Z pamiętnika weselnika. Frustrat w kapeli weselnej.

Uwaga!!! post ten zawiera wulgaryzmy w nasyceniu nieprzeciętnym!!!


Kochany pamiętniku!!! Dawno już nie pisałem o moich weselnych przygodach, ale nie bylo specjalnie o czym. Teraz, kiedy nagromadziło mi się wkurwień, kiedy od kilku tygodni moje życie to pasmo syfu, niepowodzeń, chujni i żenady, postanowiłem wylać Tobie przynajmniej wioche tej soboty.
Kiedy Moreira walczył z systemem za pomocą klawiatury a Bździch i ekipa Meliny 16 fizycznie, ja poddałem się totalnie jego władzy. Była kolejna sobota, kolejna sobota zarabiania kasiory, kolejna sobota skurwienia. Zaczynam już mieć tego dość. Zawsze około lipca przychodzi kryzys. Jest kurwa czerwiec.
Mam to nieszczęście, że na miejsce spotkania z zespołem musze jechać busem do innego miasta. Jak to jest, że środki komunikacji gromadzą tyle buraków? Na końcu busa siedzą dwie pizdy i gadają przez komórki. Jedna napierdala przez 30min z chłopakiem o tym jaką zajebistą sukienkę kupiła sobie w mieście Lublinie a jakiej sobie nie kupiła. Chuj, że do niego jedzie i 30min po skonczeniu gadania się z nim zobaczy, a ten biedy chłopak będzie musiał dalej słuchać jej wynurzeń. Duga cipa gada z mamą o tym jaka pani w dziekanacie była nie miła. A chuj to obchodzi pozostałe 20 osób w busie? Siadam tak, by z nikim się nie stykać ramieniem. Ale wchodzi jakiś gość i się przeciska, patrze a on ma obsrany płaszcz. Jakiś bocian go chyba ojebał, bo ma tego troche. Kurwa, prawie go obrzygałem. Inny dziad jebany, nie może wytrzymać godziny jazdy bez browara. Żłopie Perłę. Jebie w busie alkiem a ten pojeb jakby tego było mało zagryza to kanapką z szynką. Co za dziad!!! Wypił perłe i się chyba najebał bo zaczyna katować gościa obok niego. Gdybym był tamtym typem to wypierdoliłbym jaszczura przez zamknięty szyberdach przy prędkości 120km/h. I Jeszcze ten gówniarz. "Czy wiecie co czuje dziecko z ADHD? Mam nadzieję, że pas na dupie." Ile można gadać. Napierdala przez bitą godzinę. "Dziadku to, dziadku sro". "RYJ SZCZENIAKU!!!!". A miałem się w busie uczyć.
Chuj, wesele jak wesele. Jako, że od kilku miesięcy nic co sobie postanowiłem mi się nie udało, tym, razem chciałem być twardy. "NIe pije przez wesele nawet kropli browara". I kurwa się udało, tylko po co? Na zewnątrz Dublin w listopadzie, wewnątrz Bronowice Małe (te z Wyspiańskiego) w pełni lata i jak się nie zajebać? Zamiast wódki i piwa piłem kawe. NIc to nie dało. Około drugiej myślałem że umrę. Drzemałem sobie podczas kawałków, ale bałem się że się spierdole z krzesła i będzie mnie bolało. To nie wygodna ławka w szkole, że można se kimać do woli. Tu trzeba równowagę zachować. Gra się i tak samo, tak, jak samo się siedzi w ławce. Jakby tego było mało dupeczka którą obserwowałem - gapiłem się czyli - poszła już do domu. Zajebista była. W pewnym momencie myślałem nawet że jej chłopiec zareaguje, gdyż widział jak sie patrze (ciężko nie dostrzec gościa na podwyższeniu z gitarą i śliną płynącą wartkim strumieniem) ale dał sobie spokój. Szkoda, działoby się coś. A fajna była, więc warto by było sie pospierać w tak słusznej sprawie. Jak taka tańczy kaczuchy to C dur z Gdurem mi się jebie. "Nie schodziłbym jak z czereśni" jak zwykło się mawiać w moim zawodzie. Nic to, podchodzi do nas jakaś inna. Też daje radę, ale brzydsza od koleżanki i z większym chłopcem. "Możemy zadedykować piosenkę pannie młodej?" "Tak, ale Białego Misia młoda zabroniła grać." "A Slipknota gracie?" "Spierdalaj raszplo, chujowy dowcip" se myśle.
Spaaać!!! Wdrożyłem więc w życie plan B, czyli zabawa w sabotaż artystyczny. Polega on na tym, że przy pomocy intrumentu lub wokalu zasilonego mikrofonem, robię coś czego nikt się nie spodziewa i patrzę czy ktoś to zauważył. Sabotaż przy pomocy instrumentu się nie sprawdza na pewno, gdyż 99.9% społeczeństwa najebanego wódką weselną głuchnie i nie słyszy, że gitarszysta przez 3 minuty gra pół tonu wyżej, czyli robi klasyczny syf. "Świetnie grasz na gitarze" słysze później. "Zapewne, kurwa" se myśle. Sabotaż wokalny, zdawałoby się, wywoła poruszenie. Na czym polega? Jedna możliwość to zmienianie słów. Np. zamiast śpiewać w churkach "na rozstaju dróg stoi dobry Bóg" ja śpiewam "za rozstaju dróg rośnie sobie bób". Patrze, czy ktoś zauważył. Ni chuja. Dobra, to może inaczej. Przy Cyganeczce Zosi zatykam sobie nos i śpiewam refren. Kurwa, nic. Wszyscy mają mnie w dupie. A przecież to słychać. Następnym razem zdejmę spodnie. Dobra, to się uda: przy Krawczyku rozśmieszam wokalistę: śpiewam mu do ucha zmienione teksty na ciężko perwersyjne. Udało się! Pojebał zwrotkę z refrenem, jakaś baba na nas patrzy, lubi ten kawałek. Wkurwiłem raszplę!!!
Koniec Wesela. Składamy sprzęt, słyszę dialog najebanych typów:
- Kapela była przepiękna
- Myli się pan.
- Grali wszystko co chcieliśmy.
- Raczej co oni chcieli.
"Ot relatywizm", se myślę.
To byłoby na tyle. Wesele jak zwykle do 5, w domu o 7, spałem do 15. Teraz się opierdalam bo coś trzeba robić, żeby się nie uczyć na jutro na egzamin.