Rachel Getting Married reż. Jonathan Demme

Powód zwrócenia się mojej uwagi na ten właśnie film podobny jak w przypadku Frozen River czyli oskarowa nominacja dla głównej aktorki ale tym razem chodzi o Anne Hathaway. Anne jest mega dupeczką i wiem to nie od dzisiaj. Ten uśmiech wart jest milion metrów sześciennych dolarów i tyleżsamo franków szwajcarskich chociaż w tej kreacji nie będziemy mogli podziwiać go zbyt często. Nasza aktoreczka ma 26 lat i 16 pozycji w filmografii, łącznie z serialem Get Real, którego kilka lat temu byłem umiarkowanym fanem. Wystąpiła też u boku kowboja-geja w ulubionym filmie Tichego czyli Brokeback Mountain gdzie pokazała nawet trochę cycka-yeah! Niewątpliwie jest to zdolna osoba i będziemy mieli jeszcze nie raz okazję podziwiać jej urodę i talent. 
      Wracając do dzieła - film psychologiczny, uuu...ciężki kaliber:] czyli w chuj gadania + kamera z ręki. To zawsze duże wyzwanie dla aktorów i moim zdaniem esencja gry kinowej w przeciwieństwie do popisowych ról teatralnych, które często wzbudzają zachwyt ale przecież ostatecznie są sceną przeniesioną w świat srebrnego ekranu (kurwa "srebrny ekran" - sorry ale sie zbakałem wczoraj). Dobór grających pierwszorzędny czyli żadnych starych wyjadaczy co sprawia, że wszystkie postacie są sobie równe i wymagają takiej samej uwagi. Aktorzy z kategorii "hmm skąd ja go znam?" czyli prawdziwe talenty holiłudu pracujące ciężko w cieniu Bradów. Wspaniałe kreacje stworzyli Debra Winger i Bill Irwin, filmowi rodzice głównej bohaterki chociaż jest to zwodnicze określenie. Bohaterem zbiorowym jest bowiem cała rodzina - post post hipisowska komuna pięknych, wolnych, kochających się ale ze skazą. Wydobywanie tej skazy, drzazgi, ropienie starej blizny:] to główny temat filmu. 
      Ładunek ideowy dzieła nie do zniesienia dla człowieka o uporządkowanym światopoglądzie. Okropna postoderna. Wszystko kręci się wokół wesela, które jest multikulturalnym rzygiem: hindusko, afrykańsko, hiphopowo(!!!), jazzowo, folkowo, karnawałową beznadzieją. Weźmy co nam się podoba z każdej kolorowej i wesołej kultury i heja, będzie fajno. A najlepsze, że nad wszystkim czuwa kto? - tak jest, nasz staruszek Bóg,wszyscy na ziemi jesteśmy równie piękni i mądrzy ale umówmy się, że Bóg jest jeden i to ten właściwy, chrześcijański - kurwa jego mać.
      Jest jednak jeden duży plus - wiarygodność dialogów. W filmach psychologicznych zawsze dobija mnie jedno, mianowicie ludzie tak nie rozmawiają, nie uzewnętrzniają się codziennie przed przyjaciółmi i rodziną wyrzucając wszystkie osiągnięcia introspekcji z poprzedniego wieczora. To jest krzywe amerykańskie, zawierzenie psychoanalizie, przeświadczenie, że przejawem życia duchowego są uzewnętrznienia, wyziewy własnej neurozy - przykładem niech będzie tu film Elegia (Penelopa;)). W Rachel Getting Married nawet jeśli dialogi są pretensjonalne to jednak pozostają spójne ze stworzonym obrazem relacji pomiędzy bohaterami, który może być szokujący ale prawdopodobny - tak, przypuszczalnie są takie rodziny.
      No i właśnie: rodzina. Ah, gdyby wszystkim polakom kazano obejrzeć ten film: szok! To tak można? I to w imię pana?! Można.

