Yousuf Karsh




Bardzo mi się ostatnio portrety podobają i sztuka portretowania. Chciałbym kogoś kiedyś sportretować. To bardzo intymne uczucie musi być i dziwne. Portret robi się w ogóle nie dla siebie tylko całkiem dla drugiej osoby właśnie, tzn. taki portret na zamówienie. Trzeba chyba dobrze poczuć drugiego i charakter do tego mieć odpowiedni.
Yousuf Karsh miał charakter i portretował ludzi z charakterem. Rzecz w tym, że nie tylko oddawał czyjś wizerunek ale tworzył go dla historii. Czyli musiał z gęby portretowanego coś wydobyć, oddać swoją ekspresję owego czegoś i zrobić z tego nową jakość. Sławę tym ogromną zdobył bo ustrzelił największe ptaszki swojej epoki a biorąc pod uwagę, że z każdym spędził sporo czasu, pogadał, zdobył zaufanie czyniło go kolesiem z najlepszymi chyba plecami w minionym wieku dwudziestym. No popatrzcie sami jakich miał ziomów:





























Pozazdrościć modeli w każdym razie. Moje muzy i muzi stoją dopiero u progu karier ale kto wie, może ktoś kiedyś powie: Moreira - fotograf wielkich.
Dorobek Yousufa jest oszszywiście znacznie szerszy. Strona jego oficjalna tu się znajduje.
Stać się ważnym gościem przez fotografowanie ważnych gości - jeśli to nie jest pomysł dla Moreiry to ja nie wiem jaki jest pomysł dla Moreiry. Houk!

a ja wszędzie widzę zioło...


Łap ten bit, skurczybyku!

Na koncercie tego typa byliśmy w sobotę Graffiti:


To jest Crunk i akurat w wykonaniu Jareckiego jest zabawny. Scenicznie też fajnie to wypada. Mimo wszystko płyty bym sobie nie kupił.

Sarnecki w Tulipanie

Dawno na koncercie jazzowym nie byłem. Nadarzyła się okazja, więc co tam, chodźmy. Klub Czarny Tulipan zaskoczył mnie pozytywnie już drugi raz. Pierwszy raz, kiedy byłem tam pierwszy raz: uderzył (bardziej popieścił) mnie zakaz palenia, smak czekolady z wiśniami i fajna muza w głośnikach; drugi raz, kiedy byłem tam drugi raz, Tulipan pokazał mi się od swojej klubowej strony. Klubowo – jazzowej. Mało miejsca coprawda w sali koncertowej, ale kameralnie dzięki temu a i na dźwięku to może nawet i zyskuje. Widać tu dzieło rozumu wyspecjalizowanego w akustyce pomieszczeń. Miękkie kanapy, poduszeczki, czysto-schludnie, nie śmierdzi fajami ani grzybem, intymnie, blisko do baru – bombeczka.

Koncert jazzowy to Rafała Sarneckiego był. Młody ziomuś-gitarzysta, 1982 rok, wyedukowany w dziedzinie fizyki, edukujący się w dziedzinie jazzu aż za Oceanem w samiuśkim NY. Pisze chłopak utwory, aranżuje je, wygrywa  i wszystko się zgadza. Kompozycje jedne lepsze, inne gorsze, wiele z polotem, wszystkie bardzo poprawne. Samo jednak granie Rafała jest tylko bardzo poprawne. Tu rozumu napewno wiele, ale serca już mniej. Komputer tak, człowiek nie. Miasto tak, dżungla nie (miejsca dżungla tym bardziej nie). Biobiolteka tak, klub nie. Sex tak, orgia nie itd. itd. Ale chyba ten Sarnecki taki już jest – ułożony i tak grać póki co musi. I tu rada dla Pana Rafała: możeby tak kiedyś, w któryś weekend, nie otwierać futerału tylko jointa zapalić z kolegami, wódeczki się napić, do burdelu pójść albo do klubu drinka jakiejś postawić – dużo tam tego  w NY macie, czemu by nie spróbować? Możeby na jesieni grzybów skosztować (chyba zacząlem marzyć)?…. W każdym razie mi w tym wszystkim brakuje opowiadanej historii. Jakichś wydarzeń z życia. Złości, miłości, upodlenia, ekstazy. Gdyby taką wiedzę i technikę połączyć doświadczeniem, tym życiowym doświadczeniem, to byłoby już światowo. Na szczęście są koledzy: Jeśli to Rafał dopierał sobie skład to gratuluję samoświadomości. Reszta zespołu uzupełnia lidera bardzo dobrze. Może czasem za dobrze. Perkusja – Łukasz Żyta, bass – Wojciech Pulcyn, klawisz – Paweł Kaczmarczyk. Zwłaszcza tego ostatniego polecamy Ci szczególnej uwadze. Gość z potężną wyobraźnią muzyczną, z niesamowitym flow i finezją. Bardzo ekspresyjny, przez co dość często przerastał lidera (w dziedzinie eksresji nie trudne to). Często łapałem się na tym, że nawet kiedy Sarnecki grał solo to ciekawiej słuchało się Kaczmarczyka, a kiedy Kaczmarczyk grał solo to nic ciekawszego wydarzyć się nie mogło. Żyta mógłby czasem bardziej przypierdolić, ale baaardzo poprawny bębniarz, no i Pulcyn jak zwykle piękny dźwięk i oszczędne, punktualne granie. Cała sekcja jak organizm (grają razem nie tylko w tym projekcie i to słychać), z polotem, uśmiechem, słychać sympatię.

Minus wydarzenia jeden: przerwa w połowie. Nie wiem czy to pomysł klubu, czy muzyków, ale nie potrzebne to było. W sumie spędziliśmy tam 3 godziny, co było w pewnym momencie męczące. 

Dlatego później przenieśliśmy się do Graffiti…

Raz pod sceną, raz na scenie.

