Z dziwnych snów

Śniło mi się moi mili, że mieszkam w Australii. I w tej Australii mieszkam w domu z drewna i blachy ale to bardzo duży dom w sumie. Willa Taka z werandą na słupach. Mieszkam tam z kobietą. Nie wiem kto ta kobieta jest. Młoda i ładna ale nie kochanka moja. I to jej dom tak w ogóle a ja gościem jestem. I do tego domu podkrada się buszmen. Podkrada się raz na jakiś czas i nie robi nic tylko niepokój. Raz buszmena zauważają i zaczynają gonić ludzie co w domu byli z jakiejś okazji. Gonią go po takiej drodze asfaltowej dżipem a na około czerwona pustynia. Ja za nimi gonię jakoś. Czerwona pustynia się kończy i jest jakby step żółty taki z trawami i tam obozowisko i buszmen spętany. Podkradam się i uwalniam go. Obok stoją wielkie klatki rzędem z końmi w środku. Wytrychem jedną otwieram i daję buszmenowi konia. Ten wskakuje mu na grzbiet i spieprza galopem. I spieprza i spieprza i nagle babah! I leży. Dobiegam do niego. Nic mu nie jest ale idziemy do lekarza. Lekarza bada buszmena a ten leży na leżance na brzuchu, twarzą bokiem przechyloną na poduszce. Lekarz mówi że buszmen zdrowy jest ale w szoku. Ja patrze a tu mokre wszystko jest. Leżanka, koc co przykrywa buszmena, poduszka to już zupełnie - wszystko nasiąknięte łzami buszmena co mu się strumieniem z oczu toczą praktycznie po policzkach czarnych. Stwierdzam, że ten buszmen to ja jestem, alter ego moje i muszę coś z nim zrobić, zabezpieczyć go jakoś i żyć z nim. W tym celu idziemy do domu ale nie mam klucza. Po klucz idziemy do tej kobiety co to jej dom jest a ona pracuje w szkole i ja wchodzę do tej szkoły z buszmenem i do pokoju nauczycielskiego i ona tam jest i inni nauczyciele i... budzi mnie telefon.
No zły strasznie jestem, że nie wiem jak to dalej wyglądało. Ciekawa sprawa.