Dyktator rozumu

Sens świata musi leżeć po za nim. W świecie wszystko jest tak, jak jest, i dzieje się, jak się dzieje; nie ma w nim żadnej wartości - a gdyby była, to nie miałaby wartości.
Jeżeli jest jakaś wartość, która ma wartość, to musi leżeć poza wszystkim, co dzieje się i zachodzi, jest przypadkowe.
Co zaś czyni je nie-przypadkowymi, nie może być w świecie, bo wtedy byłoby znowu przypadkowe.
Musi leżeć poza światem.
Dlatego nie ma żadnych tez etycznych. Zdania nie mogą wyrazić nic wyższego.
Jest jasne, że etyki nie da się wypowiedzieć. Etyka jest transcendentalna. (Etyka i estetyka to jedno.)
Pierwszą myślą, jaka nasuwa się przy formułowaniu prawa etycznego o postaci "powinieneś...", jest to: a co, gdy tego nie zrobię? Jest jasne, że etyka nie ma nic wspólnego z karą i nagrodą w zwykłym rozumieniu. A więc kwestia następstw czynu musi być tu nieistotna. - W każdym razie nie mogą one być zdarzeniami. W kwestii tej musi bowiem być mimo wszystko coś słusznego. Musi istnieć jakaś etyczna nagroda i kara, ale zawarta w samym czynie.
(Jest również jasne, że nagroda musi być czymś przyjemnym, a kara przykrym.)
O woli jako nośniku etyki mówić nie można.
A wola jako zjawisko interesuje tylko psychologię.
Jeżeli dobra lub zła wola zmienia świat, to tylko jego granice, nie fakty: nie to, co da się wyrazić w języku.
Krótko mówiąc: świat musi się wtedy stać w ogóle inny. Musi niejako skurczyć się lub rozszerzyć jako całość.
Świat szczęśliwego jest inny niż nieszczęśliwego.
Tak jak ze śmiercią - świat się nie zmienia, lecz kończy.
Śmierć nie jest zdarzeniem w życiu. Śmierci się nie doznaje.
Jeżeli przez wieczność rozumieć nie skończony czas, lecz bezczasowość, to ten żyje wiecznie, kto żyje w teraźniejszości.
Życie nasze tak samo nie ma kresu, jak nasze pole widzenia - granic.
Czasowo pojęta nieśmiertelność duszy ludzkiej - czyli jej wieczne życie po śmierci - nie tylko nie jest niczym zagwarantowana, lecz nade wszystko nie daje wcale tego, co zawsze chciano przez nią osiągnąć. Czy rozwiąże to jakąś zagadkę, że będę żył wiecznie? Czy takie wieczne życie nie będzie równie zagadkowe jak obecne? Rozwiązanie zagadki życia w czasie i przestrzeni leży poza czasem i przestrzenią. ( Nie chodzi tu przecież o rozwiązanie problemów naukowych.)
Jaki jest świat, to dla tego, co wyższe, jest zupełnie obojętne. Bóg nie objawia się w świecie.
Wszystkie fakty należą jedynie do zadania, nie do rozwiązania.
Nie to, jaki jest świat, jest tym, co mistyczne, lecz to, że jest.
Spojrzeć na świat sub specie aeterni, to spojrzeć nań jako na pewną - ograniczoną - całość.
Odczucie świata jako ograniczonej całości jest uczuciem mistycznym.
Do odpowiedzi, której nie można wyrazić, nie można też wyrazić pytania.
Wielka zagadka nie istnieje.
Jeżeli jakieś pytanie da się w ogóle postawić, to można też na nie odpowiedzieć.
Sceptycyzm nie jest niepodważalny, lecz jawnie niedorzeczny, bo chce wątpić, gdzie nie można pytać.
Wątpliwość może się bowiem tylko tam pojawić, gdzie jest jakieś pytanie; pytanie tylko tam, gdzie jest jakaś odpowiedź; ta zaś tylko tam, gdzie coś może być powiedziane.
Czujemy, że gdyby nawet rozwiązano wszelkie możliwe zagadnienia naukowe, to nasze problemy naukowe nie zostałyby jeszcze nawet tknięte. Co prawda, nie byłoby już wtedy żadnych pytań; i to jest właśnie odpowiedź.
Rozwiązanie problemu życia rozpoznaje się po zniknięciu tego problemu.
(Czy nie to sprawia, że ci, dla których po długich wahaniach sens życia stał się jasny, nie potrafili potem powiedzieć, na czym on polega.)
Jest zaiste coś niewyrażalnego. To się uwidacznia, jest tym, co mistyczne.
Poprawna metoda filozofii byłaby właściwie taka:
Nie mówić nic poza tym, co się da powiedzieć, czyli poza zdaniami nauk przyrodniczych - a więc nic poza tym, co z filozofią nie ma nic wspólnego; a gdyby potem ktoś chciał powiedzieć coś metafizycznego, wykazać mu, że pewnym znakom nie nadał w swoich zdaniach żadnego znaczenia. Byłaby to dla niego metoda niezadowalająca - nie miałby poczucia, że uczymy go filozofii - ale jedyna ściśle poprawna.
Tezy moje wnoszą jasność przez to, że kto mnie rozumie, rozpozna je w końcu jako niedorzeczne; gdy przez nie - po nich - wyjdzie ponad nie. (Musi niejako odrzucić drabinę, uprzednio się po niej wspiąwszy.)
Musi te tezy przezwyciężyć, wtedy świat przedstawi mu się właściwie.
O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć.

( L. Wittgenstein, Tractatucs logico-philosophicus, tezy 6.41 - 7)




Nie wiem co jest miarą geniuszu, czy w ogóle jest taka miara, ale wiem na pewno kiedy dany geniusz jest niedoceniony - gdy nie usłyszymy o nim w szkołach. Program w systemie edukacji ujawnia zawsze największe przekłamana kultury danego kraju. Dzisiaj wiem, że w miejsce zajęć, na których w liceum powinno się czytać o ludziach takich jak Wittgenstein i wielu innych, oferuje się młodym ludziom pierdołowatych księży, śpiewających wesołkowatych katechetów albo tępe pingwiny. Tak być nie powinno, tak być nie może, kiedyś było inaczej a ci którym podobne powyższym prawdy zostały wpojone w wieku 14 - 15 lat stanowili później trzon cywilizacji europejskiej. Dzisiaj trzon wart jest wsadzenia w dupę a co gorsza jest to sytuacja wysterowana przez ciemnotę i grupy durnych interesów, tak ideowych jak i biznesowych. Tu nie chodzi o treści ale o sposób, o spektrum możliwości, o permanentne poszerzanie horyzontu myślenia czyli horyzontu wolności, horyzontu człowieczeństwa ku spełnieniu go w ludzkim dobru. A w szkole uczą o Janie Pawle Pierdolonym Kłamcy - naszym przewodniku duchowym.