Frozen River

Wśród nominacji do tegorocznych Oskarów, w kategorii najlepsza rola kobieca, można było znaleźć nazwisko Melissy Leo. Nie znałem onej pani a bycie dociekliwym fanem holiłuda skłoniło mnie od obejrzenia filmu, w którym owa aktorka stworzyła kreację pozwalającą stanąć jej w szranki z Angeliną Jolie czy tą klientką z Tytanika chociażby.
    Frozen River zaczyna się jak dzieło z bardzo popularnego ostatnio w stanach nurtu naturalistyczno-minimalistycznego (że przytoczę choćby inną nowość The Wrestler z Miki Rurką). Sporo tam pluchy i śniegu więc szybko można się wczuć w klimat. Ale ów nastrój jest zwodniczy. Spodziewałem się łzawego, "szczerego" autokrytycycmu kolejnego amerykańskiego reżysera (Courtney Hunt - chyba jakaś laska) gdy tymczasem z rozwijającą się akcją pojawia się subtelny niepokój. No to taki trik myślę i pewnie zaraz zrobi się strasznie albo dramatycznie ale nie. Uparcie podtrzymuje się ten delikatny straszek czy też raczej przejęcie. No i tak jest do samego końca niemalże. Okazuje się, że zamiast fundować widzowi sinusoidalne jazdy emocji można zrobić coś równie w ostatecznym rozrachunku mocnego a bardziej dyskretnego, wyrafinowanego i zaskakującego przy okazji. Dobra historia, którą przypuszczalnie dałoby się zorpisać na podręcznikowe patenty jak swojskie, jasne i przyjazne środowisko przeciwstawione tajemniczemu, nieznanemu, ludzie o denerwująco pospolitych twarzach itd itp. A no i wspomniany autokrytycyzm też jest: jaka jest Ameryka każdy widzi - spierdolona. Chociaż jeden motyw sam w sobie godny jest Oskara - historia niby egzotyczna a dzieje się w stanie Nowy Jork, jakże blisko miasta, które wszyscy znamy, i w którym byliśmy dziesiątki razy. Warte pokuszenia się. 

Hunter S. Thompson - papież schiza



Z jednej strony wielki halun, z drugiej błyskotliwa krytyka USA przełomu alt 60 i 70, a to wszystko spaja dorby reporterski język pełen błyskotliwych metafor. "Lęk i odraza w Las Vegas" jest książką, której ekranizacja znana nam jest pod nazwą "Las Vegas Parano" w reżyserii Terry'ego Gilliama. Z tego co pamiętam, film ukazywał narkotykowe akcje Raoula Duke'a (zajeeeebista rola Deepa) i jego dwokata - Gonzo. Więcej nie pamiętam, bo z Moreirą przed oglądaniem postanowiliśmy wprowadzić się w przynajmniej minimalnym stopniu podobny stan do bohaterów, no i było to prawie rok temu. 
Książke natomiast przeczytałem w pełni trzeźwy, i bardzo dobrze. Nie jest ona bynajmniej tylko opisem halunów po meskalinie, lsd, eterze i innych wynalazkach współczesnego laboratoriu. Całe to narkotykowe zamieszanie jest tylko jednym z elementów prowokacyjnych do działań obnażający nędze amerykańskiej kulutry w stolicy kiczu - Vegas, gdzie "jest tylu prawdziwych kretynów - popieprzonych od urodzenia - że w porównaniu z  nimi narkotyki to temat drugoplanowy, oczywiście jeśli nie liczyć gliniarzy i hurtowników hery". Oczywiście ten drugoplanowy temat nie jest bez znaczenia - dodać należy że pierwowzorem Duke'a  jest nikt inny jak sam Hunter, zaś dla Samoańskiego Adwokata - Oscar Zeta Acosta, adwokat reprezentujący interesy latynoskigo ruchu w USA - chicanos. Większość wydarzeń miała miejsce naprawdę (jeśli halucynajce można rozpatrywać w kategoriach prawdziwości). Goście Ci robili tam takie rzeczy, że gdybyśmy z Moreirą chcieli w przynajmniej jednej setnej w Lublinie zrobić to co oni, dostalibyśmy po 20 lat, a media pisałyby przez 3 lata jak to deprawująca młodzież jest filozofia, oraz ten szatański jazz i hip-hop, no i oczywiście "liberalny" pogląd ateistyczny....tfu....
Pomimo to, książka ta powinna być literaturą obowiązkową dla osób zafascynowanych amerykańskością (a nieobowiązkową dla każdego). Thompson w każdym calu wykazuje jej głupotę, tandetę i niekonsekwencję oraz upadek ostatnich symboli wolności: "Tim Leary zostaje porwany przez Eldridge'a Cleavera do Algierii, Bob Dylan odcina kupony w Greenwich Village, jakieś mutanty mordują obydwóch Kennedych [...] Tak samo jak Nixon, Joe Frazier w końcu zyskał przewagę z powodów, o których tacy ludzie jak ja wolą nie myśleć. A przynajmniej nie lubią głośno o nich mówić." Poza tym ciągle trwa wojna w Wietnamie, Hells Angels walczą z hipisami, umierają Hendrix, Morrison i Janis. Cóż pozostaje? Na to pytanie odpowiada autor a odpowiedź jego nie jest wcale optymistyczna. 

