fenomenologia egzystencjalna

Mało mam ostatnimi czasy czasu na gapienie się w lustro. Kiedyś robiłem to notorycznie bo nie wiele rzeczy fascynuje mnie tak bardzo jak własna twarz i to właśnie w istotowym sensie słowa fascynuje. Na poczcie bywam regularnie i na tej poczcie stanowiska są od siebie pooddzielane (zajebisty wyraz z "oo" i "dd" zupełnie bez sensu jest to pisać rozłącznie) lustrami. Przynoszę dużo listów i raczej długo pani schodzi ich ogarnięcie. Zazwyczaj jak tak czekam na to ogarnięcie i patrzę na tą panią to mi hula po głowie pytanie o to, że jeśli teoria ewolucji jest prawdziwa to po co kobiety żyją jeszcze tak długo po menopauzie. Nie jest to jakieś wielkie pytanie ale te panie z poczty jakoś szczególnie do niego prowokują.
No ale ostatnio zacząłem się gapić w lustro zamiast na siwy czubek głowy pani napierdalającej stemplem bez opamiętania. I tak patrzę na tą piękną buzię i coś mi nie bangla. Co jest kurde z moim czołem? Światło mnie razi czy jak? Bruzdy trzy biegną przez nie w poprzek, zmarszczki normalnie. Wypróbowałem kilka min i te zmarszczki tylko się powiększają a jak robię beznamiętną minę głupka, przy której powinny zniknąć to wyglądają jeszcze gorzej tylko, jak pęknięcia na piasku albo śniegu. To nie żarty, to nie od małpich sztuk odkształcenia, to zmarszczki prawdziwe z wiekiem przychodzące. Powaga bo i wtedy je miałem i dzisiaj i wczoraj specjalnie patrzyłem i rano i wieczorem wypoczęty czy śnięty. Jeszcze wtedy na poczcie miałem chwilę żeby sprawdzić przy której mnie są najwyraźniejsze i rozpoznałem ją jako moją minę wyjściową. To jest taki mój codzienny wyraz twarzy tylko że dotychczas, jak go rozluźniałem, na przykład po ziole albo przez sen to bruzdy znikały a teraz nie. Nie musiałem też długo identyfikować tej miny: jest to klasyczny wyraz zatroskania. W tym rzecz właśnie. Zatroskanie jest moją podstawową postawą względem wszechogarniającego. Odkąd pamiętam. Nie przejawia się ono stresem, czy smutkiem czy w ogóle na co dzień. Jest ono sobie jest zwyczajnie a teraz gdy skóra mojej twarzy nie produkuje już tyle czegoś tam co kiedyś to troska może w końcu się uzewnętrznić nie sprostowana głupkowatością, której zawsze nadużywałem i zawsze w najlepszym stylu. Ale zmierzam w tym wyposzczeniu do tego, co o mojej trosce powiedział pewien mądry niemiec, który lubił łazić po lesie i górach a na imię miał Marcin:

"Bycie-w-świecie jest z istoty troską i dlatego wcześniejsze analizy bycia (...) można było ująć jako zatroskanie, bycie zaś z napotkanym wewnątrz świata współjestestwem innych jako troskliwość. Bycie-przy... to zatroskanie, gdyż określone jest jako sposób bycia-w przez jego podstawową strukturę, tj. przez troskę. (...) Troska zatem nie oznacza też zasadniczo i wyłącznie izolowanego odniesienia Ja do siebie. Wyrażenie 'troska o siebie' , w analogii do zatroskania i troskliwości, byłoby tautologią. Troska nie może oznaczać pewnego szczególnego odniesienia do Siebie, charakteryzuje je bowiem ontologicznie samoantycypacja; w tym określeniu współzawarte są także oba dalsze strukturalne momenty troski: bycie-już-w... i bycie-przy...
(...) Troska jako źródłowy całokształt struktury znajduje się w egzystencjalno-apriorycznym sensie 'przed' wszelkim faktycznym 'zachowaniem się' i 'stanem' jestestwa, tzn. zawsze już w każdym z nich. (...) Dlatego daremne są próby sprowadzenia fenomenu troski w jego z istoty niepodzielnym całokształcie do pewnych aktów lub popędów, jak wola i życzenie czy pociąg i pęd, bądź też budowanie [owego fenomenu] z ich zestawu. (...)
Wyrażenie 'troska' oznacza podstawowy pod względem egzystencjalno-ontologicznym fenomen, który wszelako nie jest w swej strukturze prosty. Ontologicznie elementarnego całokształtu struktury troski nie można sprowadzić do ontycznego 'praelementu', tak samo jak bycia nie da się 'wyjaśnić' na podstawie bytu." [M. Heidegger, Bycie i czas, Warszawa 2008, s. 246-250.]

Tak to widzi mój ulubiony think-tank ale żeby było weselej to zacytuję go raz jeszcze cytującego starą bajkę jak to dziad:

"Gdy pewnego razu 'Troska' przebywała rzekę, ujrzała gliniaste dno: w zamyśleniu podjęła grudkę i zaczęła ją formować. Medytuje właśnie nad swoim dziełem, gdy nadchodzi Jowisz. 'Troska' prosi go, by tchnął ducha w uformowany kawałek gliny. Jowisz chętnie to czyni [to na prawdę proste, uwierzcie mi - przyp. red. Moreiry]. Gdy jednak 'Troska' chce teraz nadać imię swojemu wytworowi, Jowisz zabrania żądając, by temu czemuś nadać jego, Jowisza, imię. Podczas gdy 'Troska' i Jowisz spierają się o imię, podnosi się także Ziemia (Tellus) życząc sobie, by wytworowi nadać jej imię, skoro to przecież ona użyczyła mu nieco swojego ciała. Spierający się wezwali Saturna na sędziego. On zaś podał takie oto, słuszne zda się, rozstrzygnięcie: 'Ty, Jowiszu, który tchnąłeś w niego ducha, po jego śmierci otrzymasz ducha; ty, Ziemio, która ofiarowałaś mu ciało, otrzymasz ciało. Poniważ jednak 'Troska' pierwsza stworzyła tę istotę, niech podczas jej życia 'Troska' ją posiada. Co zaś do sporu o imię, to niech się ta istota nazywa 'homo', skoro z humus (ziemi) została uczyniona " [tamże, s. 252].

O taka z dupy ta bajka trochę ale jak prześledzić jej dzieje co w przypisie pod nią umieszczono to zmienia obraz rzeczy: Heidegger, wziął ją od jakiegoś K. Burdacha, który znalazł ją u Goethego, który zaporzyczył ją od Herdera co ją wygrzebał jako dwieście dwudziestą bajkę niejakiego Hyginusa. Tak się właśnie tworzy kulturę i dlatego niemcynajwspanialszym narodem świata.

W każdym razie tym co widać na moim czole to nie smutek, żal czy strach albo zdziwko. Na moim czole kwitnie ontologia.