G.A.S.T.R.O.

Masz to na koniuszku języka. Całego siebie tam masz. Zbliżasz, kąsasz i...jest! Z końca języka rozlewa się na podniebienie, dziąsła, policzki, gardło. To nie smak, to zaspokojenie, to coś co dręczyło Cię od półtorej godziny, było obecne w każdej Twojej myśli, jest, spełnia się teraz kęs za kęsem, gdy żujesz, połykasz, bierzesz następny kawałek i patrzysz ile jeszcze zostało. Nie ma, że gówno, nie zdzierżysz szitu, nikt nie wciśnie Ci ściemy, musi być dobrze, wyraziście, z namiętnością, soczyście. Gastro zaczyna się nie wiesz kiedy. Ot ktoś żartem coś rzuci o jedzeniu, wszyscy niby się zaśmieją, ktoś powie: "nie gadaj o tym ziomek", ale wtedy już jest za późno bo myśl zaskoczyła, chwyciła się Twojej świadomości i nyje zaciśnięta małymi piąstkami gdzieś za czołem. O tym, że palisz w dobrym, sprawdzonym towarzystwie świadczy następujący fakt: możesz bez krępacji rzucić hasło żeby coś oszamać i wiesz, że spotka się to z aprobatą większości - jesteście w tym razem po prostu, w tym samym momencie. No i jest do wyboru: piccucha, kebabik, falafel, cośburger, zależnie od tego czyście w domu czy na mieście, czy chce się łazić czy nie. Czasem trzeba zaczekać albo przejść parę metrów - nie ważne, zawsze warto bo już czekasz i już wiesz, że za moment będziesz cały w koniuszku własnego języka. I ojebałeś, wszamałeś bez zbędnych przestanków, gadania, marudzenia i jest dobrze, już po wszystkim chociaż ani przez chwilę nie był to przykry obowiązek, żaden faszystowski przymus - to szło z Ciebie i do Ciebie musiało wrócić. I kończysz i patrzysz jak inni kończą i cieszysz się waszym wspólnym szczęściem ale jest jedno ale: gastro nigdy do końca nie zatraca się we wspólnocie, zawsze chodzi jednak o Ciebie. Ty już wiesz, że to był zaledwie pierwszy krok, znaczny ale pierwszy. Chodzi tylko o to, że przestaje Ci to dokuczać ale to nie znaczy, że znika. Przeciwnie: masz tą bezpieczną świadomość, że gdzieś tam, hen hen , czeka na Ciebie domowa lodówka, wiernie czeka. Bawisz się ile wlezie ale nadchodzi czas powrotu do miejsca gdzie znajduje się wyrko a niedaleko jest też mebelek pełen skarbów. Już powściągliwiej do tego podchodzisz: plasterek tego, kawałeczek tamtego, większy kawałeczek ale bez przesady. Co innego kawałek ciasta - deser to już nie posiłek. Uśmiechasz się do siebie z uznaniem: deser to nie posiłek. Bierzesz talerzyk...większy talerzyk niech będzie i kroisz kawałek. Po co się oszukiwać? Kroisz większy kawałek iiiii jest...jest...dobrze jest, można iść spać ale nie jesteśmy w gimnazjum, dobrze wiesz, że to nie wszystko bo było za dobrze.
Pierwsza myśl po przebudzeniu gdy kotwasisz się jeszcze z boku na bok: "jaaaa, jak już wstanę to sobie mega śniadanko opierdolę, mmm...". I w końcu wstajesz i pamiętasz z najdrobniejszymi szczegółami co masz jeszcze w lodówce i wiesz, że dasz radę ze wszystkim. Do wyboru do koloru ale to tak nie działa i to jest zawsze najlepsza niespodzianka: wydaje Ci się, że już do wieczora będziesz żuł i żuł bez końca ale to nie tak. Opylasz regularne śniadanko i nagle wszystko ustaje...koniec, szczęście, luzik, działasz. Jeszcze wychodząc z kuchni spoglądasz na brudne talerze w zmywaku, uśmiechasz się do swoich niemożliwości i rozpoczyna się nowy dzień, dobry nowy dzień, dzień dobry Moreira.