Big Band Katowice - 1977. Polish funk, polish Ślunsk.

1977, kiedy to było? W ciul dawno. A gdzie? Na Ślunsku. Ten nasz Ślunsk to ciekawe miejsce musi być bo: bluesa polskiego stamtąd mamy, psycho rap też tam się wykluł, Redaktor tam się wychował, a Lesław kase tam teraz robi, ale znacznie, znacznie wcześniej grali tam polish jazz funk. Dwa poniższe wałki znam ze składanki Polish Funk, ale całej płyty nie słyszałem. Ściągnąłem ją stąd i dopiero słucham, więc wiele nie powiem, ale to co poniżej chyba wystarczy jako rekomendacja. 


Żeby Śląskie kopalnie zapierdalały jak powyższe to Japonia mogłaby nam gospodarczo ssać...

Cachamate - yerba plus zioła

Zrobiłem sobie zakupy i oto pierwsza ich odsłona. Cachamate to, jak podaje wikipedia: argentyńska mieszanka ziołowa. Zawiera 60% yerba mate, 27% mięty polnej, 3% rumianku i inne zioła. Przeznaczona do picia na zimno (Tereré). Łagodzi dolegliwości żołądkowe.
Pijałem wcześniej tylko jedną smakową yerbę i była to CBS'e o smaku guarany, to chyba żurawina jest, i poza tym że była cholernie mocna, to była równie cholernie niedobra. Ta natomiast aż tak niedobra nie jest, ale okazuje się, że ja nie lubie chyba smakowych yerb. Lubie sobie czasem mięty dosypać do tykwy przed zaparzeniem, a i wodą z miodem zalewać mi się zdarza, ale to co kupuję to jakieś nie takie jest. Żeby ta mięta była tylko jako dodatek to może jeszcze by uszło, ale reszta tych insertów sprawia, że smak mate zostaje stłumiony a całość jest mdła. No i słabsza jest. Może z nich trzeba tyko terere robić... Także Cachamate nie polecam (Tusior ode mnie dostał na spróbowanie i może by się wypowiedział, he?).
Przed chwilą natomiast zaparzyłem sobie Canarias. Jutro może o niej coś napisze, bo narazie ręce mi się trzęsą z nadciśnienia i ze strachu, że zasne dopiero nad ranem. Fajnie mieć świeże zapasy i móc pozwolić sobie na to, by kończąc jedno parzenie rozpocząć drugie z zupełnie innej mate. To się chyba hedonizm nazywa, czy jakoś tak. Mniam... 

Z dziwnych snów

Śniło mi się moi mili, że mieszkam w Australii. I w tej Australii mieszkam w domu z drewna i blachy ale to bardzo duży dom w sumie. Willa Taka z werandą na słupach. Mieszkam tam z kobietą. Nie wiem kto ta kobieta jest. Młoda i ładna ale nie kochanka moja. I to jej dom tak w ogóle a ja gościem jestem. I do tego domu podkrada się buszmen. Podkrada się raz na jakiś czas i nie robi nic tylko niepokój. Raz buszmena zauważają i zaczynają gonić ludzie co w domu byli z jakiejś okazji. Gonią go po takiej drodze asfaltowej dżipem a na około czerwona pustynia. Ja za nimi gonię jakoś. Czerwona pustynia się kończy i jest jakby step żółty taki z trawami i tam obozowisko i buszmen spętany. Podkradam się i uwalniam go. Obok stoją wielkie klatki rzędem z końmi w środku. Wytrychem jedną otwieram i daję buszmenowi konia. Ten wskakuje mu na grzbiet i spieprza galopem. I spieprza i spieprza i nagle babah! I leży. Dobiegam do niego. Nic mu nie jest ale idziemy do lekarza. Lekarza bada buszmena a ten leży na leżance na brzuchu, twarzą bokiem przechyloną na poduszce. Lekarz mówi że buszmen zdrowy jest ale w szoku. Ja patrze a tu mokre wszystko jest. Leżanka, koc co przykrywa buszmena, poduszka to już zupełnie - wszystko nasiąknięte łzami buszmena co mu się strumieniem z oczu toczą praktycznie po policzkach czarnych. Stwierdzam, że ten buszmen to ja jestem, alter ego moje i muszę coś z nim zrobić, zabezpieczyć go jakoś i żyć z nim. W tym celu idziemy do domu ale nie mam klucza. Po klucz idziemy do tej kobiety co to jej dom jest a ona pracuje w szkole i ja wchodzę do tej szkoły z buszmenem i do pokoju nauczycielskiego i ona tam jest i inni nauczyciele i... budzi mnie telefon.
No zły strasznie jestem, że nie wiem jak to dalej wyglądało. Ciekawa sprawa.

A to było już? Kurde nie pamiętam a jakby znajomo brzmi.

Dla Bździcha z pozdrowieniem tym razem:

