Transformers 2: Zemsta Upadłych, reż Michael Bay


Człowiek może więcej niż bóg. Człowiek może tworzyć rzeczy, które bogu nie przeszłyby przez myśl, człowiek może tworzyć nowych bogów, niszczyć starych, tworzyć nowe światy i dowolnie przekształcać zastany. Michael Bay i jego koledzy bardzo poważnie podeszli do takiej demiurgicznej roli i ulepili Transformers 2, czyli "mega rozwałkę z wypasioną dupeczką" - jeden z ulubionych gatunków filmowych Tichona i Moreiry. Trudno to ująć w słowa i to chyba najlepszy komplement dla tego dzieła. Po prostu nie da się opisać tego co dzieje się na ekranie, to się widzi i słyszy i jest się w środku, w samym centrum stalowej burzy kung-fu rakietowej rozpierduchy. To co potrafią zrobić goście z holiłuda gdy dać im nieograniczony budżet to dla przeciętych abstrakcja - wyprodukowanie minuty takiej sceny walki trwa podobno tygodnie a Transformers to przecież 150 minut! 150! Jaaa... Po za tym scenariusz z dupy i amerykańska propaganda ale nie o to chodzi przecież. Fanom rozwałki polecamy, polecamy się upalić przed seansem bo wtedy jest trójwymiarowo na dodatek.





Megan Fox...nie mamy słów. Na tym chyba opiera się koncepcja takiego kina. Nie ma tu żadnej interpretacji, żadnej treści - czyste, bieżące przeżycie. Megan Fox,
jaaa...


Ciekawe czy Megan lubi blogerów...

SUKCES!!!!





W piątek 26 czerwca w Świdniku odbył się przegląd zespołów muzycznych Deutrykowisko 2009. Pisaliśmy już o tym, że Open Source i aNonim wybierają się po trzecią nagrodę. Nie powiodło się!!! Zespół zdobył drugą nagrodę natomiast Jarek Jurkiewicz otrzymał nagrodę za najlepszego instrumentalistę przeglądu!!! JZD cieszy się wraz z zespołem i serdecznie gratuluje ziomom. Wielki Pucek dla tych którzy 3mali kciuki!!! Czas na melanż!!!



wywiad dla Radia Świdnik
[fot. Święta]















będzie więcej

JZD pogrąża się w żałobie


Dziś w nocy świat obiegła wiadomość o śmierci Michaela Jacksona. Michael miał 50 lat. Dla świata był to niekwestionowany król popu.  W moim doświadczeniu muzycznym Michael stoi zaraz obok Beatlesów i uczy mnie tego samego co Oni. Dla mnie był wyznacznikiem genialnego brzmienia, aranżu, interpretacji, precyzji i kompozycji. Niezawodne melodie, groovy, po wsze czasy rozpoznawalna barwa głosu i maniera.  Teledyski, które za małolata przy pierwszym kontakcie z MTV oglądało się jak filmy, jak przekazy z kosmosu. Zawsze śmieszyły mnie skandale i nagonki medialne na postać Jacksona. Postawienie mu iluśtam zarzutów, późńiej uniewinnienie i wniosek jeden: króla się nie skazuje. Ten człowiek był geniuszem - prawa tego świata nie imały się go. 

SPOCZYWAJ W POKOJU KRÓLU!!!!




Ja chcę taki być

Z okazji kończącej się czerwcowej części sesji:

Tichon Tichy w żeńskim akademiku KUL


Wydarzyło się to już stosunkowow dawno temu. Był to zeszły tydzień, kiedy pachniało sesją jak kurnikiem, a ja pochłonięty byłem promocją koncertu Open Source i aNonim. Moje styrane nóżki zaprowadziły mnie do Akademika Żeńskiego KUL. Zawsze się zastanawiałem gdzie to dokładnie jest. "Koło szpitala na Kraśnickiej" mówili wszyscy. Wychowywałem się na osiedlu obok, ale nie kumam gdzie to. Teren akademika okazał się tym ogromnym, ogrodzonym, tajemniczym terenem, z takim ładnym  dwokiem na skraju, którego przeznaczenie wielokrotnie pochłaniało mój dociekliwy namysł. To jest właśnie własność kleru. Na  samym środku tej ogromnej posesji stoi, chroniony ręką boską, pilnowany przez zastępy Aniołów Wiecznego Dziewictwa akademik. 
Byłem bardzo podniecony. Zwiedzanie miał zapewnić mi człowiek JZD pod przebraniem Wiecznej Dziewicy. Wszedłem bez problemu. Procedura taka jak u nas: legitymacja, numer pokoju, poszedł. Tylko zakonnica za okienkiem może zmylić. Oczywiście jak zwykle dotychczas (jak się później miało okazać nie po raz ostatni) popełniłem błąd w przywitaniu. Pochodze niestety z takiej dziwnej rodziny w której uczą, że jak się młody człowiek wita ze starszą osobą, mówi: "dzień dobry". Jeśli jest wieczór: "dobrywieczór". Analogicznie przy pożegnaniach: "dowidzenia", "dobranoc". A tu nie, trzeba jakąś formułkę. No nic, ważne że wszedłem. 
Mój łącznik od razu wiedział co mnie zainteresuje na począku: Kaplica!!!! Taaak, w podziemiach tego budynku jest miejsce święte. To tam studenki KUL modlą się do sesje, wyznają grzechy popełnione na przepustce, przyjmują skramenta. Akurat miałem to szczęście, że trafiłem na modły. Dziwny to widok, jak 19letnia dziewczynka leży krzyżem na środku, a inna patrzy się tępo przed siebie. Nawet na najlpeszych melanżach na Miliardalatświetlnych nie mieliśmy takich osiągów. Poza tym wystrój skromny, krzesła, zdjęcia, obrazy, papież, pierdoły. "Zabierz mnie stąd".
Na korytarzach stoją komputery, przechadzają się młode studenteczki w koszulach zapiętych na ostatni guzik. Windą na górę i tu pierwsze roczarowanie. Przy windzie spotykamy osobnika płyci męskiej. "Kleryk" myśle "kleryk rozpłodowy." "NIe, kolega" poprawił łącznik. Poczułem się źle, gdyż przeświadczenie o mojej wyjątkowości poleciało z zapachem perfum pseudokleryka. 
Pokój - warunki niezłe: segment i dwa pokoje. Jak u nas, tylko czyściej i nowiej. 3 łożka w pokoju, miejsca że nawet można stanąć, nieźle. Prawie pałac. Balkon jest a to ważne jak się pali to i owo. Tutaj też pierwszy kontrast: niby święte miejsce, niby święte kobiety, a tu się okazuje, że ja siedze w pokoju z dwiema mega-dupeczkami, którym święcie z oczu nie patrzy, zwłaszcza tej drugiej. Na pułkach jak u Twardowskiego w domowej biblioteczne, łącznie z książkami gospodarza. Na ścianach krzyż - wiadomo, NMP, BXVI, JPII, J23 w mym sercu, a tu dupeczki-może-żony skąpo ubrane. Jaaaaa, grzesze myślą, grzesze, ale nie skusicie mnie służebnice Szatana, nie tu  w świętym miejscu. Nie posiąde Was dziś!!!!
Gadka, papierosek w palarni, czyli na schodach, "to jest pokój nauki, nigdy tam nie byłam", śmichy, chichy....
Posiedział, pogadał, "dobra ide, aha, możecie jeszcze te dwa plakaty powiesić? dzięki". Czułe pożegnania i windą na dół. W windzie musiałem jeszcze posłuchać opowiadań o sesji jakichś dwóch szczurów. Za wszystkimi do dzwi, kolejny błąd: tym razem w pożegnianiu, i do furtki. Jaaaaa, przeżyłem. Chce więcej!!!!

