kilka ustalonych i dobrze nam znanych tras. Opisze się je wszystkie w końcu ale dzisiaj czas na trasę do miejsc, których niedługo nie będzie, czyli na północ od Świdnika - miasta o wielowiekowej pięćdziesięciopięcioletniej tradycji, ozdobionego wspaniałą starówką i katakumbami, w których mnożyli się nie bacząc na pokrewieństwo, pierwsi chrześcijanie. Zaś na godzinie dwunastej od Świdnika będzie się działa wielka inwestycja: Lotnisko dla Lubelszczyzny. Bardzo nam to w smak z Tichym bo wiadomo: jak lotnisko to i dupeczki z obcych krajów - kto wie, może nawet egzotycznych. Miejmy nadzieję, że całe te rzesze ciekawych świata seksturystek nie zatrzymają się na Hamburgu tylko jakąś szybką kolejką będą docierać do Lbn gdzie dysponujemy obszerną bazą noclegową. Dotychczas na północ od Hamburga był las i chatynki. Parę nowych domów też powstało ale młode małżeństwa nie zdąrzyły się nimi dobrze nacieszyć bo im władza powiedziała: "bierzcie hajs i spierdalać bo tu teraz będą lądować stalowe ptaki". Władza z jednej strony nie znosi sprzeciwu a z drugiej już nie te czasy, żeby ktoś się bał władzy okoniem stawać więc tanio te działeczki wszystkie nie poszły raczej bo narzekań słychać nie było. Coś tam, że suseły tam mieszkają ekolodzy bunt podnieśli ale jak przyszło do liczenia to się okazało, że susełów tam jest dziesięć razy mniej niż każdy myślał, i że raczej mają one w dupie czy będzie tam lotnisko czy nie. No więc już jeżdżone tam nie raz było ale teraz tak porzegnać się bardziej. Większa część trasy to szosa dziurawa. Wyjeżdża się Turystyczną a później skręca na Świdnik Duży. Odrobinkę lasem pocięliśmy, właśnie tym co to ma być wycięty i przerobiony na pas startowy. Dużo padało ostatnio więc przyroda cacuszko kwitnie, no a że o 20.00 wyjechaliśmy to rześko było też całkiem. Moja Delta dostała dzień wcześniej nowe oponki a Mustang Tichona też nie był mocno jeżdżony od przeglądu więc mimo braków kondycyjnych dziarsko do przodu nam szło.
Powrót do Lbn taką drogą koło świętej pamięci walcowni Ursus. Bardzo to moje ulubione miejsce bo klimat mocno industrialny (nie, to nie to samo co hinduski) przez ten rozjebany zakład i zwłoki nici kolejowej, za pomocą, której przez 45 lat ruscy kradli nam węgiel, siarkę i inne takie. Tam fotę Felina cyknęliśmy i heja do domu ulicami naszego wspaniale rosnącego miasta. Nie wiem ile to kilosów było bo nigdy nie myślę o tym ale to taki standard chyba 25-30km. Tichy coś parę razy stękną, że boli, i że będzie mdlał, że mu się fujara w łańcuch wkręciła ale dźwignęliśmy temat także rozgrzewka za nami. Niedługo się zacznie zapowiadane ustawki organizować.

Skrót z Behemota

Było to już tak dawno, że nie pamiętamy kiedy. Wkońcu jednak udało nam się poskładać 7 najbardziej reprezentatywnych minut z całego koncertu. Życzymy miłego odbioru:
 

Zachód spotyka Wschód

Na niedzielę polecam klasyk. Szczerze zachęcam do obejrzenia wszystkich części (HD opcja!), chociaż można odpuścić pierwszą bo to samo gadanie ale później daje radę w kontekście całej walki. Ludzie dziwni są ale widać od dawna. Klasyk.









Eric Truffaz w Lublinie?

Lublin nie jest jeszcze Europejską Stolicą Kulutry, a my się czujemy jakby już nią był. Co tydzień jakaś impreza, co druga to duża. Całe miasto obwieszone jakimiś flagami, na Placu stał namiot cyrkowy - masakra. Jakby tego było mało zbliża się festiwal Inne Brzmienia (10-19 lipca). W zeszłym roku odbył się po raz pierwszy  i nawet spoko było. NIe żebym był na czymś, bo akurat byłem w cugu, ale dużo słyszałem bo nie dało się nie słyszeć. 
Wszystko wskazuje na to, że w tym roku przynajmniej raz będe na festiwalu. Otóż obok Tomasza Stańki, Nigela Kennedy i 5nizzy (podobno Ukraińcy się rozeszli, ale gdyby przyjechali to byłoby zajebiście) będzie również ERIC TRUFFAZ (trębacz, Francuz i na dodatek gra jazz)!!! NIc więcej nie wiem, bo mało się o tym pisze. Znalazłem zaledwie dwa infa m.in.:
http://kultura.lublin.eu/wiadomosci,1,3053,Nowe_Inne_Brzmienia.html?locale=pl_PL
i to ze stycznia. Na stronie Truffaza też nic nie ma.  A może to wszystko to ściema? Jeśli gdzieś ujrzę plakat to napisze.
Dla tych co nie kumają Erica Truffaza: 


Mam nadzieję, że koncert nie będzie w sobote.