Człowiek stworzył boga na swoje podobieństwo...

... i niezależnie od tego jak durne intencje nim kierowały jedną rzecz w tym projekcie rozpoznał i zastosował bezbłędnie - zdolność kreacji. Żaden bóg nie podbija ziemi wyposażony w supermoce i broń, bóg ją tworzy posiadając absolut mocy tworzenia. To bardzo pierwotna intuicja, że właśnie w naszych mocach stwórczych kryje się istota człowieczeństwa, wolności znaczy się.

Kreacja nie tylko od wolności dzisiaj zależy ale od ilości hajsu posiadanego. James Cameron zdobył górę hajsu i podsumował genialnie wspaniały rozdział twórczej działalności człowieka zwany science-fiction. Bogiem Cameron nie jest więc nie było to creatio ex nihilo ale sposób w jaki polepił dotychczasowy dorobek literatów i filmowców jest na tyle celny, że można go uznać za wielkie osiągnięcie.
Na Avatar mianowicie wczoraj byliśmy w 3D. Pominę oboczne okoliczności i przejdę do rzeczy. Po pierwsze ta technologia cała i te okulary. Jak podczas reklamówek zaczęły wyłazić te cuda z ekranu to ja już wiedziałem, że pod jednym przynajmniej względem będzie to udany wieczór. Szczerze - pierwszy raz na takim kinie byłem i nie spodziewałem się niczego ponad te okulary czerwono-niebieskie co do gazet kiedyś dołączali. Fajowo. Patrzyłem na Tichona - chłopaka w fotel wcisnęło i usta mu rozwarło, że można było wszystko z ekranu na zębach mu obejrzeć. Dzisiaj koleżka jeden tak do mnie: - Ty a jak w tych okularach patrzysz normalnie na człowieka to też taki efekt jest?; - nooo normalnie jest; - łeeeeee; Ale to dygresja taka.
Poruszenie było na sali, ludzie nie pewni czy wszyscy widzą to samo ale zaczął się film. Aha, dziękówka dla Tichona za celny wybór miejsc bombeczka. No i się zaczął i trwał 160 minut i yeah!!! Jak dla mnie bez dłużyzny. Wszystkie filmy od jakichś 4-5 lat są dla mnie za długie a tu nic. Chciałem jeszcze nawet, żałowałem , że nie rozwinęli paru wątków, w ogóle nawet siku mi się nie chciało.
Ale co to ten Avatar. James Cameron napisał scenariusz sam ale nie było to żadne wielkie halo. To znaczy scenariusz świetny, dynamiczny i technicznie wszystko gites tyle, że jak już pisałem jest to po prostu zlepek paru dobrze znanych historii. Przede wszystkim Misja z De Niro i Ironsem - to dzieło wyjebane bez dwóch zdań i tutaj zerżnięte bez żenady (ja to mam styl). Po drugie Pocahontas, jak pomieszać Misję z Pocahontas to już z grubsza jest Avatar. Tyle, że to wszystko jest zrobione na sci-fi i to jest strzał w dziesiątkę. Moim zdaniem jest to podsumowanie tego co od początku było w sci-fi najważniejsze, jest to szeroko uogólniające zwieńczenie dotychczasowej ewolucji tego gatunku. Nie można było oczywiście poruszyć wszystkich fantastyczno naukowych wątków, nie poruszono też najfajniejszych ale wydobyto esencję, uproszczono ją i podano na tacy tak żeby wszyscy skumali. Cameron wcale by się nie bronił pewnie przed oskarżeniem o brak nowatorstwa. Brak nowatorstwa jest tu tak oczywisty, że