Niespodziewany koniec lata, Druga wiosna

Mój ojciec jest fanem radia, mój dziadek jest fanem radia, mamuśka dużo słucha i babcia też jest fanką radia. Każdy jest miłośnikiem innego ale babcia najbardziej ze wszystkich bo nawet do jakiejś rodziny tego swojego należy i bardzo ją ono nastraja bojowo a to dobre na starość. Ja słucham radia też. Głównie gustuję w internetowych stacjach zagranicznych ale jeśli chodzi o krajowe to bardzo lubię radio Euro. Mocno to młodzieżowa stacja i sporo tam przez to bzdetów ale jeśli chodzi o prowadzących to mega szacun i poziom wywindowany pod sufit. Ostatnio reforma była i uskuteczniają tam tzw.: Dj Pasmo, czyli codziennie inny zapaleniec prezentuje swoje fascynacje a ci zapaleńcy to nie byle jacy są, we wtorki Duże Pe, w środy Eldoka i inni dobrzy ludzie. Każdy z nich mega jara się swoją muzą i dużo robi, żeby najlepsze kminy na antenie, młodym ludziom do baniek wpajać czyli za granicę jeżdżą regularnie i z tamtąd wszystko świeże przywożą. Dzięki tamu końca dobiegają wstydliwe czasy gdy u nas słuchało się tego co na zachodzie, tyle, że pół roku później a było tak przez wiele lat. Dużo podróżował Moreira i doświadczał rok w rok tego zjawiska. No ale nie tylko jest tak, że trzeba jeździć daleko, czasami wystarczy wybrać się do ojca staruszka i w płytotece mu pogrzebać. Tak najwyraźniej uczynił niejaki Barto czyli znany i na świecie uznany polski specjalista od mashupu czyli mixowania utworów rozmaitych z klasyką roots reggae i innymi dabami. Nie lada sukces odniósł ten człowiek wraz ze swoim kompanem zwanym Liam B ale ich drogi rozeszły się a Barto zafundował fanom dwa mixtejpy, które odtworzone na antenie radia Euro dotarły do moich skromnych uszu. Niespodziewany Koniec Lata i Druga Wiosna to polska muza lat 60-tych w pigułce. Dla wszystkich co nie mają czasu dłubać w vinylach a lubią niespodzianki polecam: http://www.myspace.com/panbarto, pod plejerem znajduje się link pod, którym można ściągnąć za darmoszkę całe mixtejpy (ok 150mb każdy) i uśmiechnąć się do nich czule i z sentymentem oraz uznaniem niewątpliwym. Sie dobrą muze kiedyś u nas robiło sie:) Polecam.

dziura w bycie

Istota ludzka jest "dziurą w bycie" wymykającą się wszelkiej determinacji przyrodniczej.To właśnie z tej dziury wytryskuje wolność podmiotu. Wiadomo, że rzeczywistość przyrodnicza jest jak rynna, wiadomo też, że człowiek to jego głowa.

...

Ile jeszcze tego żałosnego gówna, ile lat to potrwa i ku jakiej tragedii to zmierza?



Chyba niestety ku żadnej...

Łona feat. Afrojax - Rzuć To [Prod By. Webber]

Ciekawe ile jeszcze fajnych rzeczy nagrali polscy raperzy, które poźniej postanowili schować w zakamarkach youtuba. 
Daję temu zakładakę "Recenzje", więc to zrecenzuję: dla mnie masa. 
Dla tych co nie wiedzą: CI goście z teledysku to nie jest Łona i Afrojax. 


Z pamiętnika weselnika. Frustrat w kapeli weselnej.

Uwaga!!! post ten zawiera wulgaryzmy w nasyceniu nieprzeciętnym!!!


Kochany pamiętniku!!! Dawno już nie pisałem o moich weselnych przygodach, ale nie bylo specjalnie o czym. Teraz, kiedy nagromadziło mi się wkurwień, kiedy od kilku tygodni moje życie to pasmo syfu, niepowodzeń, chujni i żenady, postanowiłem wylać Tobie przynajmniej wioche tej soboty.
Kiedy Moreira walczył z systemem za pomocą klawiatury a Bździch i ekipa Meliny 16 fizycznie, ja poddałem się totalnie jego władzy. Była kolejna sobota, kolejna sobota zarabiania kasiory, kolejna sobota skurwienia. Zaczynam już mieć tego dość. Zawsze około lipca przychodzi kryzys. Jest kurwa czerwiec.
Mam to nieszczęście, że na miejsce spotkania z zespołem musze jechać busem do innego miasta. Jak to jest, że środki komunikacji gromadzą tyle buraków? Na końcu busa siedzą dwie pizdy i gadają przez komórki. Jedna napierdala przez 30min z chłopakiem o tym jaką zajebistą sukienkę kupiła sobie w mieście Lublinie a jakiej sobie nie kupiła. Chuj, że do niego jedzie i 30min po skonczeniu gadania się z nim zobaczy, a ten biedy chłopak będzie musiał dalej słuchać jej wynurzeń. Duga cipa gada z mamą o tym jaka pani w dziekanacie była nie miła. A chuj to obchodzi pozostałe 20 osób w busie? Siadam tak, by z nikim się nie stykać ramieniem. Ale wchodzi jakiś gość i się przeciska, patrze a on ma obsrany płaszcz. Jakiś bocian go chyba ojebał, bo ma tego troche. Kurwa, prawie go obrzygałem. Inny dziad jebany, nie może wytrzymać godziny jazdy bez browara. Żłopie Perłę. Jebie w busie alkiem a ten pojeb jakby tego było mało zagryza to kanapką z szynką. Co za dziad!!! Wypił perłe i się chyba najebał bo zaczyna katować gościa obok niego. Gdybym był tamtym typem to wypierdoliłbym jaszczura przez zamknięty szyberdach przy prędkości 120km/h. I Jeszcze ten gówniarz. "Czy wiecie co czuje dziecko z ADHD? Mam nadzieję, że pas na dupie." Ile można gadać. Napierdala przez bitą godzinę. "Dziadku to, dziadku sro". "RYJ SZCZENIAKU!!!!". A miałem się w busie uczyć.
Chuj, wesele jak wesele. Jako, że od kilku miesięcy nic co sobie postanowiłem mi się nie udało, tym, razem chciałem być twardy. "NIe pije przez wesele nawet kropli browara". I kurwa się udało, tylko po co? Na zewnątrz Dublin w listopadzie, wewnątrz Bronowice Małe (te z Wyspiańskiego) w pełni lata i jak się nie zajebać? Zamiast wódki i piwa piłem kawe. NIc to nie dało. Około drugiej myślałem że umrę. Drzemałem sobie podczas kawałków, ale bałem się że się spierdole z krzesła i będzie mnie bolało. To nie wygodna ławka w szkole, że można se kimać do woli. Tu trzeba równowagę zachować. Gra się i tak samo, tak, jak samo się siedzi w ławce. Jakby tego było mało dupeczka którą obserwowałem - gapiłem się czyli - poszła już do domu. Zajebista była. W pewnym momencie myślałem nawet że jej chłopiec zareaguje, gdyż widział jak sie patrze (ciężko nie dostrzec gościa na podwyższeniu z gitarą i śliną płynącą wartkim strumieniem) ale dał sobie spokój. Szkoda, działoby się coś. A fajna była, więc warto by było sie pospierać w tak słusznej sprawie. Jak taka tańczy kaczuchy to C dur z Gdurem mi się jebie. "Nie schodziłbym jak z czereśni" jak zwykło się mawiać w moim zawodzie. Nic to, podchodzi do nas jakaś inna. Też daje radę, ale brzydsza od koleżanki i z większym chłopcem. "Możemy zadedykować piosenkę pannie młodej?" "Tak, ale Białego Misia młoda zabroniła grać." "A Slipknota gracie?" "Spierdalaj raszplo, chujowy dowcip" se myśle.
Spaaać!!! Wdrożyłem więc w życie plan B, czyli zabawa w sabotaż artystyczny. Polega on na tym, że przy pomocy intrumentu lub wokalu zasilonego mikrofonem, robię coś czego nikt się nie spodziewa i patrzę czy ktoś to zauważył. Sabotaż przy pomocy instrumentu się nie sprawdza na pewno, gdyż 99.9% społeczeństwa najebanego wódką weselną głuchnie i nie słyszy, że gitarszysta przez 3 minuty gra pół tonu wyżej, czyli robi klasyczny syf. "Świetnie grasz na gitarze" słysze później. "Zapewne, kurwa" se myśle. Sabotaż wokalny, zdawałoby się, wywoła poruszenie. Na czym polega? Jedna możliwość to zmienianie słów. Np. zamiast śpiewać w churkach "na rozstaju dróg stoi dobry Bóg" ja śpiewam "za rozstaju dróg rośnie sobie bób". Patrze, czy ktoś zauważył. Ni chuja. Dobra, to może inaczej. Przy Cyganeczce Zosi zatykam sobie nos i śpiewam refren. Kurwa, nic. Wszyscy mają mnie w dupie. A przecież to słychać. Następnym razem zdejmę spodnie. Dobra, to się uda: przy Krawczyku rozśmieszam wokalistę: śpiewam mu do ucha zmienione teksty na ciężko perwersyjne. Udało się! Pojebał zwrotkę z refrenem, jakaś baba na nas patrzy, lubi ten kawałek. Wkurwiłem raszplę!!!
Koniec Wesela. Składamy sprzęt, słyszę dialog najebanych typów:
- Kapela była przepiękna
- Myli się pan.
- Grali wszystko co chcieliśmy.
- Raczej co oni chcieli.
"Ot relatywizm", se myślę.
To byłoby na tyle. Wesele jak zwykle do 5, w domu o 7, spałem do 15. Teraz się opierdalam bo coś trzeba robić, żeby się nie uczyć na jutro na egzamin.