158 min za 260mln dolarów - za długo i za drogo

Nie ma jak dobrze rozpocząć tydzień. Dobrze, czyli niestandardowo - niecodziennie. W sumie niecodziennie zawsze rozpoczyna się tydzień, gdyż tydzień rozpoczyna się nie codziennie a co tydzień.... Ale o czym to ja? Aha, że w poniedziałek rzadko się widzi jak US Kennedy rozpierdala Biały Dom i jak rozłupuje się na pól sufit w Kaplicy Sykstyńskiej, która po chwili upada, jak zalewa Tybet i jak poziom wody sięga do szczytu Mont Everest. Chociaż to rzadkość to my i pozostali ludzie na sali, co razem dało prawie pełną salę, widzieliśmy to w poniedziałek. Mowa oczywiście o "2012". Film w reżyserii Ronalda Emmerich, typa od "Dnia niepodległości", "Godzilli" i "10.000BC", czyli jednego z tych panów co to niewiele potrzebują by zrobić film. Niewiele, czyli kilka baniek. No w tym przypadku było to kilkaset, bo 260mln. Ja to wogóle takiej kwoty nawet wyobrazić sobie nie mogę, a Amterykanie robią za to film. Biorą tę kasę i niszczą np. całą planetę. Za takie pieniądze można podnosić poziom wody w oceanach, zalewać LA i Waszynkton, rozłupywać sę ziemię do woli, latać samolotem pod upadającymi wieżowcami (to moja ulubiona scena), zrobić wulkan z Yellowstone. Bogu udała się kiedyś taka ropierducha, jak podaje Pismo, ale tylko raz, a dziś to żaden to kłopot dla Ameryknanina z budżetem. A jak jest budżet, to wiadomo, że już dialogi muszą być fatalne, obsada taka sobie - John Cusack w roli głównego spierdalacza przed apkalipsą, no i scenariusz pisany metodą "kopiuj wklej". Miejscami to myślałem że się zssikam ze śmiechu, a Mc nie hamował się wcale i całe kino słyszało jego refleksje na temat geniuszu twórców.
Jeśli ktoś na poważnie potraktował ostrzeżenia Majów dotyczące końca świata, to radzimy od dzisiaj już odkładać pieniążki, bo miejsce w Arce kosztuje 1mld Euro. Za te pieniążki można popływać po zniszczonej ziemi, posiedzieć z bogatymi Arabami, Rosjanami, i głowami państw przy kawce, w oczekiwaniu aż opadnie woda i będzie można rozpocząć nowy etap w historii świata. A nowy etap będzie nie byle jaki, bo wszystko będzie lepsze: dzieci przestaną się moczyć w nocy, rozpuszczone dzieci milionerów będą niesamolubne, rodziny znowu będą razem, jak przed rozwodem, a niedocenieni pisarze staną się wieszczami. Taki to nowy wspaniały świat nam się szykuje. Aha, jego początki będą w Afryce, bo ta jakimś cudem ocaleje.
Tak sobie myślę, że dobrze, że my mamy tych Amerykanów na naszej Ziemi, bo bez nich to ani filmu byśmy nie obejrzeli i nawet nie zapobieglibyśmy totalnemu zniszczeniu rodzaju ludzkiego. Chwalmy więc Pana za Amerykana!

dodo

Te gołębniki to formularze są
te kanaliki to też formularze
łzy moje płyną nimi atramentowe
jak po tłustym papierze jednak
co nie zapisuje się notka przytroczoną
do nóżek tych nielotów
bo zakupy w nich trzymają i taszczą
stękające windy i podjazdy dla nielotów
co potłukły lustra w nich
żeby nie widzieć nagości w nich
ścierpłej nie z zimna czy ekscesu
tylko brzydkiej takiej wyskubanej po prostu

Kanaliki nie toczą łez bo one
spodem raczej stoją w korkach
i drą się na siebie o pierwszeńswo
na jedna na drugą na trzecią
potu krwi moczu nasienia
skraplają się krople na antenach
i tam sobie spijają je dziobami
i dzióbkami gargulce gruchające
co nimi braillem te kwity perforują
co jak poleżą na dachu na słońcu
to zaczynają wyglądać jak ta ich skóra

Amadeusz

Wolfgang Mozart oczywiście bo jeśli ktoś lubi muzykę klasyczną tak jak ja, to bez przesady ją lubi i tak sobie się zna ale Mozarta lubi pasjami. Najpierw sławny film polubiłem o tym zespole a dopiero później muzę. No może za dużo to powiedziane bo o Requiem mi chodziło tylko co sobie zaraz na drugi dzień kupiłem za ciężko uskrobane 10 zeta z gazetą jakąś w sklepie co już go nie ma od dawna. Nie nudzi się wcale a wcale dzieło to bo to ścieżka dźwiękowa śmierci jest, tak uważam. Eine kleine nachtmusik też lubię chociaż mniej. Głównie to mi się nazwa podoba, dźwięczna taka - aine klajne nachtmuzik - uroczo. Sama muza bombeczka ale nie śpiewają a ja lubię jak śpiewają bo inaczej się nie wzruszam. No więc Magiczny Flet jeszcze zostaje. Och jakie to trele piękne są i jak serduszko porywają. Jak słucham Requiem to widzę jak świat umiera we mgle a jak słucham Fletu to widzę płaczące motyle.

No a dzisiaj do śniadania gapidło włączyłem a tam wiadomo - reklamy. No i reklama jest jak idzie baronessa jakaś wyfryzowana w sukni z epoki cała i idzie przez salony i otwiera wielkie drzwi i pyta w stylu: Jak długie będzie to dzieło Amadeuszu?! - ze zniecierpliwieniem. Na to papier nutami widzimy zapisany, taśmę długą a na jej końcu chłopca lat 5, co mówi w stylu: Tak długie jak ta rolka! - i się okazuje, że on te nuty na srajtaśmie pisze, NA SRAJTAŚMIE! Kurwa!!! Mozart mój, nasz, europejczyk wielki, cywilizacji tej współbudowniczy wielki, kochanek muz i faworyt bogów! No pozamiatane toteż dzielę się z wami oburzeniem moim świętym. Ułożyłem rym okolicznościowy, eheem: Telewizja pizda. Dziękuję. Na osłodę i miłego dnia życzenie:




Skrzydełka - dla każdego coś dobrego, czyli troche sentymentalnie

To piękna piosenka jest. Ileż to razy ją już się zagrało, a ileż to razy zagrali ją inni... Wogóle to kto jej nie grał? Proszszsz:




Coś specjalnie dla Tusiora, ze względu na kiedyś:


Dla Lesława:


Dla Moreiry i Mc Rapera ze względu na ich folkowe zamiłowania i dla Redaktora i Stukosa bo to też wyspa:


Nie możemy zapominać o czytających nas dupeczkach:

To dla Bździcha, bo chyba słuchał kiedyś metalu, a ten pan z długimi włosami to prawdziwy metal jest:] :


No i nie wiem dla kogo... może być dla mnie:

Miłej niedzieli

Dowód w sprawie skradzionych ciastek

Jest to list odczytany przez Królika w sądzie, jako dowód oskarżający Waleta o kradzież ciastek. Moim zdaniem to jest piękne:


Mówiono mi, żeś u niej był
I jemu wspomniał o mnie:
Chwaliła mnie ze wszystkich sił, 
Tylko że pływam dość skromnie

On, żem nie odszedł, dał im znać
(My znamy prawdę całą)
I już nie nalegała snadź:
Bo cóż by z tobą się stało?

Jedno jej dałem, oni mu dwa,
Ty nam co najmniej troje:
Oddał ci wszystko, co do źdźbła,
Choć przedtem były moje.

Gdybyśmy ja lub ona się
Wplątali w tę aferę,
Że jak wpierw nas, uwolnisz je,
On przekonanie ma szczere.

Myślałem, że już kto jak kto,
Żeś ty (nim ją to wzięło)
Wdzedł między niego i nas i to:
I że to twoje dzieło.

