"Chaty kryte słomą w Cordeville" Vincent Van Gogh

W książce którą teraz czytam jest o tym obrazie. Jest o nim w taki sposób:

<<"To namalował pewnie szaleniec ze Starej Ziemi - powiedziała przesuwając policzek do jego twarzy by mieć wspólny punkt widzenia. - Spójrz na to! Moment wyzwolenia człowieczeństwa"
"W krajobrazie? Tak, cholera. Ona ma rację."
Wpatrywał się w hologram. Cudowne brawy! To nie były tylko barwy. Harmonijna całość.
"Większość nowoczesnych artystów śmiałaby się ze sposobu, w jaki to namalowano" - zauważyła Odrade.
[...]
"To istota ludzka była najlepszym przyrządem rejestrującym. Ludzka ręka, ludzkie oko, ludzka istota skupiona w świadomości osoby, która czje, że dochodzi do granic."
Dochodzenie do granic! Znowu fragment pasujący do mozaiki.
"Van Gogh stworzył arcydzielo, posługując się najbardziej prywmitywnymi materiałami i sprzętem - mówiła jak pijana - Barwniki, które rozpoznałby jaskinowiec! Namalowane na płótnie, które można utkać własnymi rękoma, pędzle zaś zrobić z sierści i patyków."
[...]
"Kultura, według naszych norm, była wtedy w powijakach, a widzisz, co tworzono?"
[...]
"Ten obraz mówi, że nie możesz wyprzeć się tej pierwotności, tej wyjątkowości, ktora będzie pojawiać się wśród ludzi, choćbyśmy nie wiem jak próbowali jej uniknąć." >>
Frank Herbert Diuna: Kapitularz, przekł. M. Ryć, Gdańsk 1993, s. 215.