Manifest Czerwcowy

Bywa słabo: łoś wybiega na drogę i kaplica, urywa się półtorametrowy sopel z dachu i kaplica albo łamie się gałąź, uderza piorun, rak, sepsa, zawał w rodzinie - wszystko to zdarza się codziennie i codziennie dławi czyjąś szczęśliwość na tym świecie. Takim zdarzeniom nie sposób przeciwdziałać (ewentualnie zmniejszać ich prawdopodobieństwo ale to bardzo absorbujące), można się z nimi zmagać dopiero po fakcie a taki fakt jest po prostu niezbywalną częścią realności, w której żyjemy. Wypadki losowe, tak się o nich mówi a odbierają nam one lwią część dobra naszego powszedniego. Są one jednak tylko jednym z dwóch czynników psujących nam życie i ten drugi jest istotny: inni ludzie. Coś co jest niezbywalne nie potrzebuje i nie może mieć usprawiedliwienia. Zło czynione przez innych ludzi jest zbywalne, głęboko i okrutnie w swej oczywistości zbywalne i to jest właśnie źródło całego mojego wkurwienia, które przy różnych okazjach zdarza mi się opisać na tym blogu. Wystarczy przez chwilę użyć szczerej wyobraźni, pomyśl: ile na co dzień zdarza się sytuacji, nawet bardzo małych, być może wymagających wydobycia z pamięci bo już Ci zobojętniały gdy musisz zmieniać swoje decyzje pod dyktando ludzi dysponujących choćby cieniem władzy, wykorzystujących Twoją od nich zależność, ludzi agresywnych, brutalnych, grup nacisku, tłumów, mas, rzesz i narodów. Pomyśl ile jest sytuacji, w których ich oddziaływanie jest tak subtelne, że możesz je sobie uświadomić tylko w perspektywie swoich marzeń, pomyśl jak totalne jest to oddziaływanie i od jak dawna jesteś mu poddany. Bezpośrednie akty przemocy to skrajność, chociaż bardzo częsta ale w sensie w jakim chcę tu mówić jest ona równoważna wszystkim momentom gdy modyfikujesz swoje zachowanie pod kątem zewnętrznych wymogów chociaż to zachowanie dotyczy tylko Ciebie samego, jest realizacją twoich potrzeb i planów podczas gdy okazuje się, że ktoś inny Cię z niego rozlicza. Pomyśl jak bardzo mógłbyś być szczęśliwy gdyby tego nie było. Pomyśl jak bardzo jest to arbitralne...z dupy wzięte. Życie bez przeciwności losu jest niewyobrażalnym nonsensem. Mogę je sobie zwizualizować ale tylko jako czystą fantazję, igraszkę. Życie nie podporządkowane durnym i zmyślonym społeczno-kulturowym przykazaniom (nie wszystkim tylko tym durnym i zmyślonym), jeśli tylko zdamy sobie sprawę z jego możliwości wydaje się być na wyciągnięcie ręki i przez to właśnie jest tak cholernie frustrujące gdy wydaje się, że już jest dobrze i wtedy ktoś Ci się wpierdala z buciorami. A tych chamów są miliony. To nie jest hymn rozpasanego indywidualizmu. To normalne, że trzeba konfrontować swoje pragnienia i decyzje z innymi ludźmi, to normalne, że czasem trzeba rezygnować, nie zawsze nawet gdy jest to obiektywnie uzasadnione ale zawsze i tylko wtedy gdy jest to nasza wolna decyzja. Podjęta bez odgórności, braku uzasadnienia lub z zełganym uzasadnieniem pochodzącym z kretyńskich społecznych lęków, ciemnoty czy starych ksiąg.
To o co się tu rozchodzi to wolność i szczęśliwe życie. Wolność jest studnią bez dna, to znaczy, nie ma celu czyli nigdy się nie zatrzymuje, aż do śmierci. Wolność to ciągłe ocenianie swojego życia z perspektywy ideału szczęścia, dążenia do niego lub (jeśli w ogóle może ktoś taki istnieć) tego szczęścia obrony. Z powodu tego nieustawania, wolność jest zawsze totalną, nie może zadowolić się osiągnięciem małych sukcesów, jeśli jest w pełni uświadomiona to nie uznaje kompromisów, z których każdy nosi brzemię hipokryzji, dlatego nikt nigdy nie może mi powiedzieć: "Daj spokój człowieku, tego o czym mówisz nie ma, nie ma tych świń ani jaszczurów, przecież nikt nie przystawia Ci broni do pleców, nikt nigdy nawet Cię nie przeszukał na ulicy, nikt Cię nie zmusza do żadnej wiary, nikt nikogo już nie pali na stosach, nie zachowuj się jak gówniarz, paranoik". To brednie. To jest twoje partykularne zaspokojenie i z punktu twojego zaspokojenia nie masz cienia prawa mnie ganić bo inaczej nie różnisz się niczym od faszystowskich jaszczurów. Tak się właśnie dzieje, że podjęcie nieustającej wolności jest wysiłkiem i większość zwyczajnie tchórzy zadowalając się ochłapem tego, że i tak jest lepiej niż było, czasem posilając się jeszcze dodatkowo mirażami jakiejś wiary czy ideologii. Ja wiem jedno: to jest jedno życie. Po nim jest dokładnie to samo co było przed nim czyli nic, dlatego to jedno życie chcę wyssać do granic możliwości. Te możliwości określa śmierć lub sytuacja gdy człowiek szamocząc się do przesady z przeciwnościami zatraca perspektywę skończoności tego życia, czyli marnuje czas i energię ponad konieczność - to są granice. Nikt nie ma prawa potępiać mnie za to, że do nich dążę jeśli nie staje mu na drodze w realizacji jego własnych zamierzeń. Jeśli twierdzi, że mu przeszkadzam to musi to dobrze uzasadnić, udowodnić a nie egzekwować na podstawie zmyślonych praw tego świata lub objawionych z zaświatów. Wolność nie zna kompromisu: to, że papież i jego koledzy nie palą już na stosie za sprzeciw wobec swoich kłamstw to nie znaczy, że nie kłamią; to że policja nie przeszukuje każdego obywatela na mieście to nie znaczy, że ustawa, która na to pozwala jest git - wolność tego nie akceptuje bo wolność chce samej siebie i nie daje się bujać, kiedy poprzestajesz w swoim dążeniu do szczęścia to nie oszukujesz wolności tylko ją gwałcisz. Dlaczego to takie powszechne? Bo to złudzenie sukcesu, zwycięstwa i powód do dumy a to z kolei daje poczucie panowania nad sobą, opanowania. Ktoś kto jest opanowany jest też poważny ponieważ powaga traktowana jest jako oznaka dojrzałości, zwycięskiego kresu walki. To bzdura bo po cichu, w międzyczasie nastąpiło dosyć istotne przewartościowanie. Wrogiem stałą się sama walka ze względu na trud niemożności jej zakończenia, sam bunt, który by łatwiej go było zdeprecjonować, kojarzony jest od tej chwili z niedojrzałością, z gówniarstwem. Poniekąd to trafne skojarzenie ale strasznie denne jest nadanie mu negatywnego wydźwięku. To nieustawanie wolności w buncie faktycznie można doskonale zobrazować dziecinnością bo dziecko nie zadowala się nigdy pojedynczym szczeblem sukcesu. Zawsze próbuje popchnąć go do granic, bada zasięg swojej wolności do momentu, w którym natrafi na opór, którego nie jest jeszcze w stanie przezwyciężyć. Dojrzeć znaczy zrozumieć swoje prawa i obowiązki oraz realizować je w dążeniu do szczęścia. Dojrzeć to nie znaczy unikać konfrontacji zachowując się według kanonów ustalonych przez wspólnotę unikającą konfrontacji ideału szczęścia z rzeczywistością - taką dojrzałość mam w dupie, w sercu mam wolność.