A ty mu nie zdradź, że ktoś z nich
Najmilszą jej był osobą!
Niech o tym zginie nawet słych
Pomiędzy mną a tobą.

Lewis Carroll Przygody Alicji w Krainie Czarów, przekł. Robert Stiller, Wawa 1990r. s. 247, 248

mail guardian

Wczoraj wracając z pracy odkryłem, że Poczta Polska po wprowadzeniu Euroskrzynek postanowiła również zadbać o bezpieczeństwo naszej korespondencji.

Poszukiwany żywy lub martwy

Nareszcie, udało się!!! Nasi szpiedzy zrobili zdjęcie z bliska znanemu wykolejeńcowi moralnemu i wolnomyślicielowi - redaktorowi JZD - Moreirze. Zdjęcie zostało już rozesłane po wszystkich parafiach by tajne służby zajęły się odnalezieniem tego Syna Piekieł. Śmierć wrogom narodu!!!

Milla

To ja o INNEJ pani jednak. Jedną z najwspanialszych możliwości jakie daje nam youtuba jest wynalezienie muzycznych utworów co to ich normalnie w naszym kraju odnaleźć by nie szło. Normalnie takie cukierki powinni przywozić do nas dziennikarze muzyczni ale chyba za mało takich ambitniejszych nasza ziemia polska zrodziła i a Ci faktycznie ambitni często po prostu nie mają środków na to żeby sobie po USA wojaże urządzać. W sumie allegro też pomaga bo można dostać wiele płyt, które u nas wydane nie były nawet nieraz na kontynencie całym ale to musi stać być na nie.
Puscifer to projekt MJK czyli tego pana od Tool i A Perfect Circle. Projekt to jest na poły muzyczny a na poły kabaretowo-objazdowy co wędruje po południowych stanach Stanów i obśmiewa mentalność tamtejszą. Ładne i proste piosnki robią Oni i taką też zrobili i zaskoczyli mnie znacznie gościnnym w niej udziałem pani Milli. Pani Milla bardzo utalentowana jest i po za tym z głową na karku babeczka. Wiedziałem, że śpiewa sobie też ale nie słyszałem wcześniej bo odpowiedniej rekomendacji mi brakło ale jak Maynard rekomenduje to ja całuje rączki. Milla Jovovich oczywiście. Modelka urody dalekiej od przeciętności, następnie aktorka zwinna i zdolna do wszelkich akcji w filmach akcji (Piąty Element oczywiście i d'Arc Joanna ale jak dla mnie to seria Resident Evil wymiata, że hej) no i wokalistka o głosie zachrypniętym. Do posłuchania więc:




A do pooglądania? Proszszsz:

Chylińka - ewolucja

"Dorastać znaczy stawać się bardziej nikczemnym" pomyślał dziś Paul Atryda, co wystarczy za komentarz to tej ewolucji:




Tourne po południu

„Ja nie Tony Halik“ zwyklem mawiać kiedy ktoś mnie wypytywał o mój stosunek do podróżowania, i faktycznie mało jeżdże bo wszystko co mi daje szczęście mam w moim mieście, no może z wyjątkiem jednego... Faktem jest, że jak już jeżdże to to lubię, bo jeżdżenie w sumie fajne jest, ale staram się dawkować sobie tę przyjemność bo zbyt mnie rozprasza. Trzeba zaznaczyć, że podróżowanie nie jest fajne dlatego, że, jak niektórzy bredzą: „podróże kształcą“, bo podróże nie kształcą. Może kształtują bardziej, ale kształcą? Ten czynnik rozwojowotwórczy przypisywany jest podróżom dlatego, że osoby które to mówią boją się przyznać do fascynacji czystą przyjemnością. Przyjemnością inną od tej pochodzącej z kształcenia. Ta przyjemność przypomina bardziej tę pochodzącą ze zjedzenia pizzuchy na gastro w dobrym towarzystwie, albo leżenia w łóżku i słuchania muzy. Dosyć fizofolowywania bo i tak zaraz podniesie się krzyk, że nie mam racji, bo „wszyscy którzy podróżują to tracy mądrzy są, mają tyle fajnych historii i wogóle“ „popatrzcie na Cejrowskiego, mędzec kurwa“ na to odpowiadam.

Na Arrakis dostałem się busikiem, busikiem którym niewiele osób jechało – okłoło 4 oprócz mnie – dzięki czemu trasę Lublin – Kraków spędziłem leżąc na tylnich siedzeniach, czytając i słuchając, i nawet gdyby puścili jakiś debilny film, to by mi to nie przeszkadzało. Dojechałem wieczorem, a wieczór ów pełen był uniesień i wogóle, a Krakowa też nie zobaczyłem tak od razu, bo do domu z dworca pojechaliśmy. Zwiedzanie, a raczej „zwiedzanie“ Krakowa nadejszło dnia następnego. Poszedłem zobaczyć jak pracuje moja Fremenka i dając jej czas by odsiedziała jeszcze swoje przepisowe dwie godziny poszedłem na Stare Miasto. Nie uszedłem daleko, kiedy zobaczyłem małą budę z napisem „mieszanki ziołowe, tytoń, fajki“. Na wystawie faje, dzięki czemu mój wyuczony zmysł wyszukiwania melanżu powiedział: „to tu“. Wszedłem, kupiłem pół gieta „Zena“ i bletki i wyszedłem (do zioła dodają rurę gratis :]) – nawet nie trzeba pisać „Dopalacze“ żeby było wiadomo o co chodzi. Wybór mniejszy niż w Legalnym Sklepie ale radocha ze znalezienia tego miejsca duża. Te zakupy zdeterminowały dalszą część mojego „zwiedzania“. Szybko na Rynek, żeby nie było że nie byłem, szlugi w sklepie – dobrze że pamiętam jakie pali Fremenka, bo mi tylko pół potrzeba było - i na planty. Stare porzekadło JZD mówi: „być w Krakowie i nie zapalić na Plantach to tak jak być we Wrocku i nie zapalić z Jiggą.“ Skręciłem więc zgrabnie, jak na mnie, na ławeczce, chroniąc się od wiatru okładką „Diuny II“ i przechadzając się po krakowskich alejkach jak niegdyś Ingarden, spaliłem pół gieta Zen z domieszką tytoniu nie zważając na Harkonenów, słuchając sobie Jonahtana Kreisberga i wspominając jak to niecały rok temu na tych samych Plantach paliliśmy jointa z Eziomem i Moreirą i było fajnie  bo było samo południe a my mieliśmy to gdzieś.  Teraz stało się ze mną to co dzieje się z Jiggą kiedy pisze bloga: „zgubiłem się“, z tym że ja na pustynnej Arrakis a nie we własnej bani. Szybko przypomniałem sobie wszystkie sztuczki Bene Gesserit i kroczek po kroczku odtworzyłem drogę do pracy Fremenki. Nie pomyślałem, że lekarze famraceuci, których pełno w tym miejscu mogą coś podejrzewać. Czy podejrzewali? Nie wiem. Wiem tylko miałem moment poważnej wkrętki z cyklu "wszyscy na mnie patrzą i wszyscy wiedzą" i że moja Fremenka przyjęła ze zrozumieniem mój stan. Radośnie udaliśmy się do Wrocka. Kraków bez śniegu wygląda o niebo lepiej. 

