Manifest Czerwcowy

Bywa słabo: łoś wybiega na drogę i kaplica, urywa się półtorametrowy sopel z dachu i kaplica albo łamie się gałąź, uderza piorun, rak, sepsa, zawał w rodzinie - wszystko to zdarza się codziennie i codziennie dławi czyjąś szczęśliwość na tym świecie. Takim zdarzeniom nie sposób przeciwdziałać (ewentualnie zmniejszać ich prawdopodobieństwo ale to bardzo absorbujące), można się z nimi zmagać dopiero po fakcie a taki fakt jest po prostu niezbywalną częścią realności, w której żyjemy. Wypadki losowe, tak się o nich mówi a odbierają nam one lwią część dobra naszego powszedniego. Są one jednak tylko jednym z dwóch czynników psujących nam życie i ten drugi jest istotny: inni ludzie. Coś co jest niezbywalne nie potrzebuje i nie może mieć usprawiedliwienia. Zło czynione przez innych ludzi jest zbywalne, głęboko i okrutnie w swej oczywistości zbywalne i to jest właśnie źródło całego mojego wkurwienia, które przy różnych okazjach zdarza mi się opisać na tym blogu. Wystarczy przez chwilę użyć szczerej wyobraźni, pomyśl: ile na co dzień zdarza się sytuacji, nawet bardzo małych, być może wymagających wydobycia z pamięci bo już Ci zobojętniały gdy musisz zmieniać swoje decyzje pod dyktando ludzi dysponujących choćby cieniem władzy, wykorzystujących Twoją od nich zależność, ludzi agresywnych, brutalnych, grup nacisku, tłumów, mas, rzesz i narodów. Pomyśl ile jest sytuacji, w których ich oddziaływanie jest tak subtelne, że możesz je sobie uświadomić tylko w perspektywie swoich marzeń, pomyśl jak totalne jest to oddziaływanie i od jak dawna jesteś mu poddany. Bezpośrednie akty przemocy to skrajność, chociaż bardzo częsta ale w sensie w jakim chcę tu mówić jest ona równoważna wszystkim momentom gdy modyfikujesz swoje zachowanie pod kątem zewnętrznych wymogów chociaż to zachowanie dotyczy tylko Ciebie samego, jest realizacją twoich potrzeb i planów podczas gdy okazuje się, że ktoś inny Cię z niego rozlicza. Pomyśl jak bardzo mógłbyś być szczęśliwy gdyby tego nie było. Pomyśl jak bardzo jest to arbitralne...z dupy wzięte. Życie bez przeciwności losu jest niewyobrażalnym nonsensem. Mogę je sobie zwizualizować ale tylko jako czystą fantazję, igraszkę. Życie nie podporządkowane durnym i zmyślonym społeczno-kulturowym przykazaniom (nie wszystkim tylko tym durnym i zmyślonym), jeśli tylko zdamy sobie sprawę z jego możliwości wydaje się być na wyciągnięcie ręki i przez to właśnie jest tak cholernie frustrujące gdy wydaje się, że już jest dobrze i wtedy ktoś Ci się wpierdala z buciorami. A tych chamów są miliony. To nie jest hymn rozpasanego indywidualizmu. To normalne, że trzeba konfrontować swoje pragnienia i decyzje z innymi ludźmi, to normalne, że czasem trzeba rezygnować, nie zawsze nawet gdy jest to obiektywnie uzasadnione ale zawsze i tylko wtedy gdy jest to nasza wolna decyzja. Podjęta bez odgórności, braku uzasadnienia lub z zełganym uzasadnieniem pochodzącym z kretyńskich społecznych lęków, ciemnoty czy starych ksiąg.