Ochroniarze generalnie w robocie się nudzą. Jak zapewnić im troche pracy żeby nie czuli się jak w urzędzie? Na to pytanie odpowie nam zespól The Prodigy (posiada znak jakości Bździcha):

Gastrofaza, czyli czasem może być też zdrowo.

Tym razem na jej przyjście nie byłem kompletnie przygotowany. W lodówce światło, na dworze mróz, pizzuche jadłem na obiad. Jedyne co mam to marchew (5kg). Skąd marchew? A soki pijam. Zdrowe to to i smaczne wielce. Taki sok na gatrofaze byłby doskonały, ale pierwsza godzina na zegarze a moja archaiczna sokowirówka robi więcej hałasu niż ta muzyka co to mi Bździch jeszcze pół godziny temu puszczał. Teraz Bździch wyszedł a przyszła gastrofaza. No to do dzieła... Obrałem jedną serię (jedna seria na zdjęciu - to zdjęcie jest jeszcze gorsze niż zwykle bo mi się aparat popsuł) - zjadłem. Obralem drugą - zjadłem. Trzeciej nie obrałem bo od dużej ilości karotenu, witaminy E, B1, B2, B3, B6, kwasu foliowego, witaminy C, inozytolu i pektyn, rozbolał mnie brzuch. Może gdybym zjadł ją z czymś, np. z keczupem albo sosem tabasko. Może z mlekiem powinienem ją zjeść, albo dżemem. Z herbatą? Ale zjadłem ją samą bo nie wiem z czym można zjeść marchew. Z czym je się surową marchew? Na pewno dobrze smakuje pod Familly Guy'a.

Tej nocy zrozumiałem też ten ćpuński kawałek:

Mos Def

Duszka moja Mos Def lubi to pomyślałem, że polubię razem z nią bo gość z twarzy taki przyjemny jest się wydaje i kawałków kilka ładnych słyszałem przy okazji jej słuchania i proszę, przykładowo:



Czad końcóweczka cooo?:)

Umi says:



Teraz oboje lubimy Mos Def. Ciekawe czy Moreira II też polubi...

Człowiek stworzył boga na swoje podobieństwo...

... i niezależnie od tego jak durne intencje nim kierowały jedną rzecz w tym projekcie rozpoznał i zastosował bezbłędnie - zdolność kreacji. Żaden bóg nie podbija ziemi wyposażony w supermoce i broń, bóg ją tworzy posiadając absolut mocy tworzenia. To bardzo pierwotna intuicja, że właśnie w naszych mocach stwórczych kryje się istota człowieczeństwa, wolności znaczy się.