Po przeczytaniu "Lęku i odrazy" polecam sięgnięcie po "Cząstki elementarne" Michela Houellebecq. Napisana 32 lata później jest genialnym dopelnieniem krytyki, nie tyle samej Ameryki, co całej współczesnej kultury, której stan dzisiejszy jest w prostej linii efektem wydarzeń opisanych przez Thompsona. 

W między czasie powstało pewnie jeszcze mnóstwo dzieł o podobnej tematyce, których tytuły mogłyby się znaleść w komentarzach do tego posta.   

Chciałbym również Moreiro, byś czytając tę książkę wypisywał, najlepsze Twoim zdaniem, cytaty jako komentarze do tego posta. 

Milicja Filozoficzna

    Od dłuższego czasu kołacze mi się po głowie taki pomysł a realizuję go niniejszym: powołuję do życia Milicję Filozoficzną (dalej zwaną MF). MF powstaje jako sprzeciw wobec deprecjonującego i krzywdzącego dla środowiska naukowego użycia słowa Filozofia w języku potocznym. Słowa Filozofia stosowanego i rozumianego jako: dyrdymały, bujanie w obłokach, niebieskie migdały, przemądrzałość, nierzeczywistość, błahostkę, wariactwo, zbędność. Dodatkowo stawiamy sobie za cel wynajdywanie i rugowanie kretynizmów w stylu: filozofia sportu, filozofia religii, filozofia Jana Pawła II, filozofia rocka itp. 
Nie zgadzamy się na premiera filozofię wyjścia z kryzysu i naczelnika policji filozofię walki z przestępczością zorgnizowaną. 
    Filozofia jest samodzielną, dookreśloną i spójną dyscypliną akademicką. Posiada swoje metody, aparat pojęciowy, przedmiot i osiągnięcia oraz ustrukturalizowaną, prawnie uregulowaną, międzynarodowo uznaną społeczność badawczą. Filozofią nie są dowolne roztrząsania i spekulacje w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania: jak być? jak żyć? co jest dobre a co złe? co zrobić gdy pojawiło mi się owłosienie łonowe, gdy partner mnie zdradził czy mam się zabić czy nie? Filozofią nie są rozmyślania nad życiem, aforystyka, literatura, poezja. Filozofia nie jest antropologią kulturową, sztuką, psychologią potoczną, astrologią i różdżkarstwem. 
    Dyskurs filozoficzny jest złożonym procesem wymagającym znajomości historii, tradycji i metod właściwych tej dyscyplinie. Niezbywalna jest znajomość kanonicznych dzieł filozoficznych, nazwisk, epok, prądów, konfliktów oraz perspektyw. Dyskurs filozoficzny odbywa się w ramach akademickiego środowiska filozoficznego.