To o co się tu rozchodzi to wolność i szczęśliwe życie. Wolność jest studnią bez dna, to znaczy, nie ma celu czyli nigdy się nie zatrzymuje, aż do śmierci. Wolność to ciągłe ocenianie swojego życia z perspektywy ideału szczęścia, dążenia do niego lub (jeśli w ogóle może ktoś taki istnieć) tego szczęścia obrony. Z powodu tego nieustawania, wolność jest zawsze totalną, nie może zadowolić się osiągnięciem małych sukcesów, jeśli jest w pełni uświadomiona to nie uznaje kompromisów, z których każdy nosi brzemię hipokryzji, dlatego nikt nigdy nie może mi powiedzieć: "Daj spokój człowieku, tego o czym mówisz nie ma, nie ma tych świń ani jaszczurów, przecież nikt nie przystawia Ci broni do pleców, nikt nigdy nawet Cię nie przeszukał na ulicy, nikt Cię nie zmusza do żadnej wiary, nikt nikogo już nie pali na stosach, nie zachowuj się jak gówniarz, paranoik". To brednie. To jest twoje partykularne zaspokojenie i z punktu twojego zaspokojenia nie masz cienia prawa mnie ganić bo inaczej nie różnisz się niczym od faszystowskich jaszczurów. Tak się właśnie dzieje, że podjęcie nieustającej wolności jest wysiłkiem i większość zwyczajnie tchórzy zadowalając się ochłapem tego, że i tak jest lepiej niż było, czasem posilając się jeszcze dodatkowo mirażami jakiejś wiary czy ideologii. Ja wiem jedno: to jest jedno życie. Po nim jest dokładnie to samo co było przed nim czyli nic, dlatego to jedno życie chcę wyssać do granic możliwości. Te możliwości określa śmierć lub sytuacja gdy człowiek szamocząc się do przesady z przeciwnościami zatraca perspektywę skończoności tego życia, czyli marnuje czas i energię ponad konieczność - to są granice. Nikt nie ma prawa potępiać mnie za to, że do nich dążę jeśli nie staje mu na drodze w realizacji jego własnych zamierzeń. Jeśli twierdzi, że mu przeszkadzam to musi to dobrze uzasadnić, udowodnić a nie egzekwować na podstawie zmyślonych praw tego świata lub objawionych z zaświatów. Wolność nie zna kompromisu: to, że papież i jego koledzy nie palą już na stosie za sprzeciw wobec swoich kłamstw to nie znaczy, że nie kłamią; to że policja nie przeszukuje każdego obywatela na mieście to nie znaczy, że ustawa, która na to pozwala jest git - wolność tego nie akceptuje bo wolność chce samej siebie i nie daje się bujać, kiedy poprzestajesz w swoim dążeniu do szczęścia to nie oszukujesz wolności tylko ją gwałcisz. Dlaczego to takie powszechne? Bo to złudzenie sukcesu, zwycięstwa i powód do dumy a to z kolei daje poczucie panowania nad sobą, opanowania. Ktoś kto jest opanowany jest też poważny ponieważ powaga traktowana jest jako oznaka dojrzałości, zwycięskiego kresu walki. To bzdura bo po cichu, w międzyczasie nastąpiło dosyć istotne przewartościowanie. Wrogiem stałą się sama walka ze względu na trud niemożności jej zakończenia, sam bunt, który by łatwiej go było zdeprecjonować, kojarzony jest od tej chwili z niedojrzałością, z gówniarstwem. Poniekąd to trafne skojarzenie ale strasznie denne jest nadanie mu negatywnego wydźwięku. To nieustawanie wolności w buncie faktycznie można doskonale zobrazować dziecinnością bo dziecko nie zadowala się nigdy pojedynczym szczeblem sukcesu. Zawsze próbuje popchnąć go do granic, bada zasięg swojej wolności do momentu, w którym natrafi na opór, którego nie jest jeszcze w stanie przezwyciężyć. Dojrzeć znaczy zrozumieć swoje prawa i obowiązki oraz realizować je w dążeniu do szczęścia. Dojrzeć to nie znaczy unikać konfrontacji zachowując się według kanonów ustalonych przez wspólnotę unikającą konfrontacji ideału szczęścia z rzeczywistością - taką dojrzałość mam w dupie, w sercu mam wolność.