VrocLOVE to miejsce, gdzie z całej Polski zbierają się ludzie których uwielbiam, dlatego każda chwila, każde spotkanie to megauniesienie dla mojego styranego życiem serducha.  Pierwszy wieczór to rodzinna gościna z zajebistym żarciem Siostry, muzyką z winyli Lasza, historiami, wspomnieniami, browarami – cudo. Chwila snu, dłuższa chwila ogarnięcia i w Wro. Lubię to miasto, bo jak nigdzie indziej można po nim łazić i chodzić i spacerować. Jestem tam od kilku lat raz do roku, i za każdym razem z kim innym i za każdym razem dużo się szfędam, i za każdym razem się dziwie, że coś znajduje czego nie znalazłem, albo co wydawało mi się gdzie indziej albo inaczej albo wcale. Poza tym za każdym razem odkrywam nowy lokal gastronomiczny, który czyni zadość potrzebom mojego wysublimowanego smaku: ostatnio  była to jadłodajnia z żarciem na wagę i połową ceny za jedzonko po godzinie 20stej – raj na gastrofaze, zaś w tym sezonie króluje czekoladziarnia – może drogie to to, ale bardzo miły klimat, czekolada jakiej nigdy nie piłem – z wiśniówką i cynamonem, no i Fremenka i Lasz u mego boku. Późny wieczór, uniesień ciąg dalszy (chyba się starzeję, bo cały czas tą wrażliwością jadę): Spotkanie z Jiggą było miłym zaskoczeniem. Nie jest tak jak mnie straszono, gdyż jest bardzo dobrze. Ziom w formie, zdania mu się kleją, życie artystyczne i osobiste również, a jak się klei to znaczy że zapierdala, a jak zapierdala, znaczy, że gdzieś dojdzie. Z klubu spacer nad Odrą przez Dopalacze (we Wrocławiu Dopalacze dowożą do domu zupełnie jak pizzuchę!!! I to właśnie nazywam miastem rozumu). I znowu inna osoba nas oprowadza, inne miejsca widzimy, a dalej to samo miasto, a dalej wszystko jakoś w zasięgu reszty. Kiedy zioła zapachowe zaczęły mnie mulić zjawił się Bździch z Agatką i z odsieczą w postaci nabitej rury. I znowu przyjemny cios, i do klubu. Ekipa jak onegdaj to bywało, zabawa jak w starej dobrej Melinie, żarty, oczka jak zwiadowscy chińscy – miłość. Można tak bez końca, ale tym razem się nie udało. Skończyliśmy, pożegnaliśmy się, a wkrótce pewnie to powtórzymy, no nie?

W niedziele do domu. Przecież ja nie Tony Halik, ja nie lubię podróżować, więc dlaczego chce jechać z Wrocka do Lublina przez Kraków? 5h czilałtu w pociągu, 2h czilałtu w Krakowie i 5h ciasnym busem do Lubelandu, godzina 1.30 na Miliardalatświetlnych15 rozjebany. 

Nasi Górą!!!

Gratulacje, gratulacje i po stokroć gratulacje! Polski team wywalczył mistrzostwo świata w Counter Strike'u na cyber olimpiadzie WCG 2009!


polecam relację video, ogląda się lepiej niż finał ligi mistrzów:


Brąz w FIFIE 09 zdobył Piotr Zajkowski. Jesteśmy dumni niemniej.

raz jeszcze JZD gratuluje Again, czekamy na mistrzostwa świata w filozofii. Myślę, że sięgniemy z Tichonem po złoto.

Stereotypy

Przypomniałem coś sobię i muszę... W sobote ok 18 dostałem smsa: "Siemasz Tichy, właśnie przejeżdżalem koło Twojego mieszkania i widziałem jakiś nagi tors przez okno w Twojej kuchni. To chyba Moreiry klatka piersiowa była. Czyżby jakaś imprezka?" Oto jak postrzegają nas ludzie stary... Nie muszę dodawać, że to byłem ja robiący sobie kolację. Wiele wniosków z tej historii się nasuwa, ale zostawiam je Wam, gdyż mi się śpieszy na busa na Arrakis.
Pokój!

Widziałem "Boga"

Skończyłem „Diunę“, więc powinienem coś napisać. Piszę więc, że w ostatnią niedziele byliśmy w teatrze na „Bogu“. Ja byłem, Tusior był i Bździch a Agatką byli i Siostra Bździcha też była, i z koleżanką była. Moreira jeździł wtedy. 