Open Source i aNonim - jadą do Świdnika

Po czwartkowym sukcesie w Behemot Cafe, Open Source i aNonim rusza do Świdnika.
26 czerwca odbędzie się Przegląd Zespołów Muzycznych Deutrykowisko 2009. To już druga z cyklu impreza organizowana przez znanego i lubianego w muzycznym świecie lubelsko-świdnickim i nie tylko, perkusistę -Tomka Deutryka.
Open Source i aNonim zostali zakwalifikowani do przeglądu i tym samym stali się jednym z sześciu zespołów, które ubiegać się będą o pierwsze 3 miejsca:
Spośród uczestników koncertu konkursowego zostanie wyłoniony zwycięzca, któremu przyznana zostanie Pierwsza Nagroda w postaci 500 zł brutto + trzydniowa sesja w studio nagrań. (Druga Nagroda – 1000 zł brutto, Trzecia Nagroda 1500 zł brutto).
Trzymajcie kciuki za OSa, coby udało się pocisnąć te trzecie miejsce!!!
Oczywiście zapraszamy na przegląd do MOKu w Świdniku na godzinę 14stą w piątek 26 czerwca. Nasza redakcja robi Wielkiego Pucka za powodzenie ziomów i przekonanie komisji o tym, że warto dać im te 1500zł za trzecie miejsce.

Lady Pank Kryzysowa Narzeczona

Wzięło mnie wczoraj na sentymenty i oto co mi się znalazło. To jest zajebisty zespół bez dwóch zdań. Klip mega old schoolowy: te kadry, ten róż, jaaaaa. Obczajcie te nogi. Poza tym tekst jakże prawdziwy. To dla Was złe kobiety, prosto z serca Tichona :] 



Koncert Open Source i aNonim w Behemocie



Wczoraj odbył się dlugo oczekiwany, premierowy kocnert Open Source i aNonim!!! 
Ludzi w Behemocie pełno. Sami znajomi, Ci fajniejsi, więc miło było się przekonać, że ma się wielu fajnych znajomych. Miła aura Parku Saskiego sprzyjała wypiciu piwa, zapaleniu jointa, posłuchania ziomów z OSA. Koncert udał się bez dwóch zdań. aNo napierdalał jak karabin maszynowy, chłopaki robili z gitarami co mogli nie zważając na małe problemy sprzętowe i na swoją trzeźwość. Były dedykacje, taniec artystyczny (zdjęcie niżej), dupeczki, śpiew, wyluz, pucki i wszystko z czego może być dumne JZD. Dziękujemy wszystkim którzy przyszli, wszystkim którym się podobało i wszystkim którym się nie podobało, wszystkim którzy się napili i wszystkim którzy się ujarali, wszytskim którzy zrozumieli przekaz i tym którzy mieli go w dupie. Zapraszamy na więcej, o czym będziemy informować na naszej Witrynie Publicystycznej JZD.

PUCEK

Pucek, jest to przywitanie bądź pożegnaie odpowiadające zwykłemu podaniu ręki. 
Pucek jest to zaaprobowanie czyjejś czynności bądź wypowiedzianych przez kogoś słów odpowiadające "żółwikowi" bądź "piątce". 
Pucek jest to wyrażenie swojej sympatii dla danej osoby, odpowiadające przyjacielskiemu poklepaniu kogoś po plecach. 
Pucek może być pocieszeniem kogoś, odpowiadającym powiedzeniu "nie martw się stary, będzie git". 
Pucek jest więc wszystkim tym czego możemy oczekiwać od osoby nam bliskiej. Jeśli ktoś robi z Tobą Pucka wiesz, że nie może mieć wobec Ciebie złych zamiarów i wiesz też, że jest to ktoś na kim możesz polegać, gdyż łączy Was zamiłowanie do robienia wszystkiego w imię mądrości. Pucek znajduje się w logo JZD (dwa kciuki symbolizują siłę, zaś listek wiadomo co symbolizuje) i jest też znakiem rozpoznawczym ludzi JZD. 

NIe umiesz Pucka? Oto instrukcja: 
1. Zaciskamy dłoń w pięść.





















2. Przykładamy pięść do pięści osoby z którą wykonujemy Pucka. 





















3. Delikatnie pocieramy kilka razy pięści o siebie. W trakcie pocierania, można przejść na nadgarstki. Nie należy przesadzać z pocieraniem. Trzy razy w zupelności wystarczą by okazać swoją sympatię. Oczywiście jeśli czujemy, że chcemy więcej i czujemy, że partner chce więcej, to nic nie stoi na przeszkodzie w dłuższym pocieraniu.
 


 

















4. Przykładamy swoją pięść do swojego policzka. W tym samym czasie partner powinien zrobić to samo.




 

















5. Pocieramy pięść o swój policzek. Pocieranie powinno przebiegać tak jak zostało to opisane w punkcie 3. 























A więc PUCEK!!!!!

Cannabis Biker Club

Tak niby dla podszlifowania formy, niby dla oderwania się od kretyńskich wymogów życia doktoranta filozofii wybrałem się na przejażdżkę dzisiaj. Godzina dziewiętnasta, jak nic w dwie godzinki obrócę tam i z powrotem - pomyślałem. Delta Dynamik popsuty stoi w piwnicy bo dęteczka pękła się w końcu ale należało jej się po sześciu latach bezawaryjnej jazdy. To poczciwa maszyna i zaskakująco wytrzymała. Ciężki jest jak wół i nie wchodzi najmniejszy tryb przez co nie mogę śmigać za bardzo ale naprawdę cenię ten rower a pęknięta dętka to też dobry pretekst żeby gumy w końcu zmienić bo mocno już się ślizga na piachu. No w każdym razie szosa dzisiaj miała być i w to mi graj bo do sprintów służy mi Błękitna Lux Torpeda - klasyk cacko kolażówka. Zakup z Allegro za jakieś śmieszne pieniądze, z Holandii "sprowadzana". Głównie po mieście jej używam bo jest leciutka i poręczna bardzo ale lubię od czasu do czasu szarpnąć się po okolicy mocnym tempem, na ile dziurawe drogi pozwolą. No i się szarpnąłem i mi się troszki popaprało. Niby same znane okolice ale skręciłem gdzieś jakoś i wpakowałem się na kanciaste polne drogi, a że nie zwykłem się wracać to skatowałem Błękitną
po dziurach i kamieniach.
Strasznie mi źle z tym było i zamykałem oczy za każdym razem gdy jakiś ostry kamień wystrzeliwał z pod opony charakterystycznym dźwiękiem. Zło okropne i piach w trybach a momentami musiałem zsiadać i przenieść sprzęt kilkadziesiąt metrów bo serce się krajało. Na horyzoncie po prawej cały czas rysowały się bloki ale za cholerę nie mogłem zlokalizować wylotowej na Biłgoraj. Nie ma tego złego bo myślałem, że te okolice mamy z Tichym obcykane a tu nagle wyjechałem na taki widoczek, że aż przystanąłem i popodziwiałem odrobinkę. Zimno w kit niestety bo planowałem mocno pocisnąć i ubrałem się lekko a tu lipa. Dotłukłem się do asfaltu i Błękitna sama wyrwała do przodu. Dominów, i wszystko jasne, przez Głusk i jesteśmy w domu. Otwarcie sezonu i tak się zamotać, ciężka sprawa. Rower do lekkiej res...rem...regeneracji bo swoje przeszedł.