w ogóle banalnie jest oskarżać. Założenie było chyba inne i dobre: bierzemy cudze pomysły ale mieszamy je i robimy lepiej, w najdrobniejszych szczegółach, dopracujmy to jak się da. I tak na przykład gdy widzimy w przestrzeni wielką planetę i księżyce krążące wokół niej to te księżyce rzucają na nią cień - proste i oczywiste? A wszyscy o tym zapominali. A jak w filmie jest gość co jeździ na wózku to jego nogi są chude i brzydkie - proste? A wszyscy zapominali. W ogóle dobrą robotę zrobiono bo widać, że cała technologia jaką ma władać człowiek w 2154 roku jest przemyślana przez futurystów i sensowna. Szczegółów pewnie dużo jeszcze tam można wyłapać, fajna to zabawa. Średnio natomiast jest przemyślana flora i fauna odległej planety - moim zdaniem nie zbyt wiarygodna i wyraźnie robiona dla efektu. Inna sprawa, że faktycznie zachwyca ale już bardziej w bajkowym wymiarze czyli dla komercji to zrobili raczej. No ale to co zachwyca pierwszorzędnie i w czym sekret tkwi to technologia filmu samego czyli, że to 3D, czyli po naszemu 3W. Ujęcia są pod to pomyślane i działa na 100% ale co ważniejsze wcale nie nachalnie. Można by się spodziewać, że jak coś takiego na prawdę gites zrobili to się będą popisywać i cały czas coś będzie napierdalać z ekranu w oczy a tu bez przesady wcale. Trudno chyba będzie teraz obejrzeć film akcji bez tego patentu szczerze mówiąc.
Tak czy owak wszystkie te wspaniałości wyraźnie mają czemuś służyć. Drugi to film z rzędu co oglądam i jest wielkie moralizatorstwo. To bardzo dobrze, że taka odwaga jest w kina twórcach i dobrze, że dobrze to wychodzi. Dobrze gdy wspiąć się na pewien stopień obiektywności, to znaczy gdy zrozumieć, że jest to moralność dla ludu. Powiem od razu: jeśli ten film nie wbije ludziom do bani założonych treści to nic tego nie zrobi. Nie chodzi o to, że każdy od razu opowie się za zrównoważonym rozwojem, przeciwko globalnym korporacjom i lokalnym trucicielom ale na pewno będzie częściej o tym myślał i to z określonej perspektywy. Cudu nie będzie ale kropla drąży skałę. Cameron z pewnością jest świetnym psychologiem, wyśmienicie dobrał i ukierunkował zestaw emocji, którymi emanuje film. "Ludzie" udowadniają od lat, że nie wzruszają ich ani naturalistyczne obrazy degradacji planety, ani naukowe wyjaśnienia, ani kataklizmy. Tym bardziej nie docierały do nich na wystarczającą skalę obrazy metaforyczne. Tutaj jest Pocahontas na petardzie i wszystko działa jak trzeba.
Tylko, że no właśnie... Biblia tak zrobiona jest. Cuda, fantasmagorie, epickie czyny heroiczne żeby przekazać zestaw całkiem pożądanych pryncypiów ciemnemu ludowi a lud ciemny zamiast wychwycić to co ważne to miesza sobie fantasmagorie z wartościami i co z tego wyszło to już wszyscy, aż za dobrze wiemy. Czyli, że problem oddawny jest czy można sprzyjać prostocie ludu gdy idzie o rzezy ważne. Czy nie lepiej byłoby nie spuszczać z tonu i liczyć na to, że się podciągnie kulturę tym samym - nie wiem.
