Tichon Tichy w żeńskim akademiku KUL


Wydarzyło się to już stosunkowow dawno temu. Był to zeszły tydzień, kiedy pachniało sesją jak kurnikiem, a ja pochłonięty byłem promocją koncertu Open Source i aNonim. Moje styrane nóżki zaprowadziły mnie do Akademika Żeńskiego KUL. Zawsze się zastanawiałem gdzie to dokładnie jest. "Koło szpitala na Kraśnickiej" mówili wszyscy. Wychowywałem się na osiedlu obok, ale nie kumam gdzie to. Teren akademika okazał się tym ogromnym, ogrodzonym, tajemniczym terenem, z takim ładnym  dwokiem na skraju, którego przeznaczenie wielokrotnie pochłaniało mój dociekliwy namysł. To jest właśnie własność kleru. Na  samym środku tej ogromnej posesji stoi, chroniony ręką boską, pilnowany przez zastępy Aniołów Wiecznego Dziewictwa akademik. 
Byłem bardzo podniecony. Zwiedzanie miał zapewnić mi człowiek JZD pod przebraniem Wiecznej Dziewicy. Wszedłem bez problemu. Procedura taka jak u nas: legitymacja, numer pokoju, poszedł. Tylko zakonnica za okienkiem może zmylić. Oczywiście jak zwykle dotychczas (jak się później miało okazać nie po raz ostatni) popełniłem błąd w przywitaniu. Pochodze niestety z takiej dziwnej rodziny w której uczą, że jak się młody człowiek wita ze starszą osobą, mówi: "dzień dobry". Jeśli jest wieczór: "dobrywieczór". Analogicznie przy pożegnaniach: "dowidzenia", "dobranoc". A tu nie, trzeba jakąś formułkę. No nic, ważne że wszedłem. 
Mój łącznik od razu wiedział co mnie zainteresuje na począku: Kaplica!!!! Taaak, w podziemiach tego budynku jest miejsce święte. To tam studenki KUL modlą się do sesje, wyznają grzechy popełnione na przepustce, przyjmują skramenta. Akurat miałem to szczęście, że trafiłem na modły. Dziwny to widok, jak 19letnia dziewczynka leży krzyżem na środku, a inna patrzy się tępo przed siebie. Nawet na najlpeszych melanżach na Miliardalatświetlnych nie mieliśmy takich osiągów. Poza tym wystrój skromny, krzesła, zdjęcia, obrazy, papież, pierdoły. "Zabierz mnie stąd".
Na korytarzach stoją komputery, przechadzają się młode studenteczki w koszulach zapiętych na ostatni guzik. Windą na górę i tu pierwsze roczarowanie. Przy windzie spotykamy osobnika płyci męskiej. "Kleryk" myśle "kleryk rozpłodowy." "NIe, kolega" poprawił łącznik. Poczułem się źle, gdyż przeświadczenie o mojej wyjątkowości poleciało z zapachem perfum pseudokleryka. 
Pokój - warunki niezłe: segment i dwa pokoje. Jak u nas, tylko czyściej i nowiej. 3 łożka w pokoju, miejsca że nawet można stanąć, nieźle. Prawie pałac. Balkon jest a to ważne jak się pali to i owo. Tutaj też pierwszy kontrast: niby święte miejsce, niby święte kobiety, a tu się okazuje, że ja siedze w pokoju z dwiema mega-dupeczkami, którym święcie z oczu nie patrzy, zwłaszcza tej drugiej. Na pułkach jak u Twardowskiego w domowej biblioteczne, łącznie z książkami gospodarza. Na ścianach krzyż - wiadomo, NMP, BXVI, JPII, J23 w mym sercu, a tu dupeczki-może-żony skąpo ubrane. Jaaaaa, grzesze myślą, grzesze, ale nie skusicie mnie służebnice Szatana, nie tu  w świętym miejscu. Nie posiąde Was dziś!!!!
Gadka, papierosek w palarni, czyli na schodach, "to jest pokój nauki, nigdy tam nie byłam", śmichy, chichy....
Posiedział, pogadał, "dobra ide, aha, możecie jeszcze te dwa plakaty powiesić? dzięki". Czułe pożegnania i windą na dół. W windzie musiałem jeszcze posłuchać opowiadań o sesji jakichś dwóch szczurów. Za wszystkimi do dzwi, kolejny błąd: tym razem w pożegnianiu, i do furtki. Jaaaaa, przeżyłem. Chce więcej!!!!