CBC to idea z brodą już. Będzie parę lat jak śmigamy z wielką namiętnością po bezdrożach wkoło Lublina. Normalnie od początku czerwca już szaleństwo było ale popaprało się w tym roku z różnymi chujowymi obowiązkami, także jeszcze nam się zejdzie ze dwa tygodnie zanim będziemy działać na szerszą skalę jak szerszenie bo szerszenie działają tylko na szeroko. No ale 2009 to sezon szczególny będzie bo po raz pierwszy od średniowiecza nie opuszczam kraju w wakacje więc będą się działy rzeczy wielkie. CBC wraca i otwiera się na wszystkich chętnych. Każdy może do nas dołączyć kiedy mu się podoba jeśli tylko spełnia wymagania:




1. Rower typu "Górski" bo trasy mamy zazwyczaj grząskie i dzikie;
2. Na rowerze umiejętność zapierdalania, bo to dla nas sport a nie wycieczka do babci na faworki;
3. Roweru oświetlenie bo dużo po nocach naginamy;
No więc rok w rok tak było, że spontany to były głównie bez planów ale, że czasu dużo teraz będzie to o każdej dłuższej wyprawie będziemy informować na JZD, łącznie z miejscem i czasem ustawki i kto chce, czy go znamy czy nie znamy może się z nami zabierać w trasy - prosta sprawa. Na dzień dzisiejszy klub stanowią: Tichon, Moreira, Tusior i Redaktor. Członkiem klubu zostaje się jak się jest fajnym i się jeździło chociaż raz, z którymś z członków klubu. Sie zaprasza sie.

Zielona Rewolucja

Trzeba mieć sprawny umysł by obalać dyktatury jaszczurów a mi od dzisiaj będą w tym pomagać Liebig Original i Mate Green Regular. Mogę już powiedzieć, że Liebig ma bardzo delikatny smak ale zaskakująco pozytywnie delikatny tzn. nie jest nijaki a to się zdarza. Pobudza bardzo subtelnie i w ogóle nie zawierza pyłu - będzie mi smakować. Mate Green jest produkowana i sprowadzana na specjalne zamówienie wyłącznie u producenta. Na naklejce możemy wyczytać kiedy mate była zebrana i kiedy sezonowana oraz przetworzona tak byśmy mieli gwarancję, że nie będzie zwietrzała. Ma bardzo intensywny kolor i dziwny zapach...rybi taki trochę. Nie próbowałem jej jeszcze więc nie wiem jak się przedstawia smakowo. Obydwa gatunki są produkowane w kraju pochodzenia pewnego temperamentnego lekarza, który użyczył wizerunku na moją nową tykwę.

SUKCES!!!!



JZD na 4 miejscu na topliście Wolne Media, czyli o jakieś 9 oczek w górę. Dziękujemy wszystkim którym zawdzięczamy ów osiąg, czyli naszym czytaczom: "Dzięki ziomy!!!! Wielki pucek!!!"

http://wolnemedia.net/toplista//

Szczerze powiem, że nie kumam za bardzo jak oni to liczą, ale faktem jest że mamy 4 miejsce a mieliśmy 13.

Historia jednej znajomości

Cześć, nazywam się... tzn. nie wiem jak się nazywam. Wiem czym, właściwie kim jestem, ale nie wiem jak się nazywam. Myślę o sobie Ja, ale wiem że nie nazywam się Ja, bo nikt tak do mnie nie mówi. Właściwie to nikt w ogóle do mnie nie mówi. Czasem się zdarza, że mówią o mnie, ale robią to jakby nie wiedzieli że ich słyszę. Nie za bardzo pamiętam co się ze mną działo dotychczas. Wszystko zaczęłam rozumieć całkiem niedawno, ale wcześniej.... Zacznę od początku. Odkąd pamiętam:
Pamiętam, jak stałam w mieszkaniu u takiej dziewczyny i jej chłopaka. Było mi nawet miło, bo ta dziewczyna miała fajne pośladki i bardzo lubiłam jak na mnie siadała. Gorzej było, jak z tym chłopakiem kładli się na mnie, znaczy ona się kładła na mnie, on kładł się na niej a potem na mnie rytmicznie naciskali. Nie było to miłe. Zwłaszcza, że mam czuły słuch, a oni tak strasznie krzyczeli. Myślałam, że wszystko się zmieni na lepsze kiedy raz przyszedł do tej dziewczyny taki chłopak, dał jej jakiś dziwny przedmiot - Szisza, czy jakoś tak to nazwał, a potem z jakimś obleśnym typem zabrał mnie od mojej właścicielki. Nie za bardzo wiem co się działo później. Widziałam chyba "świat zewnętrzny" ale mi się nie spodobał: głośno, szybko, bleah. Wtedy też trafiłam to jeszcze dziwniejszego miejsca. Kiedy mnie tam wnieśli ucieszyłam się: dużo moich koleżanek na parterze, wnieśli mnie na górę, tam też widzę kilka: wszystkie piękne i dostojne, co prawda nie skórzane jak ja, ale za to duże i drogie. Nie dane mi jednak było spędzać z nimi czas, gdyż zanieśli mnie do trzeciego pomieszczenia. Było zimne i wilgotne. Byłam zupełnie sama. Tylko mnie tam postawili, jak zaczęło się wkoło mnie dużo dziać. Jakieś tańce, głośna muzyka, dużo ludzi. Najczęściej siedział na mnie ten chłopak co mnie zamienił za tamten przedmiot. Śmieszny chłopiec: miły, wygadany, rozśpiewany, ubrany raczej na sportowo: na rękach nosił takie dwie gumki, często się gubił. (Na początku myślałam, że jak on się na mnie położy z kimś innym to będzie to chłopak, ale jak się później okazało - był jak inni.) No i tak tańczyli, śpiewali, robili zdjęcia i wtedy zdarzyło się To. W pewnym momencie, ten chłopak z gumkami zaczął na mnie coś palić. Nie to co wcześniej, to śmierdzące. Nie.... to pachniało, a na dodatek, jak to palił to robiło mi się dobrze. Jego pośladki się rozluźniały i tak fajnie się we mnie zatapiały. Podobnie działo się ze wszystkimi którzy z nim to robili. Dziwna to była noc, ale następny dzień miał być jeszcze dziwniejszy. Tylko się trochę zdrzemnęłam, jak znowu przyszli jacyś ludzie: ten chłopak, jego znajomi i.... wtedy zobaczyłam jego: wysoki przystojny, z miłym głosem i takie fajne rzeczy mówił. Nie mogłam się doczekać aż na mnie usiądzie. Kiedy to zrobił czułam się jakby sam Brad Pitt położył się na mnie z Angeliną. Był boski. To co później się działo jest nie do opisania. Siedziało na mnie jeszcze więcej osób niż poprzedniej nocy a wszyscy mieli śliczne, rozluźnione pośladki. Najwięcej siedział na mnie On. Wtedy zapragnęłam by mnie posiadł.
Następne miesiące nie były już takie kolorowe. Stałam tam sama w ciemnym zimnym pomieszczeniu. Zza ściany słyszałam głosy pijanych ludzi. Czasem przychodził do mnie chłopak z gumkami na nadgarstkach i palił To z kolegami. Raz nawet przyszedł z jakąś koleżanką by położyć się na mnie wydając te dziwne dźwięki. Czasem też pojawiał się Przystojniak. Wpadał bardziej jak do kochanki. Siadał, rozluźniał pośladki, mówił "jaaaaa, ale masa", kaszlał i wychodził. Trwało to pół roku.
W końcu nadszedł dzień o którym tak marzyłam. Przyszedł do mnie ten z frotkami, "będzie palił" pomyślałam. Zaraz wszedł Przystojniak "będą palić razem, albo się na mnie położą i będą wrzeszczeć", ale nie. Wzięli mnie w swoje silne ręce i wynieśli. Znowu zobaczyłam "świat zewnętrzny" ale tym razem był inny: taki ciepły, ciemny, przyjemny. Po 20 min stanęłam w miejscu innym niż dotychczasowe miejsca mojego pobytu. Mówią na to miejsce Miliardalatświetlnych 15. Zaraz po tym jak stanęłam, obaj moi przyjaciele usiedli na mnie i rozluźnili pośladki tak, że dawno czegoś takiego nie poczułam. Dwa zajebiste tyłki na maksa rozluźnione to to, czego życzę każdej kanapie a zapach Tego czegoś (dziś wiem, że mówią na to topa, gandzia, baka, sprzęt, joint, szit, coś, itp.) to to, co powinno towarzyszyć życiu każdej takiej kanapy jak ja.
Dziś mija już kolejny tydzień mojego pobytu w moim nowym wspaniałym domu. Ten Przystojniak nazywa się Tichon. Jest dla mnie bardzo dobry. Często przychodzą do niego różni ludzie. Zazwyczaj są mili i też mają ładne pośladki. Wszyscy przychodzą po to, żeby na mnie posiedzieć i rozluźniać swoje tyłeczki. Najbardziej lubię jaki Tichon siada na mnie z taką jedną dziewczyną i coś sobie gadają. Ona ma bardzo ładne pośladki nawet jak nie pali. Tichon też ma fajne i to jest bardzo przyjemne jak oboje się we mnie zatapiają. Czasem też jakiś chłopak siedzi na mnie i gra na gitarze. Wtedy Tichon siedzi po drugiej stronie pokoju, jeszcze inny chłopiec coś mówi rytmicznie i też jest fajnie.
Dziś wiem, że marzenia się spełniają: mam wspaniałego właściciela, który ma wspaniałych kumpli. Kupił mnie nawet tanio, z tego co się ostatnio dowiedziałam dał za mnie tylko 120zł temu gościowi od gumek, bo tamten musiał uciekać z miasta, bo coś tam - nie wiem i nie chce wiedzieć. Teraz jestem szczęśliwa a moje życie jest naprawdę piękne... ćśśśś, Tichy właśnie przyszedł... chyba będzie palił...