    Działalność MF jest nieokreślona. Sprowadzać się będzie do przygodnej, nie zawsze merytorycznej krytyki dostrzeżonych zjawisk patologicznych. Nie zakłada się pobłażliwości czy spolegliwości względem powyższych założeń co nie znaczy, że nie są one dyskutowalne. 
    Milicja nie jest policją. Jest wulgarna, uświęca środki, występuje z pozycji autorytarnej siły. Milicji nie należy się jednak bać. Należy uszanować to co reprezentuje a jest to dorobek tysięcy najznakomitszych umysłów jakie nosiła ta planeta oraz ich rodzin. Milicja stanie naprzeciw tym, którzy chcą sprzeniewierzyć ich wysiłek w imię mętnych mądrości mających zwykle na celu  ukwiecenie własnej hiperekspresywności niedorzecznie rozumianym terminem Filozofia. 
    Założycielem i zwierznikiem MF jestem ja, znany tutaj pod pseudonimem Moreira. Dzierżę tym samym najwyższą szarżę MF, zwaną o tej chwili Biskup MF. W dupie mam hierarchię kościelną więc nie ma i nie będzie nade mną żadnego kardynała MF a tymbardziej papieża MF.
    MF jest szczytną ideą a jak Ci nie pasuje to spierdalaj. Jeśli masz to gdzieś to zignoruj. Jeśli Ci pasuje to wstąp w nasze szeregi spełniwszy warunek wyrażenia woli wstąpienia w nasze szeregi.


Moreira, dnia 25.II.2009

ta (d)ostatnia sobota

Początkowo zdziwił mnie fakt, że wszystkie imprezy w mieście są takie drogie. Myślałem, że sobota to sobota, a tu nie.... To nie miała być zwykła sobota, to bo była ta ostatnia. Nie wiem kiedy się zorientowałem, że są ostatki: czy wtedy kiedy okazało się że kluby są takie drogie, czy może wtedy jak zobaczyłem taką ilość osób na mieście. Jedno było pewne: to nie będzie zwykła noc. I nie była. 
Rozpoczęliśmy ją wraz z Moreirą, Mc Raperem oraz jego ziomkiem Gitarzystą-Amatorem u mnie o 19. Po spaleniu jointa i zabraniu Ani Z Zielonego Wzgórza skierowaliśmy się, naszym wiernym Korszarzem, na zachód. Naszym celem była stolica jazzu i narkotyków na lubelszczyźnie - Puławy. Gwiazdą wieczoru był Piotr Nalepa (syn Ś.P. Tadeusza), który podobnie jak Lena pare tygodni wcześniej oszukał nas i był swoim kolegą a nie nim samym. Po powrocie do Lublina wszystko poszło już gładko: kolejny joint, rozsatnie z Mc Raperem i Anią Z Zielonego Wzgórza, klub Przyjdźnamelaż, do którego wpuścił nas za darmo, pomimo przepełnionego klubu, Dj Deficyt. Tam zachwyciły nas panie oraz muzyka. Było pięknie, ale nie można było zwlekać. Po wypiciu odpowiedniej porcji alkoholu, odbyciu kilku rozmów, wymieniu wielu uprzejmości i wykonaniu kilku telefonów skierowaliśmy się do lubelskiego siedliska rozpusty. Spacer był długi ale wykorzystaliśmy go nieźle, paląc w pobliżu Komendy Głównej Policji kolejnego gibona. Ten w końcu zadziałał naprawdę. 
Klub Apteka - same studenkti medycyny (niestety te lepsze w nauce a gorsze w stylu) no i nasi szanowni przyjaciele. Po raz kolejny okazało się, że miło ich mieć bo znowu weszliśmy za darmo.  Pokicaliśmy z ekipą Zielonego Trunku 40 (a właśniewie to ja, bo Moreira chyba miał jakiś silny rozkmin i tylko nogą ruszał), wypiliśmy kolejną porcję alkoholu, odbyliśmy kilka wspaniałych konwersacji (zdania kleiły mi się jak taśma klejąca MacGaivera) po czym, znowu na piechotę, ruszyliśmy do Zielonego Trunku 40. Tam kolejny joint, kolejni znajomi, w tym twardy Gej oraz jego Brat Bliźniak, dyskusje na tematy religijne no i finisz... Gdzie? Tam gdzie zaczęliśmy tylko 11 godzin później. Jak? Tak samo, tylko że spaliliśmy jednego na dwóch a nie na czterech.
To dziwne, bo nigdy świadomie nie obchodzilem tych dziwnych świąt typu Andrzejki, Ostatki, Mikołajki itd.  A tu prosze. Byłem integralną częścią tego gówna i fajnie mi było. Dobrze, że potem przyszła niedziela, która przekonała nas, że post postem, ale żyć jakoś trzeba... 

