Araby, rakiety, Sowiety i pustynia.

Nie lubię pisać o tym co mi się niepodoba. Wolę chwalić, podniecać się w sensie jarać się czymś głośno. Pomyślałem jednak, że może istnieje przynajmniej jedna osoba która ufa mojemu gustowi i może dzięki mnie nie sięgnie po tę książkę oszczędzając sobie troche czasu. Ta książka to „Żmija“ Sapkowskiego. Trylogia tegoż (ostatnie przeze mnie czytane dzieło tego autora i chyba ostatnie napisane) podobała mi się bardzo. Może ostatania część została zbyt pospiesznie napisana i wogóle troche naciągne to to, ale wesołe przy tym i lekkie, jednocześnie erudycje pana Andrzeja sławiące, słowem: dobre czytadło. Ale jak Lux Perpetua pisana była w pośpiechu, to pojechała jeszcze na wózku pomysłów i koncepcji poprzednich dwóch części. „Żmija“ nie miała swojego wózka, ani nawet skrzydeł nie dostała (żmija ze skrzydłami to smok jest) i dlatego ani to odjazdowe (głupie słowo) nie jest, ani lotne mocno. Powieść ta opowiada o Afganistanie. Sowieci siedzą sobie tam i walczą z autochtonami. Wśród Sowietów jest jeden Sowiet co ma zdolności paranormalne polegąjące na przewidywaniu przyszłości, ale to chyba nie ma znaczenia w calej historii, bo spotyka złotą żmiję. Wchodzi z nią w przeróżne interakcje, w skutek których widzi wydarzenia zaszłe dziejące się na terenie Afganistanu. Sapkowski pokazuje przy tym, jak to nikt nigdy nie zdobył Afganistanu i jak beznadziejna jest dzisiajesza działalność zbrojna na tym terenie. To tak najpłycej chyba rozumiejąc, bo wierzę, że są tam jeszcze głębsze sensy na których nie starczyło pisarskiego flow. Wierzę też, że osłabnięcie poczucia humoru jest tylko słabszym momentem pisarskim albo moją chwilową atrofią zmysłu czucia żartu, i że jeszcze spotkam się z Sapkowskim na tej samej Wyspie Porozumienia, a wokoło hasać będą jakieś wiedźmy i smoki i rycerze i będą bagna, a nie: Araby, rakiety, Sowiety i pustynia. NIe czuje się Sapkowski dobrze w nowym towarzystwie.

A we wtorek chyba na "Avatar".