Before I Lose My Strength

To będzie moja odpowiedź na poczynania jaszczurów Babilonu i ich służalczych świń. Jeee przez myśl, że jutro rano będę mógł posłuchać tego kawałka chcę się od razu kłaść spać, Midnite tak robi roots reggae:

Waffen SS ostrzega!

Dziecko ubiera się w luźne bluzy podczas upału? Woń jego oddechu jest słodkawa, nagle chudnie, często wietrzy pokój, ma czerwone oczy? Takie objawy to – według policji – poważny znak, że twoje dziecko może zażywać narkotyki. Stróże prawa radzą, by – zwłaszcza podczas wakacji – baczniej przyglądać się swoim pociechom, bo "wakacyjna pokusa" bywa bardzo silna.

Jak zauważyć, że dziecko może zażywać narkotyki? Według policji, warto zwrócić uwagę przede
wszystkim na wygląd i zachowanie.
Chociażby na fakt, że "dziecko ubiera się w luźne bluzy i koszule z długimi rękawami (nawet w czasie upałów)", maskując tym samym ukłucia igłą.

Dziecko - "mistrz kłamstwa"

Ponadto - czytamy w poradniku opublikowanym na stronie policji - podejrzenia może wzbudzić fakt, że dziecko staje się "mistrzem" kłamstwa - na każdą okazję ma gotową odpowiedź.
Narzeka też na ciągłe zmęczenie, bóle głowy i żołądka, pojawia się u niego nadmierna potliwość, krwawienie z nosa, a oczy stają się przekrwione.

Częste wietrzenie pokoju może zastanowić?

Według policji, warto zwrócić też uwagę na "maleńkie torebeczki foliowe ze śladami proszku, bibułki papierosowe, zielony tytoń – przypominający zieloną trawę o słodkim zapachu, tuby
kleju, cukier w kostkach, kawałki folii aluminiowej, igły i strzykawki", a także na "słodkawą woń oddechu, włosów i ubrania".
Policja radzi też, iż warto zwrócić uwagę na "zamykanie swojego pokoju na klucz i akcentowanie potrzeby prywatności, częste wietrzenie pokoju, używanie kadzidełek i odświeżaczy powietrza, a także krótkie rozmowy telefoniczne prowadzone półsłówkami".
Fakt, że podczas wakacji rośnie ryzyko kontaktu dzieci z narkotykami, potwierdzają konsultanci ogólnopolskiego telefonu zaufania. - Wakacje to czas, kiedy dzieci dostają więcej swobody. Niemal przez cały czas dzwoni do nas telefon - przyznaje konsultantka telefonu 801 199 990.
Co zrobić, jeśli okaże się, że dziecko faktycznie bierze? - Przede wszystkim nie rozpaczaj, ale z
drugiej strony nie zaprzeczaj. Nie staraj się udowodnić sobie i innym, że to nieprawda. Nie bagatelizuj też sprawy, nie twierdź, że to nic poważnego, że poradzisz sobie w prosty sposób - mówią eksperci z poradni dla osób uzależnionych narkotykami.
I radzą rodzicom, by przede wszystkim zaczęli od kontaktu ze specjalistą: - To on pomoże ci w przygotowaniu się do rozmowy z dzieckiem - zapewniają.

źródło: tvn24.pl

Taaak! Uwielbiamy to, jebane brunatne koszule
po raz koleiny popisują się swoją wybitną znajomością tematu i walczą z wrogiem narodów i zgubą pokoleń. "Twoje dziecko ma krwawe stolce, kocie źrenice i dwumetrowy ogon? - uważaj, może być antychrystem! Twój syn jest blady, nadmiernie się poci, unika kontaktu wzrokowego i mało je? Obejrzyj jego dłonie a jeśli są pokryte czarną szczeciną to może być oznaka samogwałtu! Wieczorem naszykuj misę koziego mleka, rozsyp sól na kształt krzyża i stojąc twarzą na północ spluń przez lewe ramie - to niechybnie odpędzi Złego".
Tak jest, nasza dumna gwardia narodowa zna się na rzeczy i pamiętajcie drodzy rodzice: posiadanie choćby najmniejszej dawki narkotyków zagrożone jest karą pozbawienia wolności do lat pięciu, wasze dziecko może być przestępcą a każdy obywatel posiadający wiedzę o popełnieniu przestępstwa winien zgłosić to organom ścigania! Także łapiemy za słuchaweczki, dzwonimy pod 997 i mamy jeszcze troszkę czasu żeby przyszykować swojej latorośli małą więzienną wyprawkę.

Stressed Out

Pogoda pod psem a szczeniaki myślą tylko o wyluzie. Jak widzę dzisiejszy wieczór? - przez pryzmat wszystkich rzeczy, które mógłbym na lekko zbroić w rytm odprężonego oldskulu:

pojezierze łęczyńsko - włodawskie

dla trójki moich przyjaciół

Nie mam serca do przyszłości,
przeszłość trzymam obok niego na dłoni

drugą mam zaciśniętą
i tą idę w przód ale przez ciemność bardziej
albo dla sportu bez przekonania
tak na czwarte miejsce raczej albo żeby ukończyć

Otwartą dłonią dotykam tafli,
nie to że powierzchownie
jednak nie zanurzając palców
żeby brudem spod paznokci
nie zmącić refleksów na dnie
co odbite rozjaśniają twarze
przede mną zza pleców miłe

Według ankiety psy nie mają wyrzutów sumienia
aportując kij rzucony do jeziora;
a jeśli, to nie mają też sentymentów,
przez co mylą ul z budą

G.A.S.T.R.O.