clinamen

Kurz poprzecznie chyba dzisiaj opada
bo na stoliku nie ma śladu przesunięć
chociaż to równia pochyła

Może to bunt szklanek, milczenie łyżeczek
wobec cotygodniowych porządków:
wszystkie ścierki to szmaty!

Gyby tak dostać angaż w lodowym hotelu
i w komitywie z herbatą niszczyć blaty
tłuc się i topić fundamenty

Zrewolucjonizowana elektrostatyka śle drobiny na manowce
a literatka nie wie gdzie wczoraj była
i nie wie że nie wie ale miała już dosyć,
durnowatych kryształów których nikt nigdy
nie wyjmuje z kredensu a i tak są bardziej niż ona:
kasowana w każdą sobotę rano i przed ważniejszymi świętami kościelnymi

postmodernizm w czystej formie



W piątek, dostałem w prezencie, od mojego serdecznego przyjaciela, 5 numer pisma  którego jest on Ojcem-Redaktorem. Jest ono poświęcone współczesnej poezji ze środowiska lubelskiego. Nasycone jest również dużą ilością ilustracji, a wszystko to - jak przystało na współczesną sztukę - przepełnia erotyzm, kult cielesności podchodzącym wręcz po perwersję. Jest to najbardziej współczesna "rzecz" jaką trzymałem w rękach od czasu kiedy po raz pierwszy dowiedziałem się o istnieniu pen-drive'a. 
Jak przystało na egzemplarz, który dostaje się od samego Redaktora i to przyjaciela w dodatku, posiada on (egzemparz, nie przyjaciel), dedykację. Zamieściłem ją powyżej, nie komnetując jej wcale. Wszystko zostało już powiedziane w poprzednim akapicie.

III Poetyckie Jam Session

Oka, chciałbym zainicjować tradycję co byśmy Tichonie pisali recenzje imprez, zjawisk kulturalnych, wydarzeń, w których zdarza nam się brać udział a także filmów, utworów muzycznych i książek, z którymi przychodzi nam się zapoznać w różnych okolicznościach. Myślę, że będzie to w przyszłości doskonałe studium naszego autouwielbienia intelektualnego a przy okazji da obraz albo chociaż wycinek obrazu kulturalnego Lublina. Fakt, że jest nas dwóch i nasze opinie powstają niezależnie uważam za niedyskutowalną podstawę i gwarant absolutnej obiektywności naszych wywodów.