Kreacja nie tylko od wolności dzisiaj zależy ale od ilości hajsu posiadanego. James Cameron zdobył górę hajsu i podsumował genialnie wspaniały rozdział twórczej działalności człowieka zwany science-fiction. Bogiem Cameron nie jest więc nie było to creatio ex nihilo ale sposób w jaki polepił dotychczasowy dorobek literatów i filmowców jest na tyle celny, że można go uznać za wielkie osiągnięcie.
Na Avatar mianowicie wczoraj byliśmy w 3D. Pominę oboczne okoliczności i przejdę do rzeczy. Po pierwsze ta technologia cała i te okulary. Jak podczas reklamówek zaczęły wyłazić te cuda z ekranu to ja już wiedziałem, że pod jednym przynajmniej względem będzie to udany wieczór. Szczerze - pierwszy raz na takim kinie byłem i nie spodziewałem się niczego ponad te okulary czerwono-niebieskie co do gazet kiedyś dołączali. Fajowo. Patrzyłem na Tichona - chłopaka w fotel wcisnęło i usta mu rozwarło, że można było wszystko z ekranu na zębach mu obejrzeć. Dzisiaj koleżka jeden tak do mnie: - Ty a jak w tych okularach patrzysz normalnie na człowieka to też taki efekt jest?; - nooo normalnie jest; - łeeeeee; Ale to dygresja taka.
Poruszenie było na sali, ludzie nie pewni czy wszyscy widzą to samo ale zaczął się film. Aha, dziękówka dla Tichona za celny wybór miejsc bombeczka. No i się zaczął i trwał 160 minut i yeah!!! Jak dla mnie bez dłużyzny. Wszystkie filmy od jakichś 4-5 lat są dla mnie za długie a tu nic. Chciałem jeszcze nawet, żałowałem , że nie rozwinęli paru wątków, w ogóle nawet siku mi się nie chciało.
Ale co to ten Avatar. James Cameron napisał scenariusz sam ale nie było to żadne wielkie halo. To znaczy scenariusz świetny, dynamiczny i technicznie wszystko gites tyle, że jak już pisałem jest to po prostu zlepek paru dobrze znanych historii. Przede wszystkim Misja z De Niro i Ironsem - to dzieło wyjebane bez dwóch zdań i tutaj zerżnięte bez żenady (ja to mam styl). Po drugie Pocahontas, jak pomieszać Misję z Pocahontas to już z grubsza jest Avatar. Tyle, że to wszystko jest zrobione na sci-fi i to jest strzał w dziesiątkę. Moim zdaniem jest to podsumowanie tego co od początku było w sci-fi najważniejsze, jest to szeroko uogólniające zwieńczenie dotychczasowej ewolucji tego gatunku. Nie można było oczywiście poruszyć wszystkich fantastyczno naukowych wątków, nie poruszono też najfajniejszych ale wydobyto esencję, uproszczono ją i podano na tacy tak żeby wszyscy skumali. Cameron wcale by się nie bronił pewnie przed oskarżeniem o brak nowatorstwa. Brak nowatorstwa jest tu tak oczywisty, że w ogóle banalnie jest oskarżać. Założenie było chyba inne i dobre: bierzemy cudze pomysły ale mieszamy je i robimy lepiej, w najdrobniejszych szczegółach, dopracujmy to jak się da. I tak na przykład gdy widzimy w przestrzeni wielką planetę i księżyce krążące wokół niej to te księżyce rzucają na nią cień - proste i oczywiste? A wszyscy o tym zapominali. A jak w filmie jest gość co jeździ na wózku to jego nogi są chude i brzydkie - proste? A wszyscy zapominali. W ogóle dobrą robotę zrobiono bo widać, że cała technologia jaką ma władać człowiek w 2154 roku jest przemyślana przez futurystów i sensowna. Szczegółów pewnie dużo jeszcze tam można wyłapać, fajna to zabawa. Średnio natomiast jest przemyślana flora i fauna odległej planety - moim zdaniem nie zbyt wiarygodna i wyraźnie robiona dla efektu. Inna sprawa, że faktycznie zachwyca ale już bardziej w bajkowym wymiarze czyli dla komercji to zrobili raczej. No ale to co zachwyca pierwszorzędnie i w czym sekret tkwi to technologia filmu samego czyli, że to 3D, czyli po naszemu 3W. Ujęcia są pod to pomyślane i działa na 100% ale co ważniejsze wcale nie nachalnie. Można by się spodziewać, że jak coś takiego na prawdę gites zrobili to się będą popisywać i cały czas coś będzie napierdalać z ekranu w oczy a tu bez przesady wcale. Trudno chyba będzie teraz obejrzeć film akcji bez tego patentu szczerze mówiąc.
Tak czy owak wszystkie te wspaniałości wyraźnie mają czemuś służyć. Drugi to film z rzędu co oglądam i jest wielkie moralizatorstwo. To bardzo dobrze, że taka odwaga jest w kina twórcach i dobrze, że dobrze to wychodzi. Dobrze gdy wspiąć się na pewien stopień obiektywności, to znaczy gdy zrozumieć, że jest to moralność dla ludu. Powiem od razu: jeśli ten film nie wbije ludziom do bani założonych treści to nic tego nie zrobi. Nie chodzi o to, że każdy od razu opowie się za zrównoważonym rozwojem, przeciwko globalnym korporacjom i lokalnym trucicielom ale na pewno będzie częściej o tym myślał i to z określonej perspektywy. Cudu nie będzie ale kropla drąży skałę. Cameron z pewnością jest świetnym psychologiem, wyśmienicie dobrał i ukierunkował zestaw emocji, którymi emanuje film. "Ludzie" udowadniają od lat, że nie wzruszają ich ani naturalistyczne obrazy degradacji planety, ani naukowe wyjaśnienia, ani kataklizmy. Tym bardziej nie docierały do nich na wystarczającą skalę obrazy metaforyczne. Tutaj jest Pocahontas na petardzie i wszystko działa jak trzeba.
Tylko, że no właśnie... Biblia tak zrobiona jest. Cuda, fantasmagorie, epickie czyny heroiczne żeby przekazać zestaw całkiem pożądanych pryncypiów ciemnemu ludowi a lud ciemny zamiast wychwycić to co ważne to miesza sobie fantasmagorie z wartościami i co z tego wyszło to już wszyscy, aż za dobrze wiemy. Czyli, że problem oddawny jest czy można sprzyjać prostocie ludu gdy idzie o rzezy ważne. Czy nie lepiej byłoby nie spuszczać z tonu i liczyć na to, że się podciągnie kulturę tym samym - nie wiem.
Ale wiem, że przekaz Avatara nosi znamiona podobnej do mitologii chrześcijańskiej tragedii. Jest ten jeden moment, który przesądza o tym czy będzie to film wielki, czy tylko zajebista rozwałka i Avatar tego egzaminu nie zdaje. Chodzi o durną afirmację heroicznej walki. Rozczarowałem się bo wszystko zmierzało do tego, że Cameron pokarze jakąś, być może nawet nową drogę (trochę się podjarałem bo oczywiście, żaden z niego geniusz etyczny), tymczasem jest tu prosta przemoc i śmierć w odpowiedzi na przemoc i śmierć - szkoda strasznie bo nawet jeśli by nie wyszło to można było trochę poszukać. Tym sposobem ani Cameron, ani widzowie nie skumają, że zabijanie nic nie wnosi do tego typu sytuacji konfliktowych i powoduje tylko więcej zabijania i tragedii. No i tak po całym filmie pięknym dochodzi do finałowej masakry i nie chciało mi się patrzeć nawet na to, po za rozwałką oczywiście. Wielkie wartości i dupa - złych ludzi trzeba zabijać i samemu ginąć to wtedy będzie dobrze - to widzowie zapamiętają z pewnością. Tyle, że w rzeczywistości nie ma tak, że na pomoc przybywa mega bóg planety i stając po stronie dobra niszczy wroga gdy sytuacja wydaje się być beznadziejna. Nie ma i nigdy takiego boga nie było, zawsze po prostu zwycięzcy mordowali pokonanych i wielki chuj z tego wynikał. Nie pomyślę tutaj i nie podam rozwiązania stworzonej przez autora filmu sytuacji ale nie wydaje mi się żeby zaproponowana przez niego samego była słuszna. Ciekawie to skonstruował bo faktycznie bierny opór się na planecie Pandora sprawdzić nie może, męczennictwo też nie, dyplomacja odpada, no ale tu właśnie jest pole do popisu i tu właśnie nie dał rady pan z Ameryki i sprawę załatwił jak załatwił. Jak się do filmu zatrudniło speców od wynalazków przyszłości to można było też filozofa jakiegoś zaprzęgnąć - dużo by sobie raczej nie policzył.
Przekaz proekologiczny jednak bezbłędny. Wiarę mam, że coś z tego dobrego wyniknie, chociaż nie musi to być nic widowiskowego. Poziom świadomości wielu ludzi podniósł się raczej znacznie. Myślę, że ze strony korporacji będzie jakaś kontrkampania ale pewnie tak będzie pomyślana, że jej nawet nie zauważymy.
Ahh, no i jeszcze jeden poziom jest dyskusji o tym filmie - jak to wszystko się przedstawia na tle kinematografii. Na pewno nie obojętnie. Zbyt wiele hasju to kosztowało a co ważniejsze zbyt wiele zarobiło by mogło być zignorowane przez podręczniki sztuki filmowej. W tej materii również nie tyle wnosi nową jakość co umacnia i podsumowuje pewną gałąź ewolucji filmu: niewspółmierność. Oceniać Avatara na tle klasyków kina to jak porównywać Snoop Doga z Mozartem: jedno i drugie odbieramy uchem, opiera się na rytmie, harmonii itd. Jedno i drugie jest muzyką i funkcjonuje na wspólnym fundamencie lecz jest już tak dalece wyspecjalizowane, że zwyczajnie bez sensu jest tych kolesi do siebie odnosić - z wyjątkiem jakichś specyficznych zagadnień. Tak samo z Avatarem - jest to pewien absolut kina rozrywkowego, masowego i nijak się ma do np. Jarmuscha. Wybierasz po prostu - lubisz rozwałkę idziesz na Avatar, lubisz podumać idziesz na Kawę i Papierosy. Tak to trzeba widzieć dzisiaj i chwała twórcom za synkretyzm ale i tak tak to trzeba dzisiaj widzieć.
Ogólnie film, który trzeba zobaczyć koniecznie bo jak się nie zobaczy to po prostu umknie Ci ważne zjawisko, niezależnie od tego jak je oceniać.

