2009/2010


No nie skłamię jeśli powiem, że to najlepszy od lat sylwester był mój. Może najlepszy w ogóle nawet bo wszystkie pozostałe, które pamiętam raczej z dupy były: albo, że się najebałem bezlitośnie (zazwyczaj), albo w towarzystwie mało zabawnym albo bez zabawy w ogóle.
Tym razem nie chciało nam się wcale nic z Duszką bo tak samą miłością żyjemy ale na szczęście McRaper  i Mały Drwal wyciągnęli do nas dłonie, żeby przyjść i tańczyć i cieszyć się. Że Tusior będzie, i że pójdziemy jeszcze gdzieś i generalnie impreza.
Jak idziemy to idziemy. Wódka z Martini, gadżety i heja. Tusior czekoladą poczęstował to nie odmawiałem bo czekoladę lubię jak mało co to i przyjemniej jeszcze zrazu się zrobiło. Ze 3 godziny tak sobie gadka szmatka i jedliśmy przy dźwiękach muzyki ale mówią, że w drogę do znajomych na róg Lipowej i Krakowskiego. Wygodnie mi było w Drewutni i średnio miałem ochotę na chatę do ludzi obcych mi wbijać ale niech się dzieje co chce bo sobie jeszcze dla kurażu z Tusiorem jednego zrobiliśmy. No i szybko minęła droga i przychodzimy i na klatkę schodową a tam już hałas. A to nie ten hałas jeszcze jak się okazało bo jak się okazać miało to trzy imprezy się w tym miejscu odbywały a każda otwarta. Nasza na samej górze. No i tak średnio średnio ale wchodzimy a tam... gites. Piękna chata wielka jak labirynt wielki, wysoka jak samo niebo a wszędzie twarze znajome jakieś już od progu. Zachwyciło nas strasznie, zerkamy do jednego do drugiego do trzeciego do czwartego pokoju, idziemy przez korytarz, poznajemy, witamy: Moreira miło mi, he he, dobry wieczór, czołem. Wszystko twarze znajome z rozmaitych okoliczności, imprez, knajp w zaskakująco jednym miejscu.
Tośmy się rozpakowali, pokój sobie znaleźliśmy prawie własny ale taki, że nie to że schowany tylko, że widać wszystko i zabawa i gadka szmatka. Trochę tańców w pokoju do tańców, różni ludzi przychodzą i wychodzą ale ogólnie luzik jest, tłoku żadnego, uśmiechają się wszyscy, muzyka gra. Tusior jeszcze coś co nie co znalazł więc palimy, jemy i pijemy. McRaper na to, że idziemy, idziemy na drugą miejscówkę do kolegi naszego Zielonego Tomka. Średnio nam się z Duszką chce bo po co w nieznane jak tu pięknie tak ale z drugiej strony przewietrzyć się miło.
Tak wyszło, że jakoś o 23.40 zawędrowaliśmy na Litewski. Tłumy tam zmierzały w my w tym tłumie bo po drodze nam było. Ludzi tam kupa a wszyscy japę piłują i dziwni są. Na skraju placu stanęliśmy takim, że nagłośnienie nie ogarniało już a tam Karpiel-Bułecka trąbił swoje a dywan głów falował. Niebezpiecznie kurde było. Ani ochroniarza nie widziałem, autobusy przez tłum napieprzały w Kołłątaja a narąbani debile odpalali rakiety i petardy ludziom w nogi rzucali a napięcie rosło tylko. No ale na naszej miejscówce całkiem można było przeżyć chociaż kampania nasza chciała dalej iść ale w sumie pomyślałem, że przynajmniej z Duszką zostaniemy bo to bez sensu jak nas północ na ulicy po drodze na balet zastanie no i wszyscy zostali. Odliczanie jakieś poronione było i nie szło się zorientować czy to już ale wystrzeliłem korkiem od Piccolo i poświętowaliśmy. Ognie sztuczne jakiś czas leciały w niebo to sobie popatrzyliśmy i dalej w drogę bo blisko już. I znowu kamienica stara i znowu mieszkanie piękne i ludzi zaskakująco znajomych sporo i cześć, cześć, Moreira jestem. Pomieszczenia klasa, gwarno, muza gra i Zielony Tomek zrobił to co umie najlepiej także było już najlepiej. Pijemy tańcujemy, gadka szmatka. Po północy to z górki już wiadomo niektórzy mają i tu też zaczęło takich przybywać ale ogólnie towarzystwo przednie. McRapera kuzyn zwłaszcza nam do gustu przypadł bo w miło obcesowy ton uderzył i zabawnie mówił do ludzi. Martini z Piccolo piłem bo wóda skończyła się ale na wyluzie. Kurde nawet nie paliłem dużo też, nie paliłem dużo ani nie piłem dużo ani nie jadłem dużo ani nie tańczyłem bez przesady, katować chyba też nie katowałem - umiar.
Umiar wskazał mi też do domu drogę ostatecznie a może godzina 2 była zaledwie. I pożegnaliśmy się ładnie i spacerkiem z Duszką pod rękę bez zataczania i wrzasków wróciliśmy do domu. Bardzo to wdzięczne wszystko moim zdaniem. O 15 wstaliśmy w nowym roku 2010 z uśmiechami na twarzach bo wszystko wskazuje na to, że ten rok będzie równie udany jak poprzedni a być może, że nawet nawet lepszy a to już by był maks szczęścia jakie jestem sobie w stanie rozsądnie wyobrazić na obecną chwilę.
Tylko Tichona żal, cholerna branża rozrywkowa ale chyba przyzwyczaił się już ten nasz wodzirej. Z resztą mam nadzieję, że to jednak nie jest jeszcze zwieńczenie naszego świątecznego świętowania. Kurde już drugi tydzień leci - od wakacji żeśmy tak nie rozrabiali. Pokój w nowym roku!