Ale wiem, że przekaz Avatara nosi znamiona podobnej do mitologii chrześcijańskiej tragedii. Jest ten jeden moment, który przesądza o tym czy będzie to film wielki, czy tylko zajebista rozwałka i Avatar tego egzaminu nie zdaje. Chodzi o durną afirmację heroicznej walki. Rozczarowałem się bo wszystko zmierzało do tego, że Cameron pokarze jakąś, być może nawet nową drogę (trochę się podjarałem bo oczywiście, żaden z niego geniusz etyczny), tymczasem jest tu prosta przemoc i śmierć w odpowiedzi na przemoc i śmierć - szkoda strasznie bo nawet jeśli by nie wyszło to można było trochę poszukać. Tym sposobem ani Cameron, ani widzowie nie skumają, że zabijanie nic nie wnosi do tego typu sytuacji konfliktowych i powoduje tylko więcej zabijania i tragedii. No i tak po całym filmie pięknym dochodzi do finałowej masakry i nie chciało mi się patrzeć nawet na to, po za rozwałką oczywiście. Wielkie wartości i dupa - złych ludzi trzeba zabijać i samemu ginąć to wtedy będzie dobrze - to widzowie zapamiętają z pewnością. Tyle, że w rzeczywistości nie ma tak, że na pomoc przybywa mega bóg planety i stając po stronie dobra niszczy wroga gdy sytuacja wydaje się być beznadziejna. Nie ma i nigdy takiego boga nie było, zawsze po prostu zwycięzcy mordowali pokonanych i wielki chuj z tego wynikał. Nie pomyślę tutaj i nie podam rozwiązania stworzonej przez autora filmu sytuacji ale nie wydaje mi się żeby zaproponowana przez niego samego była słuszna. Ciekawie to skonstruował bo faktycznie bierny opór się na planecie Pandora sprawdzić nie może, męczennictwo też nie, dyplomacja odpada, no ale tu właśnie jest pole do popisu i tu właśnie nie dał rady pan z Ameryki i sprawę załatwił jak załatwił. Jak się do filmu zatrudniło speców od wynalazków przyszłości to można było też filozofa jakiegoś zaprzęgnąć - dużo by sobie raczej nie policzył.
Przekaz proekologiczny jednak bezbłędny. Wiarę mam, że coś z tego dobrego wyniknie, chociaż nie musi to być nic widowiskowego. Poziom świadomości wielu ludzi podniósł się raczej znacznie. Myślę, że ze strony korporacji będzie jakaś kontrkampania ale pewnie tak będzie pomyślana, że jej nawet nie zauważymy.
Ahh, no i jeszcze jeden poziom jest dyskusji o tym filmie - jak to wszystko się przedstawia na tle kinematografii. Na pewno nie obojętnie. Zbyt wiele hasju to kosztowało a co ważniejsze zbyt wiele zarobiło by mogło być zignorowane przez podręczniki sztuki filmowej. W tej materii również nie tyle wnosi nową jakość co umacnia i podsumowuje pewną gałąź ewolucji filmu: niewspółmierność. Oceniać Avatara na tle klasyków kina to jak porównywać Snoop Doga z Mozartem: jedno i drugie odbieramy uchem, opiera się na rytmie, harmonii itd. Jedno i drugie jest muzyką i funkcjonuje na wspólnym fundamencie lecz jest już tak dalece wyspecjalizowane, że zwyczajnie bez sensu jest tych kolesi do siebie odnosić - z wyjątkiem jakichś specyficznych zagadnień. Tak samo z Avatarem - jest to pewien absolut kina rozrywkowego, masowego i nijak się ma do np. Jarmuscha. Wybierasz po prostu - lubisz rozwałkę idziesz na Avatar, lubisz podumać idziesz na Kawę i Papierosy. Tak to trzeba widzieć dzisiaj i chwała twórcom za synkretyzm ale i tak tak to trzeba dzisiaj widzieć.
Ogólnie film, który trzeba zobaczyć koniecznie bo jak się nie zobaczy to po prostu umknie Ci ważne zjawisko, niezależnie od tego jak je oceniać.

Nie próbujcie wynosić okularów z kina bo bramki magnetyczne ustawili i kicha by straszna była.

A żeby to recenzja była to o aktorach coś powinno być ale to celowe chyba zamierzenie, że nic w tym względzie brawurowego się nie dzieje - gra aktorów zostaje całkowicie zdominowana akcją. Pokój.