Strasznie dużo ludzi w tym Kartonie było i pierwsze co mi przyszło na myśl w środku to, że mogli by się pokusić o jakąś namiastkę sceny w końcu, jakiś podest chociaż no ale kij z tym. Twarze znajome w  większości, zwłaszcza te zdobiące powszechnie znanych lunatyków rzucały się w oczy. Trocheśmy z Królewną zbakani przyszli więc na miękko wszystko przyjmowałem i zamiast się cisnąć poszliśmy do drugiej sali i cały szoł podziwialiśmy przez framugę. Ja właściwie gówno podziwiałem bo gówno widziałem ale Królewnie postawiłem krzeslo na stole i sobie cośtam rozkminiała. Muza dobra była. Właściwie muza urosła jak dla mnie do najważniejszego elementu iwentu i trzymała wszystko w kupie, zwłaszcza po przerwie jak wiersze zupełnie przestały dawać radę. Wizualizacje to kicha jakaś, nie kumam wogóle czego nie ustawili tego normalnie i po prostu nie puszczali prezentacji tylko cośtam sie pieprzyło krzywo cały czas. Aktorzy dawali radę, ładnie to robili i na pamięć umieli co się chwali. Publika żywiołowa bardzo ale w sumie się znali wszyscy. No w każdym razie do przerwy było spoczko a po przerwie nudziłem się w kit. Wlokło się strasznie a jedyny plus to, że się przerzedziło. Nie wiem może na pierwszej sali atmosfera żywsza była ale nie szło tam wysiedzieć bo było tak najarane, że w oczy łzawiły. Po za tym to dobry pomysł jest z tą integracją środowisk artystycznych. Z tyłu było sporo ludzi, którzy przyszli tam z powodu aktorów, inni dla wierszy bo słyszałem zaangażowane komentarze, no kilku takich widziałem co byli tam dla muzy przedewszyskim, także udał się kolaż. Redaktor przeszedł samego siebie, Szachobokser twardo podtrzymał swoją tożsamość i wizerunek prezentując swój zimowy komplet w zestawie czapka i szalik a la urlop w Szwajcarii. O innych mi się pisać już nie chce. Bylo rozczarowująco mało śmiesznych papierosów. 


Bękarty wojny / Inglorious Bastards (2009)

Jesteśmy epigonami, świadczymy zmierzchowi cywilizacji europejskiej na rzecz cywilizacji amerykańskiej, staliśmy się antykiem. Byliśmy cieniami na ścianie, oni są refleksami naszych uwięzionych w skale kryształów, rzucanymi na podłogę po której walają się kubki i serwetki z McDonalds. My byliśmy prawdą, oni będą tworzyć dziesiątki prawd każdego dnia bo: QUENTIN TARANTINO NAKRĘCIŁ FILM O DRUGIEJ WOJNIE ŚWIATOWEJ! A JEDNĄ Z GŁÓWNYCH RÓL GRA W NIM BRAD PITT! 

Czas zacząć wznosić mury!
"Synów można mieć wielu, ale Sokół Maltański jest tylko jeden." 
Czy można trafniej oddać sposób myślenia prawdziwego materialisty? 

Czy to kiedyś się nudzi?


Wczoraj Drużyna Pierścienia musiała się rozdzielić. Podczas kiedy mój adwokat-Moreria zabawiał się z Szacho-Bokserem oraz Wirtualnymi Chłopcami w jednej z lubelskich melin paląc dopalacze i zapewniając sobie kolorowe sny, ja zostałem zaproszony na domówke. Wraz z Mc Raperem, Mc Homerem oraz Djem Deficytem udaliśmy się naszym dzielnym Korsarzem na melanż do podlubelskiej mielscowości. Boże, jak tam było pięknie: dom jednorodzinny wynajmowany przez 4 ziomów z branży muzyczno-imprezowej. Było wszystko: zioło (w formie zielonej oraz grudkowej), dupeczki (18-22), mnóstwo alkoholu (zamiast jazzu był głośny hip-hop). Początkowo czułem się troche nieswojo, ale szybko zchilloutowałem się haszem. Dalej działo się już jak zwykle: "wszystko samo za mnie się działo".  Poznałem wielu ciekawych ludzi (w tym Andrzeja - zdjęcie u góry), innych sobie przypomniałem, jeszcze innym przypomniałem o sobie. Poraz kolejny przekonałem się jak słabą jestem istotą: przyjąłem wszystko co się dało przyjąć, zrobiłem wszystko co dało się zrobić i nawet przez myśl mi nie przeszło by przestać bo rano jest środa. A dziś? Przesiedziałem 5 godzin w pracy udając, że kontroluję sytujację, obejrzałem "Sokoła Maltańskiego" i może zaraz zacznę działać....  a może nie. Zastanawiam się tylko "czy to kiedyś się nudzi?" i czy Andrzej istniał naprawdę czy też to tylko wytwór mojego telefonu? 