Wiedziałem, że teatr potrafi być rozrywkowy, ale nie wiedziałem, że aż tak. Wpuścili do Osterwy sztukę Woodego Allena (którego fanem nie jestem, będąc jednocześnie fanem jego muzy), przemielili ją na sposób regionalny (ale nie regionalny w sensie globalnym, a na sposób regionalny w sensie regionalnym, czyli regionalizm nasz, lubleski) i wyszła im komedia o rzeczach ważnych, ubrana w odzież prosto z Targu pod Zamkiem. No ale o czym to było? No właśnie ciężko powiedzieć. Z jednej strony były to quasifilzoficzne rozważania na temat wolności, przedustanowienia, teleologii, czyli zagadnień do których trzeba dojść, idąc od pojęcia „Bóg“ do pojęcia „człowiek“. Z drugiej jednak strony prześmiewczy charakter sugerował, że chodzi tu raczej o wyśmianie pytań dotyczących wyżej wymienionych kwestii i pokazanie, że liczy się tylko rozrywka, śmiech i zabawa, czyli postmodernizm w czystym wydaniu. Jeśli chcesz odpowiedzi na ważne kwestie to spadaj, my damy Tobie ubaw po pachy i nic więcej… no może poza zaszczepieniem jakiejś wątpliwości, ale tylko zaszczepieniem - żadnych odpowiedzi, żadnych doniosłych dyskusji (zupełnie odwrotnie jak na JZD :]). Sztuka zaczyna się w Starożytnej Grecji, w której ma zostać wystawiona sztuka, potem nakładają się kolejne poziomy stające się poziomami -meta, z kolejnymi autorami i aktorami w kolejnych sztukach, aż wkońcu wiadomo tylko, że jesteśmy w Lublinie a reżyserem jest Allen. Aktorzy wyłażą z publiczności, biegają po sali, jeden zjeżdża na linie, Rogalski występuje jako Rogalski, czyli chaos i zamieszanie tak na gruncie merytorycznym jak i przestrzennym, słowem absurd, a wiadomo - absurd śmieszy. Napięcie śmiechowe jest dosyć spore, nie ma czasu na wytchenie, a jak się ono pojawia to najarany widz od razu się rozkojarza. Momentów takich jest mało, bo wszystko zrobione w starej, dobrej hollywoodzkiej 1.5 godzinnej tradycji. „Teratr jest od tego żeby bawić“ powiedziała jedna z bohaterek tego performensu, z czym najzupełniej się zgadzam, gdyż nauka i refleksja w dużym gronie, zwłaszcza obcych, sprawia mi problemy, zabawa natomiast, nawet w tłumie, potrafi mi całkiem nieźle się udać a udało mi się to doskonale w ostatnią niedzielę.    

Gural, Mochacki i Lechoń

Pamiętacie jak kiedyś pisałem o płycie "Poeci"? No to klipa zrobili do najlepszego (moim zdaniem) numeru na krążku. Teledysk też bardzo fajny tylko szkoda, że kończy się tak szybko. Orginalnie kawałek jest dłuższy, ale może to i dobrze, bo Lechoń najebał troche tego tekstu więc ciężko to obrazem utrzymać w kupie (przepraszam za wyrażenie), a i budżet na video pewnie mocno ograniczony, więc dobrze, że przynajmniej tyle jest.  No i przeboleć trzeba styl wokalisty - niestety niektórzy tak mają. Miłego:

nie tylko jazz, zioło i dupeczki

Są tacy, znam ich osobiście, co uważają, że poświęcanie czasu na coś co nie daje pieniądza a nie jest wypoczynkiem, hobby czy przyjemnością prostą jest czasu stratą a strata czasu to rzecz ciężka bo nieodwracalna. W oczach ludzi takich jestem czasoprzestrzennym utracjuszem.
Taki łikend mój ostatni na przykład zaczął się w czwartek o 6.45 jakem się ogarnął i załadował do busa kierunek Gdańsk. Zmierzałem tam pod pretekstem wygłoszenia referatu na konferencji organizowanej przez tamtejszy uniwerek. Inna rzecz, że w Gdańsku, kolebce naszej przepysznej wolności, nie byłem 12 lat jak policzyłem. Nie być w jakimś polskim mieście 12 lat to jak nie być w nim nigdy - tak jest w przypadku większości z nich przynajmniej a Gdańsk? Wcale bez przesady. Fakt, że parę galerii handlowych postawiono tam ale na nie nie patrzy się nawet bo wszędzie są takie same. Natomiast staróweczka kurde jak przed laty. Fakt, że kawiarni przybyło ale to sieciowe kawiarnie takie same jak wszędzie są. Długi Targ wcale nie jest krótszy ani dłuższy i port nie zmienił się bardzo wcale. Jest tam trochę galerii więcej ale to po prostu galerie w starych budynkach poprzemysłowych takie same jak wszędzie. Ostatecznie to co stolicę pomorza wyróżnia to architektura. Tej nie da się przerobić. Można obsrać reklamami co najwyżej ale one są takie same jak wszędzie i można je ominąć okiem wyobraźni. Kamieniczki Gdańskie rządzą ale nie zatrzymywałem się przy żadnej na zbyt długo bo jeden wieczór na spacerek poglądowy miałem i zaraz musiałem do hostelu wracać co by ten referat napisać jednak.
Przysiadłem i od początku do końca wynotowałem co trzeba. Rano pamiętałem większość i raźno ruszyłem szukać rzeczonego uniwerku. SKM rozszyfrowuje się jako szybką kolej miejską. Bardzo przyjazny to środek transportu łączący trzymiasta trójmiasta. Po drodze na stację Uniwersytet/Przymorze mija się zdechłego molocha stoczni. Piękne, smutne, apokaliptyczne. Uniwerek cały nowy odjebany. W środku szkło i kafelki się błyszczą. Pierwszy referat w sekcji. Powiedziałem co wiedziałem: filozofia, polityka, socjologii trochę. Pozostałych referatów posłuchałem z przyjemnością ale bardziej przez to, że poddałem się atmosferze konferencji niż, że interesowały mnie zawodowo bo to bardziej historycy byli. Zasiedziałem się niemniej jednak i biegiem do kolejki i na pekaes na styk sam sameńki zdąrzyłem. PKS do Wawy. Pociąg Gdańsk - Warszawa = 98 zeta! Chyba kurwa szekli albo drahm chciałem krzyknąć do pani z okienka ale nie krzyknąłem i pojechałem pekaesem. Do Gdańska busem jak wspomniałem się dostałem i potwornie potwornie mnie wytelepało.W pekaesia z kolei kolana mi wygniotło. Nie ma litości w transporcie a drogo w chuj i nikt zniżek doktorantom nie daje - bo to kurwy babilonu rządzą.
W Wawie z Duszką moją miałem się spotkać co moje serce w takie łopotanie wprawiło, że w ogóle nie zauważałem tego co się na najsłynniejszym polskim Centralnym dzieje a tam ludzie: srają, szczają, rzygają, pierdolą się po kątach, śmierdzą, żebrzą, śpią, żrą, zdychają. Skupiłem się na rozkładzie bo jakie to piękne, że można wsiąść do pociągu i wysiąść w Amsterdamie, Wiedniu, Budapeszcie, Berlinie czy gdzieś.
Celem wizyty w stolicy było pokazanie się na otwarciu kawiarni Nowy Wspaniały Świat gdzie niedawno wprowadziła się bliska autorowi Krytyka Polityczna. Miałem zadać szyku jako przedstawiciel Lbn no i chciałem Fisza posłuchać za darmoszkę. Wielu chciało. Kolejka najdłuższa jaką od dłuższego czasu widziałem. Ja wszedłem jako człowiek z firmy ale towarzyszyło mi towarzystwo miłe a nie można było po znajomości wprowadzać nikogo. Odstałem więc grzecznie w kolejce z dziewczętami, które na szczęście były tam już od dwóch godzin także całkiem blisko drzwi. Koncert sztosik bombeczka ten Fisz z Emadem tym swoim i bandem całym. Mdli mnie na jak słyszę dźwięki z płyty Heavi Metal bo Tichon to katował strasznie swego czasu ale live to co innego zupełnie. A ja trzeźwy jak pensjonarka cały czas. Dobra impreza.
Niedziela fakt - wyluz spacerek po Pradze i po centrumie. Celebrytka przeraża mnie swoją zdolnością orientacji w terenie i znajomością miast i powierzam jej się w tym względzie cały. No i błogo do puki nie złamię się w końcu i jednak maila nie sprawdzę. No i tu wiadomo przykrości same bo się okazuje, że to nie te czasy, że sobie wyjechać można i nie powiedzieć nic nikomu. No nic wróciłem wieczorem do Lbn. Odwiedziłem Tichona i Tusiora, którym czas zupełnie inaczej płynie jakby byli Einsteina wyznawcami praktykującymi. Okadziłem i ja się odrobinę w ich obrządku.
A wczoraj? Wczoraj ratowałem polskie szkolnictwo wyższe. Zbliża się Międzynarodowy Tydzień Przeciwko Komercjalizacji Uniwersytetów i była debata taka u nas i nieśliśmy kaganek oświaty z kolegami moimi co chcą coś zmienić. Oświecić oświatę chcemy a raczej blask jej przywrócić bo w szambie brodzi i głębiej i głębiej w to łajno brnie. Taką maksymę wymyśliłem przy okazji: Jak coś organizujesz to coś się pierdoli. Trzeba cierpliwości i determinacji dużo mieć, nie panikować. No więc nie bez potknięć ale rzecz się udała i telekonferencję nawet udało mi się ogarnąć w większym niż mniejszym stopniu.
Także o tak o. Na to wszystko wydałem jakieś 5 stówek w sumie. Pięć pożyczonych, nie moich, które trzeba będzie zwrócić jak tylko przestanę wydawać a zacznę zarabiać. Kiedy? W nowym wspaniałym świecie może. Pokój.