Masz to na koniuszku języka. Całego siebie tam masz. Zbliżasz, kąsasz i...jest! Z końca języka rozlewa się na podniebienie, dziąsła, policzki, gardło. To nie smak, to zaspokojenie, to coś co dręczyło Cię od półtorej godziny, było obecne w każdej Twojej myśli, jest, spełnia się teraz kęs za kęsem, gdy żujesz, połykasz, bierzesz następny kawałek i patrzysz ile jeszcze zostało. Nie ma, że gówno, nie zdzierżysz szitu, nikt nie wciśnie Ci ściemy, musi być dobrze, wyraziście, z namiętnością, soczyście. Gastro zaczyna się nie wiesz kiedy. Ot ktoś żartem coś rzuci o jedzeniu, wszyscy niby się zaśmieją, ktoś powie: "nie gadaj o tym ziomek", ale wtedy już jest za późno bo myśl zaskoczyła, chwyciła się Twojej świadomości i nyje zaciśnięta małymi piąstkami gdzieś za czołem. O tym, że palisz w dobrym, sprawdzonym towarzystwie świadczy następujący fakt: możesz bez krępacji rzucić hasło żeby coś oszamać i wiesz, że spotka się to z aprobatą większości - jesteście w tym razem po prostu, w tym samym momencie. No i jest do wyboru: piccucha, kebabik, falafel, cośburger, zależnie od tego czyście w domu czy na mieście, czy chce się łazić czy nie. Czasem trzeba zaczekać albo przejść parę metrów - nie ważne, zawsze warto bo już czekasz i już wiesz, że za moment będziesz cały w koniuszku własnego języka. I ojebałeś, wszamałeś bez zbędnych przestanków, gadania, marudzenia i jest dobrze, już po wszystkim chociaż ani przez chwilę nie był to przykry obowiązek, żaden faszystowski przymus - to szło z Ciebie i do Ciebie musiało wrócić. I kończysz i patrzysz jak inni kończą i cieszysz się waszym wspólnym szczęściem ale jest jedno ale: gastro nigdy do końca nie zatraca się we wspólnocie, zawsze chodzi jednak o Ciebie. Ty już wiesz, że to był zaledwie pierwszy krok, znaczny ale pierwszy. Chodzi tylko o to, że przestaje Ci to dokuczać ale to nie znaczy, że znika. Przeciwnie: masz tą bezpieczną świadomość, że gdzieś tam, hen hen , czeka na Ciebie domowa lodówka, wiernie czeka. Bawisz się ile wlezie ale nadchodzi czas powrotu do miejsca gdzie znajduje się wyrko a niedaleko jest też mebelek pełen skarbów. Już powściągliwiej do tego podchodzisz: plasterek tego, kawałeczek tamtego, większy kawałeczek ale bez przesady. Co innego kawałek ciasta - deser to już nie posiłek. Uśmiechasz się do siebie z uznaniem: deser to nie posiłek. Bierzesz talerzyk...większy talerzyk niech będzie i kroisz kawałek. Po co się oszukiwać? Kroisz większy kawałek iiiii jest...jest...dobrze jest, można iść spać ale nie jesteśmy w gimnazjum, dobrze wiesz, że to nie wszystko bo było za dobrze.
Pierwsza myśl po przebudzeniu gdy kotwasisz się jeszcze z boku na bok: "jaaaa, jak już wstanę to sobie mega śniadanko opierdolę, mmm...". I w końcu wstajesz i pamiętasz z najdrobniejszymi szczegółami co masz jeszcze w lodówce i wiesz, że dasz radę ze wszystkim. Do wyboru do koloru ale to tak nie działa i to jest zawsze najlepsza niespodzianka: wydaje Ci się, że już do wieczora będziesz żuł i żuł bez końca ale to nie tak. Opylasz regularne śniadanko i nagle wszystko ustaje...koniec, szczęście, luzik, działasz. Jeszcze wychodząc z kuchni spoglądasz na brudne talerze w zmywaku, uśmiechasz się do swoich niemożliwości i rozpoczyna się nowy dzień, dobry nowy dzień, dzień dobry Moreira.

Uwaga! Uwaga! Od logiki w głowie się pierdoli!!!

Nie będzie mnie przez kilka dni, więc pozwole sobie na jeszcze jednego posta zwłaszcza, że mi żadko się coś śni, a tu dwie noce z rzędu takie perełki. 
Nie mam zostatnio byt wiele czasu na sen, więc kiedy dziś obudziłem się o 4 by się uczyć, a po nauce i okazło się że do wyjścia mam jeszcze 1.5 godziny, postanowilem jeszcze się zdrzemnąć i wtedy się stało to:
Śniło mi się, że śni mi się, że siedzę u mnie w domu z koleżanką, która na moim kompie sprawdza swoje konto na Naszej Klasie. Nagle widzę, że wśród nowo dodanych zdjęć jej znajomych jest zdjęcie mojego Starego. Począkowo nie mogę uwierzyć, ale przyglądam się, a tu faktycznie stary Tichy jak nic. Od razu spekulacje, że mój Stary ma jeszcze jednego syna. Wchodzimy więc na profil tego typa a tu masakra. Okazuje się, że gość ma również moje zdjęcia, ale nie takie normalne, pozowane. Typ ma zdjęcia z różnych momentów mojego życia codziennego, z których nie miał prawa ich mieć np. jak myję zęby czy oglądam film na kompie, zupełnie sam. Koleżanka mi mówi, że ten gość to jej kolega z klasy, zawsze byl jakiś dziwny, doszedł do nich później itd. Nagle się obudziłem i zacząłem pisać posta mniej więcej tej treści co tego tutaj. Ledwo go jednak zacząłem, kiedy zadzwonił budzik i obudziłem się naprawdę. Mam nadzieję, że obudziłem się naprawdę bo zrobiłem dziś dużo trudnych rzeczy których za drugim razem mógłbym nie powtórzyć. 

2.5 h przed egzaminem

Sen o grawitacji

Śniło mi się, że wchodzę do dużego pokoju przy Miliardalatświetlnych 15 a tu problem... grawitacja się popsuła. Grawitacja jak to grawitacja, może się popsuć w dwie strony: albo będzie słabiej działała, albo mocniej. Moja wybrała te drugą opcję: półki na podłodze, obrazy na podłodze, lustro stłuczone, chodzi się jakoś dziwnie. "Chuj" se myślę, trzeba wezwać pomoc. Wracam więc do pokoju z działającą poprawnie grawitacją i dzwonię po pomoc. Kładę się, biorę książkę, czekam. Po jakimś czasie dzwoni telefon: "Tichon? Tichon Tichy?" słysze cichy, spokojny, powolny, z delikatnym reverbem głos w słuchawce, "grawitacja u pana w pokoju jest już naprawiona. Proszę uważać na przyszłość. Do zobaczenia." Nie zdążyłem podziękować jak głos się rozłączył. Wróciłem do pokoju i faktycznie, wszystko na ziemi, ale chodzić się da. Rozpocząłem sprzątanie. Po chwili usłyszałem kawałek a'la "Bajabongo". To był mój sąsiad który postanowił popsuć mi fazę o 7.20. Teraz, pisząc tego posta wiem, że to Bóg naprawił grawitację w moim dużym pokoju na Miliardalatświetlnych 15, gdzie parę godzin wcześniej przeżywałem uniesienia przy których popsuta grawitacja to pikuś. "Thanks God 4 my Gravitation!".

Noc Kultury w Lublinie, trzecia już.

Lipa marnować dobry temat ale albo napiszę dzisiaj mało albo w ogóle już o tym nie napiszę bo się muszę pierdolić z meinongowską logiką fikcji.