Gwałt Morfeusza na Psyche

Miewam dziwne sny na tyle często, że przestałem się już nimi emocjonować ale ubiegłej nocy to już było przegięcie. Się śni mi: Dawno nie widziany kolega Wilkołak poprosił mnie i Tichego czy byśmy z nim nie pojechali na targowisko na Kazimierzu (tak właśnie tym w Krakowie bo w Lublinie nie ma przecież Kazimierza) bo chce nabyć nowe auto. Rozmowe przysłuchuje się jakiś inny kolega, niepamiętam który, i ostrzega nas: Jak będziecie na Kazimierzu to uważajcie na gościa z cielaczkiem.  No nic, jedziemy. Wzieliśmy ze sobą jeszcze Królewnę żeby sobie co ładnego kupiła i heja. Na miejscu zaparkowaliśmy na jakimś podwórku między starymi kamiennicami (jak to na Kazimierzu), Królewna poszła oglądać stragany a do nas trzech przyjebali się jacyś żule. Wilkołak ich znał bo to byli właśnie Ci, od których chciał kupić auto. Mi chcieli opchnąć jakąś kradzioną komórkę z futerałem gratis ale nie reflektowałem. Wilkołak zrobił dila. Okazało się, że to fura nie z tej ziemi, sportowe cudo jakieś za śmieszne pieniądze. Poszliśmy szukać Królewny. Ta już cośtam sobie kupiła więc wracamy. Królewna pobiegła przodem a my gadamy o samochodzie. Pochodzi jakiś ziomek, tak koło 40-stki, elegancki i pyta gdzie może znaleść Królewnę. Mówimy, że pobiegła do samochodu i gadamy dalej, gość odchodzi. Wychodzimy zza winkla i w oddali widzimy jak Królewna stoi przy aucie Wilkołaka a gościu co do nas zagaił ucieka chowając coś pod płaszczem. Biegniemy do Królewny a ona mówi, że podszedł do niej typ, coś gadał, poczym wyjął zza pazuchy małego cielaczka, walną nim Królewnę w nos i zwiał. Sen kończy się tym, że Wilkołak pokazuje mi tą komórkę co chciał mi pchnąć żul i mówi, że jest wypasiona i kupił za grosze...

Dopalacze.com

Wczoraj zauważyłem, że sprzedawca mówi mi i Tichemu "dzieńdobry w czym mogę pomóc" zamiast normalnie "cześć" tylko dlatego, że boi się, że odbierzemy to jako przytyk, że jakoby za często tam bywamy. Tymczasem fakt, że on tam pracuje a my od czasu do czasu bywamy zobowiązuje do braterskiej, nieomal, więzi. Wszak wszyscy ryzykujemy spaleniem na stosie albo oberwaniem cegłówką zaraz po wyjściu z lokalu na ulicę.

A i oczywiście trzeba też oddać honor kulturze, mianowicie wysłuchaliśmy wczoraj wspaniałego Jam Session był więc Jazz i zioło, Jazz, zioło i... sami kolesie. Redaktor zbombolił się jak należy, MC Raper już przyszedł złojony a Twardy Gej szybko później nadrobił. W sumie nic szczególnego ale chciałem ich przedstawić bo powinni dosyć często pojawiać się na tym blogu w przyszłości. 

Gra w Epizody

By dobrze zabawić się w gronie znajomych nie trzeba wiele. Wczoraj ukończyliśmy tworzenie gry zwanej .Epizody".  Optymalna liczba graczy to 4. Muszą do być osoby obyte ze światem, czyli takie, którym nie obca jest tematyka Star Wars, trylogii Tolkiena, czy filmów o Batmanie. Gra polega na tym, że wskazując na którąś z osób grających mówimy numer epizodu Star Wars. Osoba na którą wskazaliśmy zobowiązana jest, w jak najszybszym czasie, podać tytuł epizodu który symbolizuje dany numer. Np: 4 - "Nowa Nadzieja", 1 - "Mroczne Widmo" itd. Jeśli osoba zgadnie, zadaje epizod osobie następnej. Po pewnym czasie gra w takiej formie nam się nudzi. Wtedy przechodzimy do następnego levelu. Podajemy 2 cyfry a nie jedną. Później 3, itd. Po pewnym czasie i w tym jesteśmy zbyt biegli. Wtedy dorzucamy części z sagi tolkienowskiej a później Batmana. Dla prawdziwych maniaków polecamy również filmy o Jamesie Bondzie (my nie daliśmy rady). Piękno tej gry polega na tym, że ona nigdy się nie kończy. Nawet po tygodniu spotykając kolegę, można powitać go cyframi a on zobowiązany jest do powiedzenia nam tytułów filmów. 
Absurdalne? Sprawdź to i oceń sam(a) a moc niech będzie z Tobą!