czytam Diunę

Niestety, ale nie mogę pisać postów bo... czytam "Diunę". Dawno nic mnie tak nie wkręciło. NIc nie mogę robić bo... czytam "Diunę". NIe mogę o niczym myśleć. Kiedy wychodzę z domu, chcę do niego jak najszybciej wrócić by... czytać "Diunę". Mam pomysły na dwa posty, ale nie mam czasu pisać bo... czytam "Diunę". Powinienem czytać Kanta, ale ja... czytam "Diunę". Dziś rano obudziłem się z myślą, że jestem Muad'Dibem, a wszystko przez to, że... czytam "Diunę". Ale dzięki temu wiem, że "Nadzieja przesłania jasność widzenia", że "świat wspiera się na czterech filarach [...] na naukach mądrych, na sprawiedliwości wielkich, na modlitwach prawych i na waleczności dzielnych [...] Ale to wszystko jest niczym, bez władcy który posiadł sztukę władania", albo że "kiedy długo obcowało się z proroctwem, chwila objawienia jest szokiem." I to: "Strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawię mu czoło. Niechaj przejdzie po mnie i przeze mnie, a kiedy przejdzie, obrócę oko swej jaźni na jego drogę. Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. Jestem tylko ja." A przed chwilą dowiedziałem się, że "drapieżnik nigdy nie odpoczywa. Nie znaj litości. Nie znaj spoczynku. Litość jest chimerą. Daje się pokonać burczeniem głodnego żołądka, wołaniem spragnionego gardła. Musisz być zawsze głodny i spragniony". Ale mój ulubiony jak narazie cytat to: "miłosierdzie to możność zatrzymania się choćby na moment. Nie ma miłosierdzia tam, gdzie nie można się zatrzymać."(F. Herbert Diuna, przedkł. Marek Marszał, Poznań 2009) 

Miłosierdzia Wam życzę kochani moi.
Pokój!


List do M.

Drogi Moreiro.
Wyjechałeś tak nagle, że nie zdążyłem się z Tobą pożegnać. Tak nagle, że nawet nie skonstatowałem kiedy. Nie zdążyłem życzyć Ci powodzenia na konferencji. Piszesz, że bieda na tym wybrzeżu, że Kraków lepszy był. Cóż, może to kwestia towarzystwa. Tak czy inaczej mam nadzieję, że zadałeś intelektualnego szyku i że wrócisz szybko i opowiesz nam co się działo.
U mnie wszystko ok. Miałem nadzieję, że weekend będzie spokojny. Ostatnio nie chce mi się za bardzo melanżować ale czas miał pokazać, że jest inaczej, tzn. że może i mi się nie chce, ale nie mam za bardzo wyjścia. 
Szkoda, że Cię nie było w piątek, bo bardzo słusznie uraczyliśmy się z Tusiorem i Bździchem. NIe będe CI opowiadał szczegółów zwłaszcza, że w piątek jadłem obiad z Lesławem Realizatorem, który prosił mnie żeby nie nazywać go Realizator więc zostanie Lesław i mówił, że JZD jest zajebiste ale trzeba wyważyć tematy melanży bo górują, co właśnie czynię, pomijając co  i w jakich islościach przyjęliśmy z ziomami. Sam wiesz jak to z nimi jest, zwłaszcza z Bździchem, który nie ma litości. Urozmaiciliśmy tym razem tradycyjne spędzanie czasu wódeczką i tak znaleźliśmy się w Archiwum. Bardzo fajna impreza: reggae było i drumy były w sali obok. Przyszliśmy późno, więc już nawet luźno było a i my spięci nie byliśmy wcale. Potańczyliśmy wiele i zrobiło się rano. Wczoraj cały dzień przespałem, wyobrażasz sobie, cały dzień. Jak za starych dobrych czasów. Nie wiem co się wydarzyło naprawde a co mi się śniło. Bardzo fajne uczucie, wprowadzające odrobinę niepewności i niepokoju: mam niepewne  i niepełne wspomnienie soboty. Dziś w bani same trociny, co widać po narracji tu prowadzonej, dlatego kończę przesyłając Ci trzy klipy które poznałem dzięki łasce piątkowego beforu.   