To ćpuńskie wydarzenie już na stałe gości w moim ćpuńskim kalendarzu (chociaż rok temu byłem zamiast niego na wiejskim weselu a z przed dwóch lat niewiele pamiętam już) więc czekałem go z ochotą. Tym razem zamiast prawnika postanowione zostało zabrać ze sobą osobistą Panią Doktor. Filharmonicznie miało się zacząć ale się nie zaczęło bo kolejka była w kit. Nie trzeba było wiele inwencji żeby skierować się parą na Stare Miasto bo plenery w Saskim średnio zachęcają gdy nad głową wisi szara, nasiąknięta gąbka. Pani Doktor mówi: chodźmy do Galerii Białej na wystawę Radke Marka bo ładna w gazecie widziałam. Że galeria ta w CKu jest to nie wiedziałem ale się dowiedziałem. Tu też spotkałem pierwszych znajomych a wiedziałem, że będzie tego trochę onej nocy. "The Game", tak się wystawa nazywała a polegała na tym, że pokój był i w nim spławiki jakieś z sufitu wisiały w kierunku porozrzucanych na podłodze kawałków zabawek a wszystko to kolorowo w ultrafiolecie. Ładnie. Pierwsza sztuka tej nocy zaliczona. Dalej przez deptak zbliżając się do tłumiku przy akompaniamencie narastającym niepokojąco. No i kurwa stało się kurwa - taniec synchroniczny w wykonaniu gimnazjalistek w bluzach z kapturem do jęków ścieżki dźwiękowej z filmu Step Up 2 - znam bo nienawidzę - nie ma jak ominąć, trza brnąć przez ciała rodziców tych małych, pląsających kalkomanii. Sztampa po całości więc krok dalej iiii... z deszczu w gówno. Wioska afrykańska - no żenada taka, że dopalaczy szkoda cośmy je pod nadzorem Pani Doktor spożyli wcześniej. Że się poprzebierali w firanki pstrokate i jakieś szałasy pobudowali dziwne to jeszcze idzie wybaczyć, że może to nie ignorancja tylko skąpe środki ale ja pierdole - twarze sobie na brązowo pomalowali jakąś pastą do butów! Normalnie jak rasistowski kabaret to wyglądało, "Murzynek Bambo w Afryce mieszka..." - tyle to miało wspólnego z kulturą czarnego lądu. Szybko spostrzegłem kto tą farsę zorganizował ale już nie będę pisał teraz bo jeszcze niejedno duszpasterstwo będzie okazja objechać w JZD. Później leżaki przed ratuszem - mogły być ale horyzont pęczniał z godziny na godzinę to raczej mało lublinian skorzystało. Osobiście myślałem, że to akcja komendy policji, że sobie można na takim leżaku dżoinciaka skopcić ale nie... No i pozytywnie w końcu bo Czonga pod bramą wyhaczyliśmy a że się poprzedniej nocy też ujebał to było komu w kaprawe oczy spojrzeć ze zrozumieniem i zrozumienie dostać w zamian. Ale Czong gdzie indziej szczęścia szuka. Ludzi w chuj, kolejka do podziemi w chuj, czasu do zaplanowanej sztuki też dużo. Koleżanki sie spotkało sie i browar pękł, śmichychichy, idziemy na Ferdydurke. U Dominikanów, czyli z łaciny Psich Synów, w wirydarzu ichniejszej bazyliki. Znałem to miejsce fajowe. Stoi tam metalowa matka boska depcząca węża i półksiężyc:) bombeczka normalnie. Wcześnie przybyli to i sobie siedli i całe szczęście bo chętnych na krzesła wkrótce zrobiło się za dużo i deszcz spadł też. Ferdydurke (english version) uuuuułłłaa! Sztuka.

Teatr Provisorium jest jednym z najważniejszych teatrów alternatywnych wywodzących się z nurtu kultury studenckiej w Polsce. Powstał w 1976 roku w Lublinie. Należy do offowych teatrów wywodzących się z tradycji studenckich scen przełomu lat 60. i 70. Od początku działalności grupy jej kierownikiem artystycznym i reżyserem jest Janusz Opryński.

Provisorium to zespół, który wyrósł z niezgody na rzeczywistość polityczną i społeczną drugiej połowy lat 70. i doświadczeń artystycznych swoich poprzedników. W pracach grupy metaforyczne widowiska łączyły się z jasnym przekazem mówiącym o najważniejszych rzeczach dotyczących człowieka i jego kondycji. Punktem wyjścia dla Provisorium były zawsze wybitne teksty, m.in. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Jana Józefa Szczepańskiego, klasyków światowej prozy i Witolda Gombrowicza.

W roku 1996 Teatr Provisorium nawiązał współpracę z Kompanią Teatr Witolda Mazurkiewicza - zespołem absolwentów wydziały lalkarskiego warszawskiej szkoły teatralnej. Wspólnie zrealizowali Ferdydurke (1998), spektakl, który otrzymał nagrodę Fringe First na festiwalu teatrów alternatywnych w Edynburgu. Od tego czasu datuje się zasada realizacji kolejnych spektakli wspólnie przez dwóch reżyserów - Janusza Opryńskiego i Witolda Mazurkiewicza. To spotkanie odmiennych teatrów, odmiennych sposobów pracy i dwóch reżyserów dało nadzwyczaj ciekawy efekt spotykający się z entuzjastycznym przyjęciem krytyki polskiej i zagranicznej. "Ferdydurke", niemal jednogłośnie uznana została za jedno z najważniejszych wydarzeń w teatrze polskim lat dziewięćdziesiątych. Autorzy spektaklu wybrali z powieści Gombrowicza przede wszystkim zagadnienia związane z obecnością wszechogarniającej życie ludzkiej Formy, która ogranicza człowieka i narzuca mu kolejne role. Skupili się także na ukazaniu Gombrowiczowskiej opozycji pomiędzy dojrzałością i niedojrzałością za pomocą wyrazistego eksponowania ciała.

reżyseria: Witold Mazurkiewicz, Janusz Opryński
obsada: Jacek Brzeziński, Witold Mazurkiewicz, Jarosław Tomica, Michał Zgiet
scenografia: Jerzy Rudzki
opracowanie muzyczne: Borys Somerschaf
światło i dźwięk: Janusz Opryński i Jan Piotr Szamryk
czas trwania: 80 minut


Sztuka. Nie mam wątpliwości, że cokolwiek grają ci goście jest zajebiste po prostu. Nie znałem tych szczegółów z opisu ale zgadzają się mocno. Dużo śmiechu, zachwytu, deszczu na około. Obok siedział niedaleko dżentelmen co go poznałem, że go znam czyli niejaki filozof Wodziński. Nie był to zbieg okoliczności by jego wykon miał mieć miejsce w wirydarzu nieco później a ja się na niego wybierałem, a jakże. Specjalnie się gapiłem jak taki mega filozof na sztukę reaguję i kaplica. Nic mu nie drgnęło przez te osiemdziesiąt minut, może nieznacznie mu twarz jaśniała przy co zabawniejszych momentach ale o brawa na koniec się nie pokusił skurczybyk. Z Panią Doktor klaskaliśmy głośno. W międzyczasie przesłałem namiary na nas Tusiorowi, który zainteresował się wspólną przygodą tej nocy. Tusior miał dla nas skręconą niespodziankę i ja też miałem więc musiało być nam raźno razem. Dżoinciak, szwędacz, browar, gadka, strugi deszczu i powrót do Psich Synów. Tam pompa jakaś, prezydent miasta nagrody chce nam wręczać ale przez skromność oddajemy je starym ludziom zasłużonym dla kultury miasta - mają gówniane emerytury i niedługo umrą a my mamy gest. Pani Doktor przeżywa, że Palikot siedzi niedaleko, bo jej się podoba i śnił się nawet a Cezary Wodziniski rozpoczyna to na co trzeba było czekać parę dobrych tygodni (od jego ostatniej wizyty w CK). To co gadał to inny temat zupełnie jest i odpuszczę w tym momencie (ale, że Ferdydurke był genialny powiedział i zachwyty same). Wróci. Lać mi się chciało, deszcz momentami zagłuszał filozofa, było pięknie i długo. Pani Doktor mi uświadomiła, że to sam Popiełuszko męczennik nasz, Celana czyta i znać było świętość w jego interpretacji. Celan jest absolutny. Heidegger. Sztuka. Gastrofaza. Z Tusiorem zmówiliśmy po piccuszce i to w nie największej średnicy nawet, a że zakałapućkani byliśmy dobrze to ją tak szybko połknęliśmy, że wydało nam się, że Pani Doktor strasznie długo czeka na swoje zamówienie. W dodatku nie potrafiła powiedzieć co zamówiła. Mało tego, zapomniała czy w ogóle coś zamawiała a my nie słyszeliśmy też. Tyle, że browara to słyszeliśmy. Lasagne, przyszło po chwili dłuższej ale pytanie do kelnera: "Przepraszam czy ja coś zamawiałam w tym lokalu?" - bezcenne. No ulicy zimno ale ludzi mnogo wciąż. Do Caxa na aftera idziemy. Bylimy tam i nocy poprzedniej i dobrze było więc się wraca w takie miejsca. Po Wodzińskim i dopalaczach każde się jest okrutnie Heideggerowskim Się, okrutnie... No i luz, i roots reggae i tłoczno i...Tusior byłą spotkał co było mu niewsmak z deczka; słabo ale i tak już dołująca tendencja była. Jeszcze zespół dobrze podziałał. Szukałem ale nie wiem co to za chłopaki zwariowane tak grali i śpiewali jak Marleje jakieś. Można było do domu pocisnąć. Nie widziałem wszystkiego co chciałbym i chciałem. O wielu rzeczach, które chciałbym, pewnie nawet nie wiedziałem ale byłem mega zadowolony z tego co miałem okazję. Wyluz, nastawiałem się na wyluz, dostałem wyluz, sztukę dostałem, trochę ładnych obrazków miasta, zjarałem się paroma zjawiskami bo nie byłbym sobą ale odpuszczę już. Dobranoc Kultury.