Tożsamość śniegu

To tydzień po świętach gdy za gęsto padają chwile
i spływają z głowy po stopach słonym brudem,
co żre buty i opuszki psich łap aż skamlą by je nosić

To akumulacja w gęstość z niemocą stanowienia:
chociażby cokołu bałwana,
położenia auostrady pod kulig który iskrzy
mordując gumową ciszę trolejbusów.

Spływa biały witrażyk nim oprze się na nim kolejny,
ale może to i lepiej bo to złudna strukturalna obietnica
bezładnej masy co gdy rozwarstwiona straszy i zabija
alpinistów w rakach czy w trampkach, bez różnicy

W nocy wyściełane ulice mają jednak tą właściwość:
narzucają kolor niebu;
Witrażyki z osobna kaleczą siwo oczy przechodniów
z bernardynami na rękach
"Wróg ideologiczny czyha na ogół blisko mety i z przeciągłym krzykiem nienawiści wyprzedza na ostatnim zakręcie nieuważnego myśliciela, który oszołomiony tym, że czuje pierwsze promienie prawdy padające na jego blade czoło, głupio zapomina o zabezpieczeniu tyłów."

Michel Houellebecq


Jaaa, znalazłem w szpargałach starą tabakę. Nie brałem tego szitu od lat i pomyślałem z nudów, że zapodam co nieco jeśli nie wywietrzała. No i zapodałem i dziaaa... fajnie w kit! Liceum mi się normalnie przypomniało a przy okazji mi się przypomniało dlaczego przestałem wtedy to wciągać - zrobiło mi się uczulenie. Przez chwilę myślałem, że może po takim czasie uczulenie się odczuliło  ale nie. No i jedna dziurka mi nie działa ale w sumie lepiej, że akurat ta dziurka niż, którakolwiek inna.

Toxoplasma gondii

(...) pewien pasożyt, Toxoplasma gondi, może żyć w ciele wielu ssaków, lecz musi znaleźć się w żołądku kota, by móc się reprodukować; rozwinął on pożyteczną właściwość polegającą na tym, że gdy zainfekuje szczura, oddziałuje na jego system nerwowy tak, że szczur staje się nadaktywny i stosunkowo odważny, jeśli więc znajdzie się w pobliżu kota jest bardziej prawdopodobne, że zostanie przezeń zjedzony!

D. C. Dennett, Odczarowanie.

Gwiazda Śmierci w Krakowie

Kaznodzieje ruchów odrodzeniowych często opowiadają przypowieść o człowieku, który w nocy zsuwał się w przepaść; udało mu się chwycić gałąź i wisiał w tak rozpaczliwym położeniu przez całe godziny. Wreszcie ręce odmówiły mu posłuszeństwa i puścił gałąź, żegnając się z życiem. Spadł sześć cali. Gdyby wcześniej przestał walczyć, byłby sobie oszczędził męki.

William James
Nęci płomyk wodę w szklance judzi
przegląda się i nęci, liże, kopci

Ciepło nęci żar, prowokuje całopalenie
chłodne falowanie prowokuje gniewne całopalenie

Cynowy kubek nie pęka ale nie podnieca,
okopcona całopaleniem szklanka pęka sykiem gasi
i tak z rozlanej parafiny sterczący zaledwie knot

lepiej czekać entropii rzucając refleksy na ścianę
wyżarzyć się wspólnie wyparować