Fajne, nie? Wracaj w zdrowiu. 
Twój zawsze oddany 
T.T.
Pokój!

a w nocy padał śnieg

Co łączy dwa poniższe klipy? NIe wiem. Może to, że oba są zajebiste. Może też to, że oba działają jak amfentamina. A w nocy padał śnieg...
Posiada znak jakości Q od Tusiora:


No i jeszcze coś z przyjebaniem prosto z Florydy (tak sentymentalnie, bo to jakaś 7 klasa 
podstawówki była):

Mam Plodie

W piątek postanowiłem złamać moją wieloletnią zasadę i pomimo, że zbliżające się święta nie były ani tymi w których się Bóg rodzi, ani tymi w które Go zabiają, i do sesyj jeszcze daleko, ogarnąłem Miliardalatświetlnych. Z grubsza co prawda, ale zawsze. Sprzątanie to czas kiedy bardziej się patrzy i na moje nieszczęście zobaczyłem: robale jakieś łażą to tu, to tam i siam. Oka, no to ciśniemy z domestosem [por. mój komentarz do posta o wielkim kwantyfikatorze z dzisiaj, tylko troche wcześniej]. "Kryzys zażegnany" pomyślałem. Weekend przebiegał w atmosferze Edenu, kiedy nagle w kuchni znowu zobaczyłem to coś, tym razem na suficie. Szybko jakoś to zamiotłem, chociaż Mój Rudzielec już wcześniej skonstatował, że o czystość mieszkania to ja za bardzo nie dbam (mimo, że kurwa sprzątałem!, ale cóż - kobiety) i żyło się dalej... ale już niepokój się wdarł. Wczoraj pooglądałem zakamarki, z grubsza oczywiście i znalazłem coś, co mogłoby być siedliskiem tego robactwa, czyli więcej robactwa na mniejszej przestrzeni, i znowu domestosem to, a jakże... I jeszcze razzz.... Holokaust istny uczyniłem. Wietnam z kuchni urządziłem. I git... nie git: kiedy dziś wszedłem po pracy do kuchni zobaczyłem jak to popierdala se. Postanowiłem zmienić strategię i zamiast wymachiwać detergentem jak pornogwiazdor wiadomoczym zaprzągłem do tego rozum. A jak po rozum to do netu. I oto co się dowiedziałem: 1. Robaki to owady. 2. Nauka zajmująca się owadami to entomologia a naukowcy zajmujący się owadami to entomologowie. Mają oni nawet swoje forum: forum entomologiczne. 3. Na tymże forum dowiedziałem się, że mam przejebane. To co panoszy mi się w kuchni to Omacnica Spichrzanka czyli w języku Nerona Plodia interpunctella i jej obecność jest wynikiem posiadania zbyt dużej ilości jedzenia. Chodzi oczywiście o niezabezpieczone jedzenie a  jakiś entomolog napisał, że tego się nie da pozbyć (tych pełzaków nie jedzenia). I mój rozum tu na nic i detegrenta wszelakie również. W ten oto sposób oprócz nowych lokatorów posiadłem nową wiedzę i miałem nowe przygody, chociaż obawiam się, że przygoda z Plodią dopiero się rozpoczyna, bo kiedyś pewnie będe chciał naprawde się tego pozbyć i wtedy zaczną się jaja.   

urzekający wielki kwantyfikator

"Witaj w krainie gdzie wszystko ginie". Ciekawe czy to reklama czy odstraszacz ul. Rybnej na Starym Mieście w Lublinie. 
"Chcesz coś zgubić? Cokolwiek... zapraszamy do nas. Na bank CI coś zginie."

Targ - tradycyjne miejsce spotkań ludu


http://wiadomosci.onet.pl/135758,21,0,pokaz.html

Jak było o Dukaju to niech i o Lemu będzie coś

W 1979 roku Arthur C. Clarke, jeden z największych pisarzy science fiction opublikował opowiadanie, w którym pojawia się opis Gwiezdnej Windy łączącej ziemię z orbitalną stacją kosmiczną. Na koncepcję zareagowali naukowcy zarzucając Clarke’owi fantazjowanie. W jego obronie stanęli inni naukowcy broniący jego pomysłu i udowadniający, że przy użyciu odpowiednich stopów konstrukcja taka mogłaby powstać. Ostatecznie głos zabrała NASA, której członkowie zgromadzeni na jednej z konferencji ogłosili, że budowę takiego obiektu można będzie zacząć już w latach 60tych XXI wieku.

Wydarzenia te pomagają zrozumieć rzeczywistą wagę tak zwanej fantastyki naukowej, która w opinii publicznej wciąż traktowana jest jako jeden z gatunków fikcji literackiej służący rozrywce. Fakt, że w instytucjach tak poważnych jak amerykańska agencja kosmiczna autorzy science fiction są jednak szanowani i istotni należy poczytać za zasługę twórcom tego gatunku, którzy dzieła swoje pisali w latach 60 i 50tych ubiegłego stulecia. Wśród nich kluczową pozycję zajmuje Stanisław Lem.

Sukcesy wydawnicze autorów takich jak Lem, Clarke czy Dick sprawiły, że w pewnym momencie dyscyplina zwana futurologią zyskała sobie praktycznie status nauki i uprawiana była przez duże organizacje w ramach projektów nie tylko w USA ale również we Francji, Wlk. Brytanii oraz Polsce gdzie powstał Komitet Badań i Prognoz Polska 2000. Sam Lem, którego twórczość pozostawała jedną z największych inspiracji dla takich przedsięwzięć był raczej sceptyczny czemu dał wyraz w stwierdzeniu, że: „Nawet niewielki postęp na każdym polu odsłania przed nami olbrzymie, a dotąd niewidzialne przedpole naszej ignorancji”.

