Sarnecki w Tulipanie

Dawno na koncercie jazzowym nie byłem. Nadarzyła się okazja, więc co tam, chodźmy. Klub Czarny Tulipan zaskoczył mnie pozytywnie już drugi raz. Pierwszy raz, kiedy byłem tam pierwszy raz: uderzył (bardziej popieścił) mnie zakaz palenia, smak czekolady z wiśniami i fajna muza w głośnikach; drugi raz, kiedy byłem tam drugi raz, Tulipan pokazał mi się od swojej klubowej strony. Klubowo – jazzowej. Mało miejsca coprawda w sali koncertowej, ale kameralnie dzięki temu a i na dźwięku to może nawet i zyskuje. Widać tu dzieło rozumu wyspecjalizowanego w akustyce pomieszczeń. Miękkie kanapy, poduszeczki, czysto-schludnie, nie śmierdzi fajami ani grzybem, intymnie, blisko do baru – bombeczka.

Koncert jazzowy to Rafała Sarneckiego był. Młody ziomuś-gitarzysta, 1982 rok, wyedukowany w dziedzinie fizyki, edukujący się w dziedzinie jazzu aż za Oceanem w samiuśkim NY. Pisze chłopak utwory, aranżuje je, wygrywa  i wszystko się zgadza. Kompozycje jedne lepsze, inne gorsze, wiele z polotem, wszystkie bardzo poprawne. Samo jednak granie Rafała jest tylko bardzo poprawne. Tu rozumu napewno wiele, ale serca już mniej. Komputer tak, człowiek nie. Miasto tak, dżungla nie (miejsca dżungla tym bardziej nie). Biobiolteka tak, klub nie. Sex tak, orgia nie itd. itd. Ale chyba ten Sarnecki taki już jest – ułożony i tak grać póki co musi. I tu rada dla Pana Rafała: możeby tak kiedyś, w któryś weekend, nie otwierać futerału tylko jointa zapalić z kolegami, wódeczki się napić, do burdelu pójść albo do klubu drinka jakiejś postawić – dużo tam tego  w NY macie, czemu by nie spróbować? Możeby na jesieni grzybów skosztować (chyba zacząlem marzyć)?…. W każdym razie mi w tym wszystkim brakuje opowiadanej historii. Jakichś wydarzeń z życia. Złości, miłości, upodlenia, ekstazy. Gdyby taką wiedzę i technikę połączyć doświadczeniem, tym życiowym doświadczeniem, to byłoby już światowo. Na szczęście są koledzy: Jeśli to Rafał dopierał sobie skład to gratuluję samoświadomości. Reszta zespołu uzupełnia lidera bardzo dobrze. Może czasem za dobrze. Perkusja – Łukasz Żyta, bass – Wojciech Pulcyn, klawisz – Paweł Kaczmarczyk. Zwłaszcza tego ostatniego polecamy Ci szczególnej uwadze. Gość z potężną wyobraźnią muzyczną, z niesamowitym flow i finezją. Bardzo ekspresyjny, przez co dość często przerastał lidera (w dziedzinie eksresji nie trudne to). Często łapałem się na tym, że nawet kiedy Sarnecki grał solo to ciekawiej słuchało się Kaczmarczyka, a kiedy Kaczmarczyk grał solo to nic ciekawszego wydarzyć się nie mogło. Żyta mógłby czasem bardziej przypierdolić, ale baaardzo poprawny bębniarz, no i Pulcyn jak zwykle piękny dźwięk i oszczędne, punktualne granie. Cała sekcja jak organizm (grają razem nie tylko w tym projekcie i to słychać), z polotem, uśmiechem, słychać sympatię.

Minus wydarzenia jeden: przerwa w połowie. Nie wiem czy to pomysł klubu, czy muzyków, ale nie potrzebne to było. W sumie spędziliśmy tam 3 godziny, co było w pewnym momencie męczące. 

Dlatego później przenieśliśmy się do Graffiti…