Rachel Getting Married reż. Jonathan Demme

Powód zwrócenia się mojej uwagi na ten właśnie film podobny jak w przypadku Frozen River czyli oskarowa nominacja dla głównej aktorki ale tym razem chodzi o Anne Hathaway. Anne jest mega dupeczką i wiem to nie od dzisiaj. Ten uśmiech wart jest milion metrów sześciennych dolarów i tyleżsamo franków szwajcarskich chociaż w tej kreacji nie będziemy mogli podziwiać go zbyt często. Nasza aktoreczka ma 26 lat i 16 pozycji w filmografii, łącznie z serialem Get Real, którego kilka lat temu byłem umiarkowanym fanem. Wystąpiła też u boku kowboja-geja w ulubionym filmie Tichego czyli Brokeback Mountain gdzie pokazała nawet trochę cycka-yeah! Niewątpliwie jest to zdolna osoba i będziemy mieli jeszcze nie raz okazję podziwiać jej urodę i talent. 
      Wracając do dzieła - film psychologiczny, uuu...ciężki kaliber:] czyli w chuj gadania + kamera z ręki. To zawsze duże wyzwanie dla aktorów i moim zdaniem esencja gry kinowej w przeciwieństwie do popisowych ról teatralnych, które często wzbudzają zachwyt ale przecież ostatecznie są sceną przeniesioną w świat srebrnego ekranu (kurwa "srebrny ekran" - sorry ale sie zbakałem wczoraj). Dobór grających pierwszorzędny czyli żadnych starych wyjadaczy co sprawia, że wszystkie postacie są sobie równe i wymagają takiej samej uwagi. Aktorzy z kategorii "hmm skąd ja go znam?" czyli prawdziwe talenty holiłudu pracujące ciężko w cieniu Bradów. Wspaniałe kreacje stworzyli Debra Winger i Bill Irwin, filmowi rodzice głównej bohaterki chociaż jest to zwodnicze określenie. Bohaterem zbiorowym jest bowiem cała rodzina - post post hipisowska komuna pięknych, wolnych, kochających się ale ze skazą. Wydobywanie tej skazy, drzazgi, ropienie starej blizny:] to główny temat filmu. 
      Ładunek ideowy dzieła nie do zniesienia dla człowieka o uporządkowanym światopoglądzie. Okropna postoderna. Wszystko kręci się wokół wesela, które jest multikulturalnym rzygiem: hindusko, afrykańsko, hiphopowo(!!!), jazzowo, folkowo, karnawałową beznadzieją. Weźmy co nam się podoba z każdej kolorowej i wesołej kultury i heja, będzie fajno. A najlepsze, że nad wszystkim czuwa kto? - tak jest, nasz staruszek Bóg,wszyscy na ziemi jesteśmy równie piękni i mądrzy ale umówmy się, że Bóg jest jeden i to ten właściwy, chrześcijański - kurwa jego mać.
      Jest jednak jeden duży plus - wiarygodność dialogów. W filmach psychologicznych zawsze dobija mnie jedno, mianowicie ludzie tak nie rozmawiają, nie uzewnętrzniają się codziennie przed przyjaciółmi i rodziną wyrzucając wszystkie osiągnięcia introspekcji z poprzedniego wieczora. To jest krzywe amerykańskie, zawierzenie psychoanalizie, przeświadczenie, że przejawem życia duchowego są uzewnętrznienia, wyziewy własnej neurozy - przykładem niech będzie tu film Elegia (Penelopa;)). W Rachel Getting Married nawet jeśli dialogi są pretensjonalne to jednak pozostają spójne ze stworzonym obrazem relacji pomiędzy bohaterami, który może być szokujący ale prawdopodobny - tak, przypuszczalnie są takie rodziny.
      No i właśnie: rodzina. Ah, gdyby wszystkim polakom kazano obejrzeć ten film: szok! To tak można? I to w imię pana?! Można.