Jednocześnie nie można stwierdzić, że książki Lema nie niosą ze sobą nic po za fantastyką, że nie są przewidujące, i że owe przewidywania nie zaskakują trafnością analiz. W tym aspekcie zazwyczaj wpisuje się Lema w nurt opisanej powyżej teoretycznej wynalazczości technologicznej mówiąc o nim na przykład jako o pierwszym, który w jednym z opowiadań wpadł na pomysł stworzenia „e-papieru”, która to technologia jest dzisiaj opracowywana jako „przyszłościowa”. Główny ciężar Lemowskich analiz spoczywa jednak na kulturowym i komunikacyjnym wątku przyszłości. Jego opowiadania są nie tyle odkrywcze technologicznie co filozoficznie i w tym względzie inspirują tak znaczące postacie dzisiejszej nauki jak Daniel Dennett, który już w 1981 roku wraz z Douglasem R. Hofstadterem opublikował fragmenty dzieł Lema w antologii The Mind’s I jako autora bardziej wpływowego niż większość ówczesnych przedstawicieli świata akademickiego. Teorie i problemy komunikacji opisane przez Lema w opowiadaniu Głos Pana, na przykład stanowią wykładnię zagadnień, których dzisiaj naucza się na uniwersyteckich kierunkach obejmujących komunikację społeczną, teorię informacji czy niektóre aspekty logiki. Przewidywania Lema oparte są na obserwacji rodzącego się społeczeństwa technologicznego i później informacyjnego oraz związanych z tym obawach i możliwościach. Niestety ze względu na formę w jakiej filozofia ta zostaje nam przez Lema podana sprawia, że do dzisiaj jest on traktowany na uczelniach po macoszemu. Dzieła Lema są być może, aż nazbyt urzekające literacko by mogły zostać odczytane z należytą rzetelnością. Pisarski talent Lema jest bowiem ogromny i niewątpliwy co w połączeniu z erudycją tworzy formy niemalże oszałamiające. Chodzi głównie o tempo i rytmikę narracji, która w niespotykany nawet u najznamienitszych klasyków literatury pięknej sposób potrafi podtrzymać napięcie co najłatwiej dostrzec na podstawie powieści Niezwyciężony oraz Solaris. W książkach tych Lem nie daje czytelnikowi nawet chwili wytchnienia nasycając tekst mieszanką środków artystycznego wyrazu połączonych z terminologią technologiczną oraz treściami filozoficznymi, których intensywność nie spada, aż do momentu rozwiązania akcji.

Ogółem ukazały się 62 wydawnictwa sygnowanie nazwiskiem Lema w tym książki, eseje i artykuły. Oficjalnie przetłumaczony został na 41 języków i wydany w ponad 30 milionowym nakładzie. Po śmierci Lema w 2006 roku wszelkie prawa autorskie do jego dzieł przeszły w ręce jego żony oraz syna, którzy opiekują się jego dziedzictwem m.in. redagując oficjalną stronę autora. Syn Tomasz Lem dotychczas zajmuje się głównie tłumaczeniem literatury anglojęzycznej chociaż wydał też w postaci książki zebrane wspomnienia o ojcu.

Z ciekawostek godnych polecenia a dostępnych na anglojęzycznej wersji wspomnianej strony internetowej, znajdujemy tam słynny list Philipa K. Dicka do FBI, w którym autor snuje teorię jakoby Lem miał być fikcyjną postacią, za którą kryje się zespół sowieckich propagandzistów wysokiej klasy, których zadaniem jest omamienie światowej opinii publicznej. Co ciekawe Dick był jedynym amerykańskim autorem sci-fi autentycznie cenionym przez samego Lema.


Źródła WWW:

- http://english.lem.pl/

- http://solaris.lem.pl/


Zmarł Claude Lévi-Strauss


Święta zmarłych nie obchodzę bo jestem żywy. Święto zmarłych jest po za tym bez sensu bo cała ta okropna religia to jedna wielka celebracja śmierci, męczeństwa i umartwiania. No więc ja jestem żywy ale komuś zmarło się niedawno, komuś ważnemu. Jako zmarły, gościu ten też raczej nie będzie tego święta obchodził bo to jeden z tych co miał łeb na karku i nie od parady w dodatku. Jego teksty polecam chociaż sam znam je głównie z ćwiczeń z doktorem mętnym jak wymiociny mojego nowego kota po środku na odrobaczenie co go dostał dzisiaj. No ale teksty te same w sobie dobre były. Po za tym widziałem kiedyś wywiad obszerny z Claudem, taki na godzinę. Źle się to oglądało bo Claude dziadem okropnym był już ale to co mówił, eh, mądrości same, zwłaszcza o tym jakim gównem jest globalizacja. No i dożył francuz 101 lat! To całe nasze szczęście, że najwięksi intelektualiści epoki przedponowoczesnej żyją tak długo i współczesność nie będzie ziała pustą dziurą w podręcznikach sensownej filozofii. Gadamer stówki dożył, Derrida też. No ale nie chce mi się pisać tu o Nim za dużo - dotorantem jestem ale nowoczesnym przecież więc linki podam tylko - ot znak czasów i zwiastun niechybnej katastrofy. Pokój.



A najlepszy jakiś matoł na forum pod informacją o śmierci zioma napisał "ooo to może spodnie stanieją w końcu" :))) No dobra może nie matoł bo nie każdy musi wiedzieć ale kumacie o co chodzi hmm...?

Open Source i aNonim - promo

Dopiero po kilku miesiącach udało się posklejać te dwa koncerty tak, żeby wyszło z tego promo. Jak to wyszło sprawdźcie sami, a jeśli Wam się podoba te 10minut, to wyobraźcie sobie jak zajebiście musi być na całym koncercie.
 

To się nazywa unplugged

Znalezione u pewnego DJa w opisie na gg. Polecam obejrzenie całości. 
Na ile to jest? Jaka tonacja? O czym jest ta piosenka? Co nabijają do tych fajek? To tylko kilka pytań które rodzą w głowie każdego młodego etnologa.  Życzę mojej wkrętki:

Karakorum


Czo Oju, Kanczendzonga, Sziszapangma

Bądź retencją czasu teraz
faktura płótna: miarowe tąpnięcia tektoniki zegara
i stalaktytów wycedzonych sitem

Nanga Parbat, Manaslu, Dhaulagiri

głodny wrażeń dław się śniegiem teraz,
leć sobie liściu zielony
zrozumiesz gdy lawina puszczona żlebem kręgosłupa
wypełni wszystkie pęknięcia i skuje ci oczy w kryształ

Gaszerbrum, Lhotse, Falchan Kangri i Makalu

zrozumiesz w szczelinie niemej paniki
co szronem pokryje ci włosy nad górną wargą
i brwi i rzęsy i wykrzywi okropnie czoło
szukając miejsca między masywami

Czomolungma, Annapurna i Czogori

Kukuczka, Chrobak, Rutkiewicz, Czok, Heinrich, Piotrowski, Wróż