Nie próbujcie wynosić okularów z kina bo bramki magnetyczne ustawili i kicha by straszna była.

A żeby to recenzja była to o aktorach coś powinno być ale to celowe chyba zamierzenie, że nic w tym względzie brawurowego się nie dzieje - gra aktorów zostaje całkowicie zdominowana akcją. Pokój.

Rlog Boku


Ej, kurwa mać, się pytam. Mamy tylko jedną kulkę w głosowaniu na bloga roku a to znaczy, że dostaliśmy nie więcej niż pięć głosów! Z te pięć ślicznie się dziękuje się ale do chuja więcej powinno być!:] To głupi konkurs jest...

Araby, rakiety, Sowiety i pustynia.

Nie lubię pisać o tym co mi się niepodoba. Wolę chwalić, podniecać się w sensie jarać się czymś głośno. Pomyślałem jednak, że może istnieje przynajmniej jedna osoba która ufa mojemu gustowi i może dzięki mnie nie sięgnie po tę książkę oszczędzając sobie troche czasu. Ta książka to „Żmija“ Sapkowskiego. Trylogia tegoż (ostatnie przeze mnie czytane dzieło tego autora i chyba ostatnie napisane) podobała mi się bardzo. Może ostatania część została zbyt pospiesznie napisana i wogóle troche naciągne to to, ale wesołe przy tym i lekkie, jednocześnie erudycje pana Andrzeja sławiące, słowem: dobre czytadło. Ale jak Lux Perpetua pisana była w pośpiechu, to pojechała jeszcze na wózku pomysłów i koncepcji poprzednich dwóch części. „Żmija“ nie miała swojego wózka, ani nawet skrzydeł nie dostała (żmija ze skrzydłami to smok jest) i dlatego ani to odjazdowe (głupie słowo) nie jest, ani lotne mocno. Powieść ta opowiada o Afganistanie. Sowieci siedzą sobie tam i walczą z autochtonami. Wśród Sowietów jest jeden Sowiet co ma zdolności paranormalne polegąjące na przewidywaniu przyszłości, ale to chyba nie ma znaczenia w calej historii, bo spotyka złotą żmiję. Wchodzi z nią w przeróżne interakcje, w skutek których widzi wydarzenia zaszłe dziejące się na terenie Afganistanu. Sapkowski pokazuje przy tym, jak to nikt nigdy nie zdobył Afganistanu i jak beznadziejna jest dzisiajesza działalność zbrojna na tym terenie. To tak najpłycej chyba rozumiejąc, bo wierzę, że są tam jeszcze głębsze sensy na których nie starczyło pisarskiego flow. Wierzę też, że osłabnięcie poczucia humoru jest tylko słabszym momentem pisarskim albo moją chwilową atrofią zmysłu czucia żartu, i że jeszcze spotkam się z Sapkowskim na tej samej Wyspie Porozumienia, a wokoło hasać będą jakieś wiedźmy i smoki i rycerze i będą bagna, a nie: Araby, rakiety, Sowiety i pustynia. NIe czuje się Sapkowski dobrze w nowym towarzystwie.

A we wtorek chyba na "Avatar".

God is a concept

W 1970 roku John Lennon oficjalnie odchodzi z The Beatles kończąc tym samym historię zespołu. W tym samym roku udaje się wraz z Yoko na psychoterapię a zaraz po leczeniu nagrywa płytę Plastic Ono Band. Producentami tej płyty są: John Lennon, Yoko Ono i Phil Spector. Wszystkie gitary i większość klawiszy nagrał sam John, bas - Klaus Voormann a bębny - stary, dobry Ringo. Całość ma bardzo proste aranże, surowe brzmienie, genialne kompozycje Johna i te jego teksty... Tym razem w tekstach Johna nie słychać dragów a leczenie. Lennon rozlicza się ze swoją przeszłością: z matką, z Beatlesami, z wiarą, ale w ten typowy dla siebie liryczno-krzykliwy sposób. Lennon jest praojcem grunge'u i będe się tej tezy trzymał palcami wszystkiemi. Tak naprawdę to chciałem Wam tylko puścić ten kawałek a napisało mi się pare linijek... (Początkowa wstawka z info o śmierni Johna jest dziełem twórcy teledysku - jakiegoś fana. Teledysk do tego numeru nigdy nie powstał).
10 lat później John Lennon został zastrzelony pod swoim domem przez Marka Davida Chapmana któremu wydawało się, że jest bohaterem książki "Buszujący w zbożu".

DarthVaderSoundtrack

Jesteś znudzony swoim życiem? Masz dość codziennej szarości? Nie możesz już słuchać swoich swoich wejść w żadnej ze scen w których się pojawiasz? Doradztwo DarthVaderSoundtrack pomoże Ci dobrać właściwą ścieżkę dźwiękową do Twojej postaci. Chcesz efektowanie pojawiać się w pomieszczeniach? Prosze bardzo, po krótkiej rozmowie doradzimy Ci odpowiedni utwór muzyczny, byś dobrze prezentowała się wśród znajomych, w pracy, na imprezach i na wypoczynku.

Opowiada Grażyna (36l.) z Poznania: „Jestem nauczycielką matematyki. W zawodzie prauję już 10 lat i czułam, że się wypaliłam. Niepowodzenia w pracy przekładały się na moje życie prywatne. Wiedziałam, że muszę coś zmienić, zacząć od początku. Wtedy zobaczyłam reklamę DarthVaderSoundtrack. Zgłosiłam się na romowę ze specjalistami i dziś moje życie odmieniło się zupełnie: czuję, że wrota kariery nauczycielskiej stoją przede mną otworem, a mój mąż nigdy dotąt nie był tak ze mnie zadowolony. Wszystko dlatego, że każdemu mojemu pojawieniu się w scenie towarzyszy „The Sweetest Thing“ - lepiej, nie mogłam trafić.“

Opowiada Bogdan (40l.) z Gdyni: „Miałem już serdecznie dość "Sound of Silence" Simona and Garfunkela. Czułem, że kiedy pojawiam się w jakiejś scenie milknął rozmowy, kobiety odwracają wzrok, mężczyźni zatykają sobie uszy. Mam 40 lat i wciąż nie mam żony. Mieszkam z matką. Jako postanowienie noworoczne wymyśliłem totalną zmianę stylu życia. Zacząłem od zmiany mojej własnej ścieżki dźwiękowej. Udałem się do fachowów i… co tydzień spotykam się z inną kobietą, mieszkam w hotelach bo dostałem pracę w ktorej mogę jeździć w delegacje. Czuję się jak 20 latek a to tylko dlatego, że eksperci DarthVaderSoundtarck dopasowali do mojej postaci pierwsze 8 taktów z „The Seed (2.0)“. Czuję, że mogę zdobyć cały świat!!!“

Opowiada Milena (24l) spod Krasnegostawu: „Kiedy przyjechałam na studia do miasta myślałam, że ścieżka dźwiękowa z piosenką Kasi Cerekwickiej będzie ok. Wydawało mi się, że to pozwoli mi się odnaleść w miejskiej rzeczywistości. Szybko jednak zorientowałam się, że coś jest nie tak. Wpadłam w złe kręgi, zaczęłam się źle uczyć, a do tego czułam, że brakuje mi wyluzu. DarthVaderSoundtrack polecili mi „Cantaloop“ Us3. Teraz zrozumiałam co oznaczas słowo wyluz i jak można dobrze spędzić czas.“

Chcesz odmienić swoje życie tak jak zrobili to Grażyna, Bogdan i Milena? Masz już dość straszenia ludzi swoją kiepską ścieżką dźwiękową? Zgłoś się do nas, a nasi eksperci sprawią, że Twoich wejść nie powstydziłby się sam Darth Vader.
Rozmawiamy z twórcami doractwa i ekspertami w dwóch osobach. „ – Skąd pomysł? Po co to robicie? – Traktujemy to jako swego rodzaju misję. Chcemy by przez ścieżkę dźwiękową ludzie zobaczyli, że życie może być piękne. Mamy świadomość, że w dzisiejszym spluralizowanym świecie łatwo można zgubić się w ślepiej uliczce blichtru. Wieloletnie obcowanie z muzyką i pięknem w czystej postaci nauczyło nas co jest dobre a czego należy unikać.“
Jeśli jeszcze Cię nie przekonaliśmy zadzwoń na naszą infolinię pod darmowy numer 800-666-666 by uzyskać wszelkie potrzebne Ci informacje. Pamiętaj: doradztwo DarthVaderSoundtrack sprawi, że poczujesz się jakbyś miał po swojej stronie moc Sithów oraz całą armię Imperium.

Nowatorski Dizzee Rascal

W muzie do 2010 roku wydarzyło już się tyle, że nikt chyba tak naprawde nie wie ile się wydarzyło. Kiedyś muze robiło się łatwiej bo mniej było stworzone. Dziś rocznie wydaje się tony płyt, wiele bardzo ciekawych ale niewiele już nowatorskich. W samych latach 60 i 70 zagrane zostalo tyle, że do końca świata hip-hop będzie miał z czego ciąć sample. Kiedy młody kompozytor uświadamia sobie ogrom dokonań człowieka w materii muzycznej zaczyna się zastanawiać: "po co mam komponować, skoro już wszystko zostało zrobione. Mam kopiować?" Czy wszystko zostało skomponowane? chyba nie. Wiadomo, że coś tam jeszcze zrobić można. Można np. łączyć style muzyczne. Można łączyć elektronike a klasyką, rap z akustycznymi gitarami, można łączyć metal z orkiestrą symfoniczną a można też połączyć rap z orkiestrą i zespołem rockowym. Angole zawsze mieli wyobraźnie muzyczną bardziej niż inni: 



Blog Roku


Nie lubisz nas? Głosuj koniecznie! Będziemy sławni, będzie afera i obaj pójdziemy siedzieć. Lubisz nas? Głosuj koniecznie! Będziemy sławni, będzie sfera, obaj pójdziemy siedzieć, babilon spłonie, nastanie armaggedon i drugie przyjście mesjasza a my wygramy laptopa i kupę szmalu. Szmal wdamy na dżointy i pieluchy dla Moreiry II. Sławę zainwestujemy w dobro. Będziemy mogli mówić dziwkom babilonu, że ludzie nas kochają a nimi się podcierają, ich władzą, ich majątkami, wpływami, biznesami, prawami i nadętą chujowizną. W szkołach nie będzie już religii i elegii o chłopcu polskim, z ulic zniknie durna reklama i samochody parkujące na chodnikach, będą tańsze bilety na pociągi a w pociągach będzie pachnąco i miło, korporacje przestaną dymać ludzi poprzez poddańcze i chciwe rządy, nikt nie będzie pracować dłużej niż 5 godzin dziennie, dzieci nie będą się wychowywać bez rodziców, nie będą wyrastać na bandytów i złodziei a złodziei będzie mniej bo chciwość ku chwale rozwoju przestanie być promowana przez unie europejskie, amerykańskie, azjatyckie i wszystkie inne. Z powierzchni ziemi znikną Chiny i Chińczycy. Życzliwość, empatia, wyobraźnia - w to zainwestujemy naszą sławę tylko na nas zagłosuj, oni już to zrobili:


Dupeczka jak przystało na króla


Ja przy Naomi bym się pewnie wypierdolił, a ten typ jeszcze tańczy. I to jak tańczy. 

Fotografia


Jak ktoś mnie zna to wie, że jestem człowiekiem pasji - wielu pasji niestety. Mógłbym napisać książkę pt. Pasja jako źródło cierpień. Moje pasje płoną jasno, gorąco i... szybko. Przykrość mi to czyni na poziomie ambicjonalnym największą ale na wielu pomniejszych również w tym finansowym nawet bo jak ktoś mnie zna to wie, że jestem również gadżeciażem. I tak każda pasja która mnie ogarnia powoduje w krótkim czasie maksymalny upływ gotówki z konta mojego, plus debecik zazwyczaj. Jak coś zaczynam robić to lubię w to zainwestować bo zawsze się łudzę, że pamięć o hajsie zmotywuje mnie do onego zamiłowania realizacji. Pomysły mam kurwa dobre tylko nigdy nie starcza mi realnego zaangażowania. To znaczy, że wydaje mi się że coś co kocham mogę robić tak naturalnie, przy okazji i bez zmuszania się i osiągnę sukces bo robię to co lubię przecież - no i tu się wykładam. Pasje moje dotyczą bowiem różnych form twórczości a twórczość na tym polega immanentnie, że się dziedzinę jej zgłębia, systematycznie najlepiej, i małymi krokami do mistrzostwa zbliża. Ja się zmuszać nie lubię a tu czasem trzeba. Sprzeczność to czyni okrutną bo żyć z czegoś trzeba a je sobie nie wyobrażam tego inaczej niż życia z tego co się kocha, czego się nauczyło i co można przekazać dalej lub sprzedawać tego czegoś produkt. Nową pasję mam - fotografię mianowicie. Boję się strasznie bo mnie to zajarało i zdążyłem już sporo zainwestować też i widzę, że dało by radę się w tym zrealizować tyle, że pamięć tych wszystkich porażek mi spać nie daje. No ale postanowiłem wziąć się w garść. Nie jest źle bo Duszka z fotografii żyje lat już parę i sukcesy odnosi i ja do niej przykleiłem się i uczy mnie dziewczyna i pokłada nadzieję we mnie. Z tym jednak mniejsza bo to moja rzecz żeby się udało. Rzecz ma inny jeszcze wymiar.
Żeby fotografem dobrym być trzeba studiować dzieła klasyków malarstwa i samej fotografii. Z malarstwem luzik bo lubię i trochę nagromadziłem na dysku i oglądam i podziwiam od dawna. Co innego fotografia. Otworzyła się przede mną całkiem nowa dziedzina sztuki z ogromnym dorobkiem, nowymi jakościami, nową estetyką, techniką, nazwiskami, historią - szał. Czytam książki i co nieco już wiem i oczy moje i interpretacyjne oprzyrządowanie zyskało kilka nowych kategorii recepcji rzeczywistości iiiii uwielbiam ten stan - dużo kolorów i kompozycji nowych i to bez żadnej intoxykacji.
Pomyślałem też, że podzielę się. Jak już mam tych klasyków studiować to i was z nimi zapoznam z deczka bo to ładne obrazki są po prostu w pewnym sensie a w innym fascynujące dzieła młodej sztuki no i świata naszego najlepszy chyba możliwy zapis.

Na początek Ansel Adams. Gość naginał po górach ze skrzynką taką jak na filmach starych. Nie miał cudów techniki i superprecyzyjnych japońskich optycznych wytworów. Większość patentów na których pracował musiał po prostu wymyślić i tym sposobem postawił kilka kamieni milowych. Jak się człowiek nie zna to patrzy na zdjęcia jak na obrazki, odwzorowanie rzeczywistości co się naciśnięciem przycisku odpowiedniego robi i jest bo faktycznie tak się dzisiaj da. Wystarczy jednak wyłączyć opcję manual w pierwszym lepszym aparacie w którym da się to zrobić by zrozumieć jak cholernie trudny jest to fach i jaka wiedza za nim stoi. A zrobienie zdjęcia to często tylko początek bo cały post-proces to temat na kolejne podręczniki. Zdjęcia, które poniżej prezentuję w czasach w których były robione to prawie magia. Nie przypadkowo wyglądają one często jak obrazy bardziej niż zdjęcia. Pierwsza tajemnica tkwi w sztuce kompozycji. Druga w modyfikacji światła. Ot i cała sztuka - rozpoznać i zrozumieć naturę światła a następnie rozpoznać i zrozumieć naturę ludzkiego postrzegania - prossste, gdyby fizykom udało się pierwsze a neurologom lub filozofom drugie mielibyśmy świat wyjaśniony i skończyłaby się nauka. Fotogarf korzysta ze szczątkowej wiedzy w tych tematach i uzupełnia je intuicją, no i mamy co się przedstawia (w słabej rozdzielczości bo się za lepszą płaci - dziady):








Imaginarium dr. Hollywood

<"Parnasuss" klimatem przypomina poprzedni film Gilliama - "Nieustraszeni bracia Grimm". Pełen jest masek, magicznych luster, kolorowych kostiumów i bogatej scenografii. W tej baśniowej opowieści o członkach wędrownego teatru "Imaginarium" - obdarzonych niezwykłymi umiejętnościami - ostatnią, przed śmiercią, rolę zagrał Heath Ledger. Nie wiedziałem, jak bez niego dokończymy film, byliśmy w środku zdjęć – mówił Terry Gilliam w maju 2009 na spotkaniu z dziennikarzami na festiwalu filmowym w Cannes, gdzie "Parnassus" miał światową premierę. Na szczęście miałem wokół siebie życzliwych ludzi, zmusili mnie, żebym nie był leniwym draniem i żebym znalazł sposób, by skończyć ten film właśnie dla Heatha. A ponieważ mieliśmy magiczne lustro i Heath przechodził przez nie trzy razy, potrzebowaliśmy trzech nowych aktorów. To byli Jude Law, Colin Farell i Johhny Depp. Mało brakowało, a ten film nie powstałby też z powodu pieniędzy. Producenci najpierw nie chcieli ich dać dlatego, że Heath Ledger nie był według nich aż taką gwiazdą, by wykładać kilka milionów dolarów. Ale to było jeszcze przed sukcesem filmu "Mroczny rycerz". Żadna z hollywoodzkich wytwórni nie chciała też podjąć się dystrybucji "Parnassusa". Gilliam powiedział w jednym z wywiadów, że w takim razie wyda film na DVD - za własne pieniądze. A potem fundusze zostały zamrożone, bo przyszła wiadomość o śmierci Ledgera. I gdy reżyser chciał się już poddać, Depp, Farrell i Law zastąpili zmarłego aktora. I nie wzięli za to pieniędzy. Film trafił na festiwal w Cannes, potem do kin i Gilliam coraz poważniej myśli o nowej produkcji. Tym razem o Don Kichocie.>źródło: http://www.rmf.fm/fakty,167866,Magiczny,Parnassus,juz,w,kinach.html

Po obejrzeniu filmu wniosek jest jeden: Hollywood robi mistrzowskie trailery. Trailer zarówno przed filmem jak i po oglądam z ciarami na plecach, film zaś oglądałem z zapałkami w oczach. Historia może i dobra, w sensie pomysł sam, ale wykonanie mierne. Nie ratuje go nawet obsada a może nawet to ona jest problemem, bo ciekawe jest czy gdyby sam Ledger zagrał cały film to nie byłoby lepiej (dla fanów Deepa - Deepa jak na lekarstwo). Co do obsady to wielkie pięć dla Waitsa w roli Diabła i wielka pięść dla Lily Cole - córka Parnassusa - jedyna dupeczka w filmie i taka beznadziejna. Poza tym efekty dają rade - bajkowe i nawet ładne, muzy nie pamiętam, czas trwania za długi. Filmu gorąco nie polecamy, no może do obejrzenia na kompie.

Metz rozmawia z Tymańskim

Beatlesmania wraca do mnie co jakiś czas i właśnie teraz jest ten czas. A wszystko przez pewną audycję. Bardzo inspirująca rozmowa:

Open Source i aNonim - potrzebny jest Twój głos

Open Source i aNonim dotarli do półfinału konkursu Dialekt Ulicy (tutaj myspace imprezy). Do finału przechodzi się dzięki głosom internautów i tu mała sprawa do Was: GŁOSUJCIE!! 

Lojalnie uprzedzam, że strona na której się głosuje dziala fatalnie (przynajmniej dzisiaj). Trzeba troche cieprliwości by tam się dostać. Później jest już jest z górki: w dziale "Open" należy odszukać Open Source i aNonim, zaznaczyć, niżej wpisać meila i nacisnąć głosuj. Z góry dziękujemy za każdy oddany głos. Pokój!




Day'n'Nite

To Oni tworzyli muzykę, a robi się to tak...

Z cyklu: Ci ludzie są współodpowiedzialni z kondycję współczesnej muzyki rozrywkowej. 
Polecam obejrzenie całego wrzutu. Kocham tych gości....

Kwadrat kluczem do wieczności

Cicho ostatnio u nas, ale wkońcu to początek roku, czyli czas na ogarnianie się po 2 tygodniowym melanżu i realizację swoich postanowień-noworocznych. Tak sobie myślę, że to wszystko to pierdoły są przy tym co wieczne. Wiadomo: wieczność - potomstwo -Moreira, no i o tym słów kilka: 
Otóż lada dzień okaże się jakiej to płci jest ta nasza Moreira II. W związku z tym zachęcam do wzięcia udziału w zakładach, ktore prowadzi Mc Raper. Z tego co wiem: Tusior postawił dyszke na chłopaka, Mc dyche na dziewczynke i ja na tyleż samo na chłopaka. Bździch coś przebątkiwał przedostatnio, że coś tam na coś tam stawia, ale warunkiem przystąpienia do zabawy jest trzeźwość (przynajmniej ta od-alkoholowa) więc niech to ziom powtórzy. 
Drugą kwestią ktorą chciałbym tu podjąć to imię dla tegoż potomstwa. Temat ten nie dawał mi spokoju przez całe święta (zwłaszcza, że jak Moreira się nastuka to powtarza wkółko: "Ignacy, Ignacy, Ignis - ogień" i tak do zarzygania) aż dzisiaj znalazłem, odkryłem, odgrzebałem śliczne chłopięce imię: Kwadrat. Jest to chyba greckie imię, które nosił m.in. znany Chrześcijanin Kwadrat Apologeta, żyjący w I/II wieku. Uważam, że imię to łączy w sobie popularność imion popularnych - jakże bliski jest nam ten wyraz - oraz oryginalność imion oryginalnych - znam tyle samo Kradratów co Eustachych. Poza tym jest to piękne nawiązanie to tradycji gerckiej i więcej już nie trzeba dodawać. 
Czekamy na twe przyjście o Kwadracie, gwarancie wieczności i paru złotych dla woojka Tichona. 

2009/2010


No nie skłamię jeśli powiem, że to najlepszy od lat sylwester był mój. Może najlepszy w ogóle nawet bo wszystkie pozostałe, które pamiętam raczej z dupy były: albo, że się najebałem bezlitośnie (zazwyczaj), albo w towarzystwie mało zabawnym albo bez zabawy w ogóle.
Tym razem nie chciało nam się wcale nic z Duszką bo tak samą miłością żyjemy ale na szczęście McRaper  i Mały Drwal wyciągnęli do nas dłonie, żeby przyjść i tańczyć i cieszyć się. Że Tusior będzie, i że pójdziemy jeszcze gdzieś i generalnie impreza.
Jak idziemy to idziemy. Wódka z Martini, gadżety i heja. Tusior czekoladą poczęstował to nie odmawiałem bo czekoladę lubię jak mało co to i przyjemniej jeszcze zrazu się zrobiło. Ze 3 godziny tak sobie gadka szmatka i jedliśmy przy dźwiękach muzyki ale mówią, że w drogę do znajomych na róg Lipowej i Krakowskiego. Wygodnie mi było w Drewutni i średnio miałem ochotę na chatę do ludzi obcych mi wbijać ale niech się dzieje co chce bo sobie jeszcze dla kurażu z Tusiorem jednego zrobiliśmy. No i szybko minęła droga i przychodzimy i na klatkę schodową a tam już hałas. A to nie ten hałas jeszcze jak się okazało bo jak się okazać miało to trzy imprezy się w tym miejscu odbywały a każda otwarta. Nasza na samej górze. No i tak średnio średnio ale wchodzimy a tam... gites. Piękna chata wielka jak labirynt wielki, wysoka jak samo niebo a wszędzie twarze znajome jakieś już od progu. Zachwyciło nas strasznie, zerkamy do jednego do drugiego do trzeciego do czwartego pokoju, idziemy przez korytarz, poznajemy, witamy: Moreira miło mi, he he, dobry wieczór, czołem. Wszystko twarze znajome z rozmaitych okoliczności, imprez, knajp w zaskakująco jednym miejscu.
Tośmy się rozpakowali, pokój sobie znaleźliśmy prawie własny ale taki, że nie to że schowany tylko, że widać wszystko i zabawa i gadka szmatka. Trochę tańców w pokoju do tańców, różni ludzi przychodzą i wychodzą ale ogólnie luzik jest, tłoku żadnego, uśmiechają się wszyscy, muzyka gra. Tusior jeszcze coś co nie co znalazł więc palimy, jemy i pijemy. McRaper na to, że idziemy, idziemy na drugą miejscówkę do kolegi naszego Zielonego Tomka. Średnio nam się z Duszką chce bo po co w nieznane jak tu pięknie tak ale z drugiej strony przewietrzyć się miło.
Tak wyszło, że jakoś o 23.40 zawędrowaliśmy na Litewski. Tłumy tam zmierzały w my w tym tłumie bo po drodze nam było. Ludzi tam kupa a wszyscy japę piłują i dziwni są. Na skraju placu stanęliśmy takim, że nagłośnienie nie ogarniało już a tam Karpiel-Bułecka trąbił swoje a dywan głów falował. Niebezpiecznie kurde było. Ani ochroniarza nie widziałem, autobusy przez tłum napieprzały w Kołłątaja a narąbani debile odpalali rakiety i petardy ludziom w nogi rzucali a napięcie rosło tylko. No ale na naszej miejscówce całkiem można było przeżyć chociaż kampania nasza chciała dalej iść ale w sumie pomyślałem, że przynajmniej z Duszką zostaniemy bo to bez sensu jak nas północ na ulicy po drodze na balet zastanie no i wszyscy zostali. Odliczanie jakieś poronione było i nie szło się zorientować czy to już ale wystrzeliłem korkiem od Piccolo i poświętowaliśmy. Ognie sztuczne jakiś czas leciały w niebo to sobie popatrzyliśmy i dalej w drogę bo blisko już. I znowu kamienica stara i znowu mieszkanie piękne i ludzi zaskakująco znajomych sporo i cześć, cześć, Moreira jestem. Pomieszczenia klasa, gwarno, muza gra i Zielony Tomek zrobił to co umie najlepiej także było już najlepiej. Pijemy tańcujemy, gadka szmatka. Po północy to z górki już wiadomo niektórzy mają i tu też zaczęło takich przybywać ale ogólnie towarzystwo przednie. McRapera kuzyn zwłaszcza nam do gustu przypadł bo w miło obcesowy ton uderzył i zabawnie mówił do ludzi. Martini z Piccolo piłem bo wóda skończyła się ale na wyluzie. Kurde nawet nie paliłem dużo też, nie paliłem dużo ani nie piłem dużo ani nie jadłem dużo ani nie tańczyłem bez przesady, katować chyba też nie katowałem - umiar.
Umiar wskazał mi też do domu drogę ostatecznie a może godzina 2 była zaledwie. I pożegnaliśmy się ładnie i spacerkiem z Duszką pod rękę bez zataczania i wrzasków wróciliśmy do domu. Bardzo to wdzięczne wszystko moim zdaniem. O 15 wstaliśmy w nowym roku 2010 z uśmiechami na twarzach bo wszystko wskazuje na to, że ten rok będzie równie udany jak poprzedni a być może, że nawet nawet lepszy a to już by był maks szczęścia jakie jestem sobie w stanie rozsądnie wyobrazić na obecną chwilę.
Tylko Tichona żal, cholerna branża rozrywkowa ale chyba przyzwyczaił się już ten nasz wodzirej. Z resztą mam nadzieję, że to jednak nie jest jeszcze zwieńczenie naszego świątecznego świętowania. Kurde już drugi tydzień leci - od wakacji żeśmy tak nie rozrabiali. Pokój w nowym roku!