Noc Kultury w Lublinie, trzecia już.

Lipa marnować dobry temat ale albo napiszę dzisiaj mało albo w ogóle już o tym nie napiszę bo się muszę pierdolić z meinongowską logiką fikcji.

To ćpuńskie wydarzenie już na stałe gości w moim ćpuńskim kalendarzu (chociaż rok temu byłem zamiast niego na wiejskim weselu a z przed dwóch lat niewiele pamiętam już) więc czekałem go z ochotą. Tym razem zamiast prawnika postanowione zostało zabrać ze sobą osobistą Panią Doktor. Filharmonicznie miało się zacząć ale się nie zaczęło bo kolejka była w kit. Nie trzeba było wiele inwencji żeby skierować się parą na Stare Miasto bo plenery w Saskim średnio zachęcają gdy nad głową wisi szara, nasiąknięta gąbka. Pani Doktor mówi: chodźmy do Galerii Białej na wystawę Radke Marka bo ładna w gazecie widziałam. Że galeria ta w CKu jest to nie wiedziałem ale się dowiedziałem. Tu też spotkałem pierwszych znajomych a wiedziałem, że będzie tego trochę onej nocy. "The Game", tak się wystawa nazywała a polegała na tym, że pokój był i w nim spławiki jakieś z sufitu wisiały w kierunku porozrzucanych na podłodze kawałków zabawek a wszystko to kolorowo w ultrafiolecie. Ładnie. Pierwsza sztuka tej nocy zaliczona. Dalej przez deptak zbliżając się do tłumiku przy akompaniamencie narastającym niepokojąco. No i kurwa stało się kurwa - taniec synchroniczny w wykonaniu gimnazjalistek w bluzach z kapturem do jęków ścieżki dźwiękowej z filmu Step Up 2 - znam bo nienawidzę - nie ma jak ominąć, trza brnąć przez ciała rodziców tych małych, pląsających kalkomanii. Sztampa po całości więc krok dalej iiii... z deszczu w gówno. Wioska afrykańska - no żenada taka, że dopalaczy szkoda cośmy je pod nadzorem Pani Doktor spożyli wcześniej. Że się poprzebierali w firanki pstrokate i jakieś szałasy pobudowali dziwne to jeszcze idzie wybaczyć, że może to nie ignorancja tylko skąpe środki ale ja pierdole - twarze sobie na brązowo pomalowali jakąś pastą do butów! Normalnie jak rasistowski kabaret to wyglądało, "Murzynek Bambo w Afryce mieszka..." - tyle to miało wspólnego z kulturą czarnego lądu. Szybko spostrzegłem kto tą farsę zorganizował ale już nie będę pisał teraz bo jeszcze niejedno duszpasterstwo będzie okazja objechać w JZD. Później leżaki przed ratuszem - mogły być ale horyzont pęczniał z godziny na godzinę to raczej mało lublinian skorzystało. Osobiście myślałem, że to akcja komendy policji, że sobie można na takim leżaku dżoinciaka skopcić ale nie... No i pozytywnie w końcu bo Czonga pod bramą wyhaczyliśmy a że się poprzedniej nocy też ujebał to było komu w kaprawe oczy spojrzeć ze zrozumieniem i zrozumienie dostać w zamian. Ale Czong gdzie indziej szczęścia szuka. Ludzi w chuj, kolejka do podziemi w chuj, czasu do zaplanowanej sztuki też dużo. Koleżanki sie spotkało sie i browar pękł, śmichychichy, idziemy na Ferdydurke. U Dominikanów, czyli z łaciny Psich Synów, w wirydarzu ichniejszej bazyliki. Znałem to miejsce fajowe. Stoi tam metalowa matka boska depcząca węża i półksiężyc:) bombeczka normalnie. Wcześnie przybyli to i sobie siedli i całe szczęście bo chętnych na krzesła wkrótce zrobiło się za dużo i deszcz spadł też. Ferdydurke (english version) uuuuułłłaa! Sztuka.

Teatr Provisorium jest jednym z najważniejszych teatrów alternatywnych wywodzących się z nurtu kultury studenckiej w Polsce. Powstał w 1976 roku w Lublinie. Należy do offowych teatrów wywodzących się z tradycji studenckich scen przełomu lat 60. i 70. Od początku działalności grupy jej kierownikiem artystycznym i reżyserem jest Janusz Opryński.

Provisorium to zespół, który wyrósł z niezgody na rzeczywistość polityczną i społeczną drugiej połowy lat 70. i doświadczeń artystycznych swoich poprzedników. W pracach grupy metaforyczne widowiska łączyły się z jasnym przekazem mówiącym o najważniejszych rzeczach dotyczących człowieka i jego kondycji. Punktem wyjścia dla Provisorium były zawsze wybitne teksty, m.in. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Jana Józefa Szczepańskiego, klasyków światowej prozy i Witolda Gombrowicza.

W roku 1996 Teatr Provisorium nawiązał współpracę z Kompanią Teatr Witolda Mazurkiewicza - zespołem absolwentów wydziały lalkarskiego warszawskiej szkoły teatralnej. Wspólnie zrealizowali Ferdydurke (1998), spektakl, który otrzymał nagrodę Fringe First na festiwalu teatrów alternatywnych w Edynburgu. Od tego czasu datuje się zasada realizacji kolejnych spektakli wspólnie przez dwóch reżyserów - Janusza Opryńskiego i Witolda Mazurkiewicza. To spotkanie odmiennych teatrów, odmiennych sposobów pracy i dwóch reżyserów dało nadzwyczaj ciekawy efekt spotykający się z entuzjastycznym przyjęciem krytyki polskiej i zagranicznej. "Ferdydurke", niemal jednogłośnie uznana została za jedno z najważniejszych wydarzeń w teatrze polskim lat dziewięćdziesiątych. Autorzy spektaklu wybrali z powieści Gombrowicza przede wszystkim zagadnienia związane z obecnością wszechogarniającej życie ludzkiej Formy, która ogranicza człowieka i narzuca mu kolejne role. Skupili się także na ukazaniu Gombrowiczowskiej opozycji pomiędzy dojrzałością i niedojrzałością za pomocą wyrazistego eksponowania ciała.

reżyseria: Witold Mazurkiewicz, Janusz Opryński
obsada: Jacek Brzeziński, Witold Mazurkiewicz, Jarosław Tomica, Michał Zgiet
scenografia: Jerzy Rudzki
opracowanie muzyczne: Borys Somerschaf
światło i dźwięk: Janusz Opryński i Jan Piotr Szamryk
czas trwania: 80 minut


Sztuka. Nie mam wątpliwości, że cokolwiek grają ci goście jest zajebiste po prostu. Nie znałem tych szczegółów z opisu ale zgadzają się mocno. Dużo śmiechu, zachwytu, deszczu na około. Obok siedział niedaleko dżentelmen co go poznałem, że go znam czyli niejaki filozof Wodziński. Nie był to zbieg okoliczności by jego wykon miał mieć miejsce w wirydarzu nieco później a ja się na niego wybierałem, a jakże. Specjalnie się gapiłem jak taki mega filozof na sztukę reaguję i kaplica. Nic mu nie drgnęło przez te osiemdziesiąt minut, może nieznacznie mu twarz jaśniała przy co zabawniejszych momentach ale o brawa na koniec się nie pokusił skurczybyk. Z Panią Doktor klaskaliśmy głośno. W międzyczasie przesłałem namiary na nas Tusiorowi, który zainteresował się wspólną przygodą tej nocy. Tusior miał dla nas skręconą niespodziankę i ja też miałem więc musiało być nam raźno razem. Dżoinciak, szwędacz, browar, gadka, strugi deszczu i powrót do Psich Synów. Tam pompa jakaś, prezydent miasta nagrody chce nam wręczać ale przez skromność oddajemy je starym ludziom zasłużonym dla kultury miasta - mają gówniane emerytury i niedługo umrą a my mamy gest. Pani Doktor przeżywa, że Palikot siedzi niedaleko, bo jej się podoba i śnił się nawet a Cezary Wodziniski rozpoczyna to na co trzeba było czekać parę dobrych tygodni (od jego ostatniej wizyty w CK). To co gadał to inny temat zupełnie jest i odpuszczę w tym momencie (ale, że Ferdydurke był genialny powiedział i zachwyty same). Wróci. Lać mi się chciało, deszcz momentami zagłuszał filozofa, było pięknie i długo. Pani Doktor mi uświadomiła, że to sam Popiełuszko męczennik nasz, Celana czyta i znać było świętość w jego interpretacji. Celan jest absolutny. Heidegger. Sztuka. Gastrofaza. Z Tusiorem zmówiliśmy po piccuszce i to w nie największej średnicy nawet, a że zakałapućkani byliśmy dobrze to ją tak szybko połknęliśmy, że wydało nam się, że Pani Doktor strasznie długo czeka na swoje zamówienie. W dodatku nie potrafiła powiedzieć co zamówiła. Mało tego, zapomniała czy w ogóle coś zamawiała a my nie słyszeliśmy też. Tyle, że browara to słyszeliśmy. Lasagne, przyszło po chwili dłuższej ale pytanie do kelnera: "Przepraszam czy ja coś zamawiałam w tym lokalu?" - bezcenne. No ulicy zimno ale ludzi mnogo wciąż. Do Caxa na aftera idziemy. Bylimy tam i nocy poprzedniej i dobrze było więc się wraca w takie miejsca. Po Wodzińskim i dopalaczach każde się jest okrutnie Heideggerowskim Się, okrutnie... No i luz, i roots reggae i tłoczno i...Tusior byłą spotkał co było mu niewsmak z deczka; słabo ale i tak już dołująca tendencja była. Jeszcze zespół dobrze podziałał. Szukałem ale nie wiem co to za chłopaki zwariowane tak grali i śpiewali jak Marleje jakieś. Można było do domu pocisnąć. Nie widziałem wszystkiego co chciałbym i chciałem. O wielu rzeczach, które chciałbym, pewnie nawet nie wiedziałem ale byłem mega zadowolony z tego co miałem okazję. Wyluz, nastawiałem się na wyluz, dostałem wyluz, sztukę dostałem, trochę ładnych obrazków miasta, zjarałem się paroma zjawiskami bo nie byłbym sobą ale odpuszczę już